2.

32 7 1
                                    


Nazajutrz lekcje biegły już normalnym trybem. Wszyscy czekali na zajęcia z Radomską, ale te miały zacząć się nieprędko. Na razie widywano ją głównie w okolicach pokoju nauczycielskiego i zawsze w towarzystwie Wieleby. Zagadanie było niemożliwe. Karol obserwował Radomską z przychylnością, ale bez ekscytacji. W październiku trzeba było zajmować się już lekcjami, a nie duperelami. Za to niektóre lekcje były całkiem ciekawe.

Wśród wszystkich lekcji, które Blicharski lubił, na górnych pozycjach plasowało się przysposobienie obronne. Groteskowy przedmiot rodem z innej epoki był wykładany raz w tygodniu przez magistra Jana Bombika.

Surowo wyglądający starszy pan był uznanym specjalistą od ochrony kartofli przed promieniowaniem jonizującym z ponad czterdziestoletnim doświadczeniem. Blicharski przepadał za nim i jego lekcjami, bo czuł się tam za każdym razem jak w muzeum komunizmu.

Zajęcia odbywały się w zatęchłej salce na samym końcu korytarza na trzecim piętrze. Jej wystrój nie był zmieniany od co najmniej późnego Gomułki. Na ścianach wisiały wyblakłe plansze z hasłami w stylu:

SZKOLNICTWO POWSZECHNE KUŹNIĄ KADR LUDOWEGO WOJSKA POLSKIEGO!

Albo:

DALEJ MŁODZIEŻY W WALCE O REALIZACJĘ PLANU!

Nad tablicą wisiała mapa przedstawiająca Związek Radziecki jako centrum świata. Obok zawieszone w najlepszym porządku maski gazowe IP-5 (Bombik zarzekał się, że wciąż w pełni sprawne). W gablotach na tyle klasy, w ekspozycji za szkłem leżały pepesze (niestety tylko atrapy, ale Bombik zdradził kiedyś, że jeśli trzeba, wie skąd załatwić oryginały), zaś na ścianie nad nimi schemat działania granatu dymnego RDG-2. Brakowało tylko portretu wąsatego generalissimusa (był, ale na wszelki wypadek Bombik zdjął go przed dwudziestu laty).

Wydawało się, że sala 316 jest małym królestwem magistra Bombika, w którym czas się zatrzymał i transformacje ustrojowe nie obowiązywały. Magister Bombik nie odczuwał potrzeby dokonywania jakichkolwiek zmian. Program przysposobienia obronnego był stały od dziesięcioleci, nigdy nie dotyczyły go żadne zmiany. Magister miał wrażenie, że w ministerstwie nawet zapomnieli o takim przedmiocie, w chaosie kolejnych reform nikt go nie usunął i teraz trwał siłą rozpędu. Mimo to nigdy się nie wychylał, po prostu robił swoje.

– Bardzo proszę – rzekł do klasy rzeczowym tonem – Widzimy na horyzoncie grzyb atomowy oddalony od nas o dziesięć kilometrów. Co robimy? Jak zabezpieczamy płody rolne?

Na lekcji uważał tylko Blicharski, słuchając magistra z urzeczeniem. Notatek nie prowadziła nawet Agata, co w jej przypadku było całkowicie nienormalne. Karol z własnej woli założył zeszyt, kupił dwuczęściowy podręcznik i uzupełniał ćwiczenia. To go bezgranicznie fascynowało.

– Kartofle pakujemy do polietylenowych worków, a następnie zamykamy w szczelnym pojemniku. Możemy zabezpieczyć je również poprzez zakopcowanie. Ziemniaki i kiszonki parowane możemy przechowywać w silosach, a wytłoki w dołach zabezpieczonych folią.

Blicharski uwielbiał uczyć się takich rzeczy, bo miał stuprocentową pewność, że nigdy do niczego mu się nie przydadzą. Bombik nie robił sprawdzianów, nie można było się spodziewać takich pytań na maturze, ani tym bardziej w późniejszym życiu. Karol chłonął wiedzę o ochronie kartofli przed promieniowaniem jądrowym ze spokojem i radością.

– Bardzo dobrze. A z jakich czynników rażenia składa się wybuch jądrowy?

– Fali uderzeniowej, promieniowania przenikliwego, promieniowania cieplnego i świetlnego, impulsu elektromagnetycznego i skażenia promieniotwórczego – wystrzelił Blicharski.

– I jak neutralizujemy skutki skażenia w przypadku kartofli?

– Badamy je licznikiem Geigera, wielokrotnie myjemy, by spłukać pył, obieramy je ze skóry, gotujemy, zamykamy w ciemnym pomieszczeniu i określamy kolor, w jakim świecą.

Wszystkie lekcje przebiegały tak samo. Bombik prowadził dyskusje z entuzjastycznie nastawionym Blicharskim, który nie dał się zagiąć na żadnym szczególe.

Bombik zresztą nie miał takich intencji, bo lubił tego zdolnego ucznia, który miał szansę stać się w przyszłości utalentowanym ekspertem od ochrony kartofli przed promieniowaniem jądrowym.

– Dlaczego się tego uczysz? – zaciekawiła się półśpiąca Zalewska. Blicharski akurat wkuwał nazwy elementów budowy maski przeciwgazowej zaopatrzonej w pochłaniacz z węglem aktywnym oraz nagłowiem taśmowym.

– Bo nie muszę – wyjaśnił zwięźle.

– O tym mówię. Przecież to bez sensu. Po co się tym stresować?

– Stresować mogę się ujemną deltą na matmie albo węglowodorami na chemii, a nie kopcowaniem kartofli u Bombika. To mnie uspokaja.

– Jak nauka tego badziewia może cię uspokajać?! Nie mogę na to patrzeć!

– To wiedza, z której nikt nigdy mnie nie przepyta, a za jej zdobycie dostanę kolejną piątkę. Nawet nie wiesz jak ochrona kiszonki przed skutkami impulsu elektromagnetycznego pomogła mi w podciągnięciu średniej w zeszłym roku.

– Jesteś nienormalny.

– Jestem praktyczny!

Czasami w trakcie zajęć magister Bombik zabawiał Blicharskiego opowieściami z dawnych lat.

– Dzisiaj to już nie to samo co kiedyś – wyznał – Dawniej pozwalali mi robić sprawdziany praktyczne, nie tylko teoretyczne! Czołganie się w maskach gazowych pod przeszkodami; godzinna mustra w kombinezonie przeciwpromiennym w sali gimnastycznej, treningi miotaczy granatów, rzut kartoflem do celu w bunkrach tu w okolicy... Eh, to były wesołe lekcje.

– W bunkrach? – zainteresował się Blicharski – Tutaj są jakieś bunkry?

– Oczywiście, chłopcze. Po wojnie cała Niska Góra była połączona siecią schronów, wszystko zaminowane. Ech, Niemcom to trzeba przyznać, umieli się fortyfikować – wskazał na gablotki z tyłu klasy – Między innymi stamtąd mam wszystkie moje eksponaty.

Należy przyznać, że poza Blicharskim była w klasie jeszcze jedna osoba, która wykazywała pewne zainteresowanie przedmiotem. Wagner pewnego razu zagadał Karola. – Ej, robiłeś notatki ze Współczesnych zagrożeń człowieka w okresie wojny?

– Tak, bo co?

Rafał niecierpliwie przebierał nogami.

– Mógłbyś mi je dać? Tam było coś o bombach, prawda?

– Jasne – Blicharski był zadowolony, że jego praca wreszcie przyda się komuś innemu – Zanotowałem cały wykład i przepisałem definicje z podręcznika.

Rafał z uwagą przestudiował skrypt Blicharskiego, potem zeskanował go w punkcie ksero i grzecznie oddał. Nie było mu to jednak potrzebne do zaliczenia na lepszą ocenę.

– Znalazłem w garażu starego trochę fosforu – przyznał – A w Wikipedii było bardzo mało o bombach zapalających. Ale dzięki, teraz już wszystko kapuję.

Wyjątkowo bujna wyobraźnia Blicharskiego, która zawsze podsuwała mu najczarniejsze scenariusze, tutaj nie zadziałała. Uznał, że to niewinne młodzieńcze zainteresowania. Ostatecznie sam nie tak dawno biegał po podwórku z plastikowym pistoletem w ręce, a nie został terrorystą. Nic poważnego.

Skutki tego lekceważącego podejścia Karola okazały się być później bardzo poważne. 

SzkołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz