9.

15 4 0
                                    

Pomysł panny Radomskiej na wprowadzanie przygotowywanych przez uczniów prezentacji na lekcje świetnie się sprawdził. Ciche pozwolenie (to znacz brak sprzeciwu) dała tutaj nawet Wieleba, chociaż na widok stażystki wciąż zgrzytała zębami. Pokazy slajdów były wspaniałą inicjatywą, bo pozwalały na wykorzystanie tablicy interaktywnej, aktywizację wszystkich uczniów na zajęciach, obiektywną ocenę ich pracy i poszerzanie kompetencji technologicznych młodzieży. Wszystkie te cele zostały rozpisane przez Wielebę w odpowiednim folderze projektowym, którym można było pochwalić się przed minister.

Tyle teorii. Rzeczywistość jak zwykle skrzeczała.

Elektroniczna tablica została sprowadzona do roli bajeranckiego rzutnika, chociaż jej możliwości były nieporównywalnie większe. Problem tylko, że woźny Buc zapodział gdzieś instrukcje obsługi i nikt tych możliwości nie był w stanie odkryć czy wykorzystać. Niektórzy chłopcy twierdzili, że szybko je wyłapią - muszą tylko trochę przy tym posiedzieć. Wieleba jednak surowo zabroniła eksperymentowania ze sprzętem, bo jeszcze coś popsują. Elektroniczne markery i wskaźniki leżały zamknięte na klucz w szufladzie.

Aktywizacja uczniów na zajęciach polegała na tym, że wybrany delikwent czytał regułki ściągnięte z Wikipedii i wyświetlane na ekranie za jego plecami, a reszta słuchała tego w martwym znudzeniu. Już po kilku spotkaniach lekcje w sali multimedialnej przestały być wyczekiwanym z niecierpliwością wydarzeniem, a stały się męczącą rutyną. Poszerzanie kompetencji technologicznych uczniów było jawną bzdurą, bo każdy potrafił używać zaawansowanej technologii kopiuj-wklej i przed rozpoczęciem kursu. Wykorzystywanie pokazu slajdów na normalnych lekcjach dla niektórych nauczycieli jawiło się jako niewyobrażalna innowacja technologiczna. Dla młodzieży było tym samym beznadziejnym ględzeniem, jedynie w bardziej współczesnej formie. Czarną tablicę z kredą zastąpiła biała plansza i laser.

Ale belfrom to wszystko bardzo się podobało. Ciężar przygotowywania zajęć przeniósł się na uczniów. Nauczyciel siadał sobie wygodnie z tyłu sali i jego rola sprowadzała się do wstawienia oceny za prezentację. Niektórzy tak się rozbestwili, że zaczęli prowadzić wszystkie lekcje w ten sposób. Ostromecki z geografii przykazał zeskanowanie Małego rocznika statystycznego i czytanie go z ekranu przez kolejnych uczniów na ocenę. W ten sposób mógł wycofać się w ciemny kąt klasy, gdzie wreszcie nikt na niego nie patrzył.

- Chyba nie o to chodziło - skarżył się Blicharski.

- Wiedziałam od początku, że z całą tą tablicą i nowoczesnością jest pic na wodę - skwitowała gorzko Monika - Tak samo jak z Radomską.

Stażystka szybko zorientowała się, że jej pomysł obraca się przeciwko niej. Na tych nielicznych zajęciach, które prowadziła, usiłowała wprowadzać nowości. Ale gry logiczne, interaktywne rebusy czy oglądanie na YouTube wideoklipów z sonetami Mickiewicza w wersjach hip-hopowych na nikim nie robiło wrażenia. Panna od płonących zeszytów przestawała być trendy.

- Przecież to nie jej wina. Chciała dobrze.

- Tak, od tego właśnie się zaczyna. Że ktoś chce dobrze. A potem jest tylko gorzej.

- Coś taka zgorzkniała?

- Nigdy nie należałam do klubu wielbicieli panny stażystki. I w sumie do niej nic nie mam. Po prostu tu nie pasuje.

- Bo chce coś zmienić?

- Bo jest naiwna. No daj spokój, co to za metody? - obruszyła się - Klikacze, ławki w kółko, integracyjne gry zaufania. To dobre na coachingu w jakimś korpo, a nie tutaj.

SzkołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz