9.

18 5 1
                                    

Rozważał możliwość rzucenia się na drzwi i próbę ich wyłamania. Może zrobiłby to, gdyby miał siły. Ale był wycieńczony i wciąż pokasływał. Z rezygnacją powlókł się na miejsce, które już zajął mu Kubala. Mateusz wziął też jego plecak i zdążył ukraść notatnik. Oczywiście w klasie nikt nie miał zamiaru zajmować się zadaniami od Wieleby. Wszyscy rozproszyli się w kilka grupek i zajęli pierdołami. Cherubin Fangler siedział gdzieś w kącie ze swoimi skrzydłami. Kakofonia gadania i ogólny bałagan. Zupełnie niepodobne do tego pomieszczenia.

Karol padł na krzesło i smętnie popatrzył w okno. Zawiesista mgła snuła się między gałęziami drzew. Nie było widać torów, nawet szkolnej bramy wychodzącej na ulicę. Krople na szybie spływały leniwie w dół. Ta, której Blicharski kibicował, wpadła na jakiś brud i zatrzymała się.

Ze zmęczeniem opuścił głowę. Towarzyszyło temu delikatne przesunięcie środka ciężkości jego ciała do przodu. W wyniku tego cały zsunął się na siedzeniu kilka centymetrów w dół. Odczuł w tym jakąś prymitywną przyjemność. Obok Wirski przekonywał Kubalę do swoich poglądów politycznych.

– Wiesz, w których afrykańskich krajach jest najniższy odsetek wymieralności słoni? – Mateusz wydawał się być zaintrygowany – A w tych, kojarzysz, w których kłusownictwo i polowania są dozwolone! Wiesz, co to znaczy? Tam, gdzie rządy usiłują wprowadzać swoje własne uregulowania i przepisy ochrony słoni, słonie wymierają. Wymierają, bo nikt tych przepisów nie przestrzega! A tam, gdzie jest pełna swoboda, słonie żyją. Dlaczego? Dlatego, że kłusownicy są świadomi swojej odpowiedzialności za słonie i sami ograniczają połowy, by starczyło dla innych! – perorował z obłędem w oczach – To niezbicie dowodzi bezzasadności wszelkich instytucji i opresyjnego aparatu państwowej administracji!

Blicharski z ciekawością obserwował jego małą śmieszną głowę, podskakującą w rytm głoszonych poglądów. Włosy wydawały się wyrastać z samego czubka czaszki, opadając niezgrabnymi kosmykami na boki. Wirski był niski, kościsty i odstręczający, ale nadrabiał to hartem ducha.

– Weź się ogarnij... – Monika jęknęła z boleścią – Naprawdę sądzisz, że jakiś biedny, przepasany liśćmi bananowca, murzyn analfabeta polujący z dzidą na słonie w środku sawanny celowo je zostawi przy życiu, by utrzymać dodatni bilans ekonomiczny?

– Tak! – zniżył głos i poufale mruknął do ucha Kubali – Kobiety nie znają się na polityce. Amerykańscy naukowcy udowodnili, że mają mniejsze mózgi. Ich miejsce jest przy garach, co nie?

– No raczej! – przytaknął Kubala – Ale bym coś zjadł...

– Właśnie! A słyszałeś, że Politbiuro w Brukseli znowu podniosło limity na produkcję mleka? Kiedy ostatnio piłeś mleko?

Zawahał się.

– Kurde, z rok temu...

– Właśnie! I niech ci się nie wydaje, że gdzie indziej jest lepiej! W Irlandii, czaisz, już hodują sztuczne krowy. A te debile lemingi tam uciekają! Jak można wyjechać z Polski, kiedy ojczyzna tonie?

– Dokładnie – przytaknął poważnie, bo temat był poważny – Wszystkie ręce na pokład.

– Ale już niedługo... – Wirski przybrał natchnioną pozę – Związek Socjalistycznych Republik Europejskich padnie, jestem pewien!

Kacper Wirski miał niezwykłą zdolność do łączenia rozbieżnych wątków w spójną całość. Szarżował między tematami, na wszystkie pytania znał odpowiedzi, dysponował prawdą i nie wahał się jej użyć. Byłby doskonałym mówcą, gdyby nie chroniczny ślinotok.

SzkołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz