7.

26 6 1
                                    

Blicharski wcześniej nie rozumiał powszechnej niechęci, jaką cieszyła się Janina Wieleba. Jako humanista i oczytany młody człowiek nigdy nie miał problemów z polskim, ciesząc swoją nauczycielkę szeroką znajomością literatury. Kiedyś w swoim gabinecie nawet poczęstowała go ciasteczkami po brawurowej deklamacji fraszek Kochanowskiego. Blicharski momentami wręcz ją lubił i podejrzewał, że ona również darzy go sympatią.

Tym bardziej więc wydarzenia z pewnej październikowej lekcji polskiego kompletnie go zdruzgotały.

– Co tu się dzieje?! – warknęła Wieleba, podchodząc do klasy. Nie działo się nic szczególnego. Ot, rozmawiając, stali sobie pod ścianą korytarza w oczekiwaniu na lekcję.

– Dlaczego nie stoicie w parach? – wycedziła gniewnie polonistka.

Klasa z ociąganiem zaczęła zbierać swoje rzeczy porozwalane na parapetach i po kątach, by dobrać się w pary. Wyszły na jaw jakieś skrywane dotąd niesnaski, bo kilka osób kategorycznie stwierdziło, że nie chce stać obok siebie. Musztra przeciągała się.

– Co się z wami dzieje?! – wrzasnęła zniecierpliwiona Wieleba, dodając sobie animuszu tupnięciem nogą. Kilka kropel z trzymanej przez nią filiżanki skapnęło na podłogę, cudem unikając spotkania z jej eleganckim żakietem – Ustawiać się w pary, i to migiem! – poleciła, wycierając plamki obcasem – Fangler, nie garb się! Baczność!

Fangler zrobił obolałą minę i wyprostował plecy, wciągając powietrze. Wieleba wciąż nie była zadowolona z efektów.

– Macie stać równo! Złapać się za ręce i wyrównać rzędy! – rozkazała, co klasa odebrała z oburzonym i pełnym zdumienia jęknięciem – Jak w przedszkolu... – mruknęła, unieruchamiając dziennik pod pachą ręki trzymającej filiżankę; drugą otwierała drzwi – Fangler! Oddychaj, na rany boskie!

Michał gwałtownie złapał haust powietrza i w tym samym ruchu jednocześnie się zgarbił. Wieleba tupnęła nogą z przyganą.

– Wchodzić! – sama stała naprzeciw drzwi, mierząc wzrokiem każdego przechodzącego ucznia. Kubali przestało się to podobać.

– Co jej odbiło? – mruknął do Wagnera – Czuję się jak na rampie w Oświęcimiu.

– Ej, no – przytaknął Wagner – Zdolnym do nauki każe iść na lewo, a reszcie...

– Cisza! – warknęła Wieleba – Od dzisiaj ma być porządek przy wchodzeniu do klasy. Macie się przyzwyczaić do dyscypliny i dobrej prezencji.

Wszyscy powoli pozajmowali swoje miejsca. Wagner swoim zwyczajem odsunął krzesełko Fanglera tak, że ten z plaśnięciem obalił się na podłogę, wzbudzając ogólną wesołość. Kubala siedział w pierwszej ławce obok Blicharskiego. Zawsze pluł sobie w brodę, że wybrał najgorsze z możliwych miejsc, ale Wieleba nie przyjmowała możliwości zmiany stolika.

– Rozumiem cię – oceniła kiedyś Zalewska, gdy jej się na to skarżył – Pierwsza ławka to samobójstwo.

– A najgorsze, że teraz muszę sterczeć razem z nim. Jakby nie mógł usiąść gdzieś z tyłu...

– Żartujesz?! – prychnęła – Jeszcze gorzej. Nie znasz reguły skrajności miejsc? Prawdopodobieństwo bycia przepytywanym jest zależne od miejsca siedzenia w klasie i rośnie w skrajnych rzędach ławek, osiągając maksimum w rzędzie tylnym.

– A ty gdzie siedzisz? – zapytał uważnie.

– W środku, trzecia ławka. To statystycznie najbezpieczniejsze miejsce. Nie można siadać z przodu, to oczywiste. Ale z tyłu też nie, bo kiedy belfer stoi, patrzy przed siebie i wszystkie tylne rzędy są bezpośrednio na linii strzału. Najlepiej wtopić się w tłum, gdzieś w środku klasy. Złoty środek – dodała fachowo Monika – Pisał już o tym Platon czy inny Sokrates.

Blicharski nie znał tego prawa i z premedytacją siadał w pierwszych rzędach, co Kubala traktował jako świadectwo obrzydliwego lizusostwa. Karol miał zresztą ponieść tego konsekwencje, i to już niebawem.

Na razie jednak Wieleba wygłaszała motywującą przemowę. Stanęła na środku niemal na baczność.

– Jak dobrze wiecie, nowy rok szkolny przyniósł wiele nowości do naszej szkoły – już wydawało się, że Wieleba będzie powtarzać frazesy z przemówienia dyrektora, ale ona była znacznie bardziej konkretna – jednym z nich jest pani magister Joanna Radomska.

Jakby na komendę w drzwi rozległo się cichutkie pukanie.

– Klasa: proszę powstać – klasa powstała – Już otwieram. Proszę wejść!

Z wystudiowaną uprzejmością otworzyła od środka drzwi i wpuściła gościa. Weszła Radomska we własnej osobie. Obdarzyła uczniów radosnym uśmiechem, tym milszym w kontraście z nadętą gębą Wieleby. W klasie zapanowało zrozumiałe poruszenie. Kilku chłopców zaczęło szykować miejsca w ławkach, jakby stażystka miała się przysiąść do nich.

– Proszę o spokój! Kubala! Przestań się wiercić! – Wieleba natychmiast opanowała zamieszanie – Pierwszym etapem stażu jest zawsze obserwacja lekcji. Pani magister będzie dziś uważnie notować sposób prowadzenia zajęć i zachowanie uczniów, mam nadzieję że wzorowe, oraz omawiania zagadnień z podstawy programowej przewidzianych na dzisiejszy dzień!

Pani magister Radomska wzięła pod pachę notatnik i przeszła na przygotowany pod tylną ścianą stolik. Po prostu nie sposób było się za nią nie obejrzeć. Te krągłe...

– Kubala na litość boską! Bardzo proszę zaprezentować się przed naszym gościem z jak najlepszej strony! Potraktujcie to jako przygotowanie do hospitacji pani minister w maju.

Przyjście Radomskiej wywołało zrozumiałe rozproszenie, ale Wieleba szybko potrafiła zmrozić atmosferę. Swoim zwyczajem usiadła za biurkiem i zaczęła leniwie wodzić końcem długopisu po liście nazwisk, jednocześnie siorbiąc herbatkę. I już nikt nie odwracał się w stronę Joanny, wszyscy patrzyli tylko na tą krążącą końcówkę pióra.

– Do odpowiedzi... – przeciągała z mściwą premedytacją. „Niech trafi na kogoś innego" pomyślała cała klasa. Fangler zrobił się siny – Numer dwa. Blicharski.

SzkołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz