10.

38 7 0
                                    

Sebastian Sadowski, nie niepokojony przez nikogo, pojawił się w szkole dopiero teraz. Pierwszym tygodniom nauki zawsze towarzyszył rozgardiasz z dostosowywaniem planu, lekcjami organizacyjnymi, zamawianiem podręczników i innymi technicznymi sprawami. Sadowski uznał, że nie jest mu to do niczego potrzebne i przedłużył sobie wakacje.

Blicharski z podziwem i nieukrywaną zazdrością patrzył na kolegę. Gdyby on sam nie pojawił się w szkole przez dwa tygodnie, jego matka zapewne zaangażowałaby w poszukiwania policję i prokuraturę, nie mówiąc o Wielebie.

Karolowi w ogóle nie przyszło do głowy, że rodzice Sadowskiego mogli doskonale wiedzieć o jego absencji, a co więcej – zgodzić się na to. Tymczasem pan i pani Sadowscy starali się traktować syna niczym dorosłego człowieka, którym formalnie miał się stać dopiero w tym roku. Dali mu do zrozumienia, że jeśli tylko dyrekcja nie wywali go ze szkoły za zrobienie czegoś idiotycznego, a policja nie wsadzi do więzienia za hodowanie marihuany w garażu, ma wolną rękę we wszystkim, co robi.

Sadowski skwapliwie wykorzystywał ten fakt, przenosząc dwie doniczki z konopiami do piwnicy jednego ze swoich rozlicznych znajomych, żeby nie nadszarpywać dobroci starych. Do szkoły postanowił przychodzić wtedy, gdy miał dobry humor albo gdy nieobecność rzeczywiście mogła go wpędzić w kłopoty.

Zwykle bez większych problemów zaliczał większość sprawdzianów. Podczas gdy reszta klasy harowała starając się uzyskać jak najlepsze oceny, Sebastiana w pełni satysfakcjonowała dwója, byle tylko zaliczyć. Jeśli udało mu się dostać coś więcej, cieszył się; jeśli nie - kompletnie się tym nie przejmował.

Ponadto, Sebastian dysponował tym szczególnym typem uroku osobistego, który pozwalał mu wychodzić zwycięsko ze wszelkich kłopotów. Mimo że nie chodził na lekcje, nie robił zadań, nie uczył się do sprawdzianów i notorycznie ściągał, wszyscy nauczyciele go lubili. Wystarczył tylko jeden szelmowski uśmiech, by nawet Wieleba wybaczyła mu nieobecność na lekcjach i darowała jakieś nieodrobione ćwiczenia.

Sadowskiego lubili nauczyciele, kochały koleżanki, podziwiali koledzy, a Blicharski darzył jakimś szczególnym, niewymuszonym respektem. Nic dziwnego, że kiedy Sebastian pojawił się wreszcie w szkole, klasa witała go niczym bohatera.

– Gdzie byłeś? – dopytywał Rekiel.

– Oprowadzałem po szkole jedną pannę – Sadowski wyszczerzył zęby, jakby pytanie dotyczyło ostatniego kwadransa, nie połowy miesiąca. Ale wskazał ponad ramieniem Rekiela. Wszyscy chłopcy natychmiast się odwrócili.

– Pierdzielę – w ustach Kubali to był najwyższy komplement – Jak dorodna gazela w rui...

Końcem korytarza przebiegła jakaś dziewczyna, tak że nie mogli się jej lepiej przyjrzeć. Chociaż tych nóg nie można było przeoczyć.

– Jak się nazywa? – dopytywał Wagner.

– Aśka. Znaczy się... dla was Joanna.

– Nowa? Może trafi do naszej klasy?

– Nie żartuj. Jest świeżo po studiach. Z Warszawy.

Kubala był zaintrygowany. Wyciągał szyję, jakby gazela miała wyskoczyć zza rogu korytarza.

– I co robi u nas?

– Nie chciała mi powiedzieć. Na razie tylko popala za barakami. Tam ją spotkałem.

– Masz fajki? Od dzisiaj zaczynam jarać.

– Bardzo pięknie – oceniła Jadwiga Molenda – Może za ciebie pochwalę się rodzicom?
Kubala przybrał zdziwioną minę, starając się sprawić wrażenie, że nie o niego chodziło. Na szczęście Molenda nie miała ochoty ciągnąć tego tematów, przecież matematyka czekała. Wpuściła uczniów do klasy i zajęła miejsce za biurkiem, nerwowo przecierając okulary. Już od samego rana była mocno poirytowana.

Jeszcze w pokoju nauczycielskim starła się z Wielebą.

– Być może pogłębiła ci się wada wzroku, kochana – wycedziła rankiem polonistka – Ale w słoiku z zieloną zakrętką jest moja kawa. Jak jeszcze mam ją oznaczyć?

– Ile razy mam mówić, że nie obchodzi mnie twoja kawa – wzięła dziennik z półki – Zresztą, przecież ty nie pijesz kawy. Wolisz te swoje herbatki – dodała z naciskiem.

Wieleba napięła się do granic możliwości. Zerknęła na brulion trzymany przez matematyczkę.

– Masz teraz lekcje z IIA, jeśli się nie mylę? Po co ci dziennik trzeciej klasy?

Molenda bez słowa wymieniła dzienniki, pozwalając Wielebie zatryumfować. Te literki były tak malutkie, naprawdę trudno dojrzeć.

– Przy okazji – rzuciła Wieleba na odchodne – Musisz pospieszyć się z materiałem. Początek drugiej klasy, a ty nie doszłaś nawet do wielomianów. Sprawdziłam – dodała – Ciągle funkcje kwadratowe. Program goni, kochana, program goni.

– Może matematycy powinni zajmować się matematyką, a poloniści polskim? – mruknęła zjadliwie – Żeby nikt nie wpychał nosa, tam gdzie nie trzeba.

Wieleba zaczerwieniła się ze złości. Może od dziecka miała trochę za duży nos i może był trochę krzywy, ale to już było uderzenie poniżej pasa.

– Ale wszyscy powinniśmy mieć na uwadze statystyki – stwierdziła władczo – A twoje pozostawiają wiele do życzenia.

Molenda uciekła z pokoju nauczycielskiego, zanim temat zdążył nabrzmieć. Wieleba zawsze podlizywała się dyrektorowi w swojej obsesji statystyk, ale od kilku dni mówiła tylko o tym. Po tym telefonie z Warszawy (o którym Molenda wiedziała niewiele, ale coś słyszała jednym uchem) polonistka usztywniła się jakby ktoś jej wetknął w dupę kij od szczotki. Zawsze była nabzdyczona, ale teraz przechodziła samą siebie.

– Wchodźcie, bardzo proszę. Ewelinka, nie rozmawiaj – pani Molenda ponagliła Majerównę – No już, pozwolicie mi rozpocząć zajęcia?

Kiedy klasa się uspokoiła, zaczęła przekartkowywać strony dziennika. Uczniowie już wiedzieli co nastąpi za chwilę.

– Do odpowiedzi numer... – nachyliła się i zmrużyła oczy. Te rubryczki takie małe, musiała wytężyć wzrok – Dwadzieścia dwa. Pan Sadowski.

SzkołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz