7.

13 3 0
                                    

– Zbyszek! – zawołał wuefista mocnym głosem – Zbyszek, otwórz!

Od środka nic mu nie odpowiedziało, choć słyszeli, że Buc tam jest. Coś szurało.

– Zbyszek! Po prostu mnie wpuść, chcę pogadać.

Nic. Załomotał w drzwi.

– Pójdziemy razem do dyrektora i załatwimy tę sprawę!

Wstrzymał się, bo tym razem coś mu odpowiedziało. Ale zbyt cicho, żeby zrozumieć.

– Powtórz proszę...

Złapał za klamkę, spodziewając się oporu. Ustąpiła bez problemu. Spojrzał na uczniów.

– Zbysiu, wejdę pogadać, dobra?

Znowu jakieś ciche słowo. Jakby mruknięcie. Albo jęk.

– Tylko spokojnie – powiedział Gajewski, uchylając powoli drzwi – Nie rób nic głupiego.

Znowu pełne bólu stęknięcie. Zalewska i Blicharski zaglądali przez ramię wuefisty.

– Tylko spokojnie – powiedział bardziej sam do siebie i pchnął drzwi do końca.

– Miau – odpowiedział ze środka Buc.

Ale wewnątrz nie było woźnego. Na biurku siedział wyleniały kocur, patrząc na nich podejrzliwie. Miauknął ochryple. Obok niego stał karton. Ani śladu woźnego.

– To niemożliwe – stwierdziła kategorycznie Monika – Przecież przed momentem tu wchodził. Karol, no powiedz sam, że też to widziałeś!

– To prawda – rozejrzał się wokół, szukając ukrytych drzwi i klap w podłodze. Oczywiście nic takiego nie było. Zwykła sala do chemii, nudna jak wszystkie inne.

Monika spojrzała badawczo w oczy kota. Jakby trochę przypominały...

– To niemożliwe – powtórzyła sama do siebie, coraz mniej pewna co jest możliwe, a co nie.

Blicharski z obawą podszedł do kartonu. Spodziewał się, że kot rzuci się na niego z pazurami, ale nic takiego nie nastąpiło. Wyciągnął bez przeszkód jedną z butelek obwiązanych szmatą. Odkorkował gwint i powąchał. Wcześniej był przekonany, że w środku jest benzyna, ale po zapachu poznał jakiś mocny spirytus.

– To pewnie z dołu – odrzekł Gajewski. Ze znawstwem obracał flaszkę i popatrzył na zawartość pod światło – Zbyszek się specjalizował w naleweczkach. Mniszek lekarski, cytryna plus spirytus i człowiekowi żadne wirusy niestraszne – otrząsnął się z rozmarzenia – Zresztą, zostawcie to i chodźmy.

Wycofali się z sali, starając się nie odwracać do kota plecami. Ten jednak nie był nimi zainteresowany; wygodnie mościł się na biurku. Zamknęli drzwi. Usłyszeli szczęk zapadki. Blicharski powtórnie nacisnął klamkę. Już się nie otworzyła.

– To co, schodzimy na dół, do kantorka? – zagaił Gajewski – Przegapimy wszystkie uroczystości!

– Chyba pan sobie jaja robi – skwitowała Monika.

– Przecież o to wam chodziło, prawda? – uznał Gajewski – W nikogo już nie będzie nimi rzucał. Po końcu hospitacji i tak prędzej czy później się zobaczymy...

– Co pan tam chowa? – zwróciła mu uwagę.

– Niby co? – bardzo niezdarnie usiłował ukryć flaszkę pod dresem.

SzkołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz