42

1.3K 84 4
                                    

Saturn

Wyczarowałem magiczne lustro, aby Effie mogła się w nim przejrzeć. Postawiłem je na ziemi i pomogłem mojej ukochanej wstać. Effie wciąż drżała po przyjęciu mocy, ale była cholernie dzielna. Moja dziewczyna sprawiała, że byłem z niej dumny. Walczyła z moim ogonem tak długo, aż wygrała. Nagrodą za to było nie tylko moje uznanie, ale także piękne, potężne skrzydła.

Trzymałem Effie za rękę, gdy oglądała swoje nowe skrzydła. Były pomarańczowe, a im bliżej pleców się znajdowały, tym odcień zmieniał się na czerwony. Skrzydła na brzegach były powleczone błyszczącą magią. Effie promieniała. Nigdy nie była tak silna i wojownicza. Mimo, że podobało mi się, gdy wchodziła w rolę uległej, to jeszcze bardziej lubiłem, gdy była dominującą kobietą, która każdego mężczyznę mogła zgnieść pod obcasem swojego buta.

- Podobają ci się?

Pokiwała twierdząco głową. Chyba była w szoku, gdyż jej radość nie była dobrze widoczna.

- Są piękne, ale myślisz, że będę mogła ich używać? Nauka latania trochę potrwa, prawda?

Odchrząknąłem. Podałem Effie drugą rękę i zwróciłem się do niej całym ciałem. Patrzyłem jej w oczy i wysunąłem z wypustek na plecach swoje skrzydła. Zaczęły powoli machać, więc byłem już gotów do lotu. Musiałem udowodnić mojej żonie, że ona także była w stanie wznieść się w chmury.

- Postaraj się nimi pomachać. Tak, jak ja.

- Nie wiem, czy... Och!

Zaskoczona odwróciła się i zauważyła, że jej skrzydła zaczęły się poruszać zgodnie z jej wolą.

- Pięknie. Teraz postaraj się unieść, kochanie. Asekuruję cię, więc o nic się nie martw. Ze mną jesteś bezpieczna.

Effie była dzielna. Nie oczekiwałem, że od razu wzbije się w powietrze i zacznie wywijać akrobacje jak profesjonalistka. Każda istota w Quandrum, która miała skrzydła, musiała nauczyć się nimi posługiwać. Effie jednak dostała piękny prezent od magicznych bogów, jakim było udzielenie jej mocy. Czułem, że stali za tym moi nieżyjący rodzice. Być może w ten sposób chcieli pomóc Effie, ofiarując jej całą moc, jaką posiedli za życia.

- Ja latam! Saturnie, widzisz to?!

Krzyknęła jak małe dziecko, które radowało się z najmniejszej rzeczy. Radość mojej żony była tak zarażająca, że i ja zacząłem się śmiać. Pomogłem jej unieść się kilka metrów nad ziemię. Effie rozglądała się wokół siebie z niedowierzaniem. Lecieliśmy coraz wyżej i w pewnym momencie zostawiłem w jej uścisku tylko jedną rękę. Nie zamierzałem całkowicie jej puścić, ale chciałem pokazać jej, jak silna teraz była.

- Myślisz, że dam radę gdzieś polecieć? Może do pałacu? Chciałabym zobaczyć minę Romeo, gdy zobaczył, jak latam!

- Myślę, że możemy spróbować. Czujesz się na siłach?

- Z tobą zawsze. Jesteś moim rycerzem w lśniącej zbroi.

- Och, kochanie. Zdegradowałaś mnie z króla do rycerza? Wolałabyś, żeby zerżnął cię rycerzyk czy potężny król, który za pomocą jednego gestu rzuciłby cię na kolana?

Moje słowa musiały podziałać na Effie. Ona bowiem lekko się zachwiała, ale zdołałem ją podtrzymać tak, aby nie spadła i nie zrobiła sobie krzywdy. Jej bezpieczeństwo leżało w moich rękach i czułem się za nią odpowiedzialny. Już wystarczająco nawaliłem. Nigdy więcej nie miałem zamiaru zawieść jej zaufania. Mieliśmy przed sobą trudną i pracochłonną misję, jaką było wygranie wojny z Lennoxem, ale każdy, nawet najmniejszy krok do przodu, niezmiernie mnie cieszył.

SaturnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz