23

1.7K 105 6
                                    

Saturn

Nastąpił huk. Ziemia zadrżała, a niebo się rozstąpiło. Miałem wrażenie, że znalazłem się w jakiejś kiepskiej komedii, ale wszystko wskazywało na to, że to była prawda. 

Effie panicznie się do mnie przytuliła. Krzyknęła, gdy skały osunęły nam się spod stóp, spadając do oceanu. Odsunąłem nas od krawędzi urwiska, abyśmy i my nie spadli.

Spojrzałem w niebo, mrużąc oczy. Nagle w Quandrum zapanowała całkowita ciemność. W oddali słyszałem krzyki mieszkańców. Miałem nadzieję, że szybko znajdą schronienie w swoich domach i będą bezpieczni. Nie przeżyłbym tego, gdyby z mojej winy coś im się stało. 

- Saturnie? Co się dzieje? 

- Nie wiem, kochanie. 

Nagle na niebie pojawił się biały kwadrat, a na nim pewna zakapturzona postać. Miała na sobie długą szatę, a w ręku włócznię. Sam zmaterializowałem w swojej dłoni własną broń, aby w razie potrzeby móc się obronić. W tej chwili pożałowałem, że nie nauczyłem Effie chociażby podstaw walki. Była bezbronna. Stanowiła dla mnie balast. Bez niej mogłem się bić do krwi, do utraty tchu, ale gdy była obok mnie, nie mogłem zignorować jej bezpieczeństwa. 

Postać powoli zsuwała się po niebie na ziemię. Obnażyłem zęby, gotów zaatakować. Skryłem Effie za swoimi plecami, aby choć ona pozostała bezpieczna. 

Gdy zakapturzony człowiek wylądował przed nami, ułożył włócznię grotem do góry, opierając jej dolną część o ziemię. Nie był nastawiony bojowo, dlatego i ja powoli się rozluźniałem, choć wciąż nie miałem pojęcia, o co mogło chodzić. 

- Kim jesteś i czego szukasz w Quandrum? 

Postać zdjęła kaptur. Moim oczom ukazała się twarz, która kiedyś należała do człowieka, ale jakiś czas temu została zmieniona na demoniczną. Aura tego faceta wskazywała na to, że podobnie jak Effie, pochodził z Ziemi. Szanse, że moja żona go znała, były nikłe. Miałem nadzieję, że nie był to żaden z jej bliskich. 

Młody mężczyzna miał około trzydziestu lat, a jego powiekę i policzek przecinała podłużna blizna. Mimo tego, że nie był stary, jego oczy wyrażały, jak zmęczony życiem był. Miał cienie pod oczami, a jego powieki opadały tak, jakby gość chciał iść spać. Nie zadziałał na nas swoją magią, więc miałem nadzieję, że przybył tutaj w pokojowych zamiarach. Nie ma co, wybrał sobie idealny moment. Musiał zepsuć nam uroczystość.

- Nazywam się Astafarius Xeno i przybywam z krainy Katoka. Przybywam tutaj w imieniu mojego pana. 

- Kim jest twój pan?

Astafarius Xeno, kimkolwiek ten gość był, pochylił głowę. Uklęknął przede mną na jedno kolano, co było dziwne. Nie powinien się tak zachowywać w stosunku do obcego faceta, skoro już miał swojego pana. 

- Lennox. 

Kurwa mać.

Odsunąłem się gwałtownie od mężczyzny. Nie zmienił swojej pozycji. Wciąż klęczał na ziemi, za to Effie wczepiała się w moją szatą paznokciami, jakby bała się tego, co miało nadejść. 

- Dlaczego ten skurwiel cię do mnie wysyła? Czego chcecie?

- Wiem, że jesteś do nas wrogo nastawiony, panie. 

- Panie? Czy ty siebie słyszysz? Radzę ci stąd spierdalać, bo inaczej...

W ułamku sekundy wydarzyło się coś, czego nie przewidziałem. Zostaliśmy z Effie powaleni na ziemię, a nasze ręce zostały wykręcone do tyłu przez magię, którą władał Astafarius Xeno. Wyglądało na to, że jego pokojowe zamiary były bujdą. Nie miał zamiaru być dla nas uprzejmy, więc i ja nie chciałem być taki dla niego. 

SaturnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz