Rozdział 67

615 49 48
                                    

Muszę to napisać, zanim ktoś weźmie cokolwiek na poważnie. Otóż fascynuje mnie temat 2WW, także jest tu wplecione całkiem dużo nawiązań. WSZYSTKO MA OCZYWIŚCIE CHARAKTER HUMORYSTYCZNY (tylko tyle w jakim stopniu pozwala w ogóle ta sytuacja, w końcu nie jest to temat do żartów).

Przypomnienie:

Pochyłą czcionką niemiecki

Pochyła podkreślona czcionka polski

♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎♠︎

Przylecieliśmy do Bawarii. Jako że Niemcy graniczyły z Polską, czułam się niemal jak u siebie... w zasadzie jedyne co łączyło te dwa tereny to podobny klimat. Ciągle przebywałam w miejscach, gdzie temperatura nie spadała poniżej 15 stopni. Tu było tylko 3. Wysiadając z samolotu, poczułam przeszywający mnie chłód. Nie było to jednak nic nieprzyjemnego. Wręcz przeciwnie oblało mnie wielkie ukojenie.

- Masz w tej chwili założyć kurtkę. Co ty sobie wyobrażasz? Chcesz się przeziębić?- odezwał się z pretensjami ojciec, przerywając moją chwilę szczęścia.

- Mam to gdzieś.- odparłam, nie celowo podwyższając mu tym samym ciśnienie.

Tata zdenerwowany odszedł ode mnie w stronę jakiegoś wojskowego. Zamierzałam się cieszyć panującym tu warunkami atmosferycznymi.

- Grubo, dopiero przylecieliśmy, a ty już wkurzyłaś Trenera.- skomentował Klaus.

- Grubo? Grubo to ty masz puchu w kurtce. W ogóle co ty na siebie założyłeś?- zapytałam zdezorientowana.

- Właśnie, to kurtka, czy pierzyna z rękawami?- dopiął się pod moje pytanie North dygoczącym z zimna głosem.

To był cudowny widok. Wszyscy trzęsą się z zimna niczym galarety, a ja czułam się jak ryba w wodzie.

Podniosłam głowę do góry. Od pewnego czasu z nieba drobnymi płatkami spadał śnieg. W końcu miasto, przy którym znajdował się stadion, było u podnóża alp.

- Drodzy Strikas, odpocznijcie po podróży. O 18 zapraszamy na salę główną, gdzie odbędzie się przyjęcie z okazji 90-lecia istnienia naszego klubu.- powiedział dość uroczystym głosem trener miejscowej drużyny.

W recepcji każdy dostał klucz i rozszedł się do swoich pokoi. Mój jako jedyny był piętro wyżej. Oznaczało to spokój i nadzieję, że tacie nie będzie się chciało do mnie spacerować, by robić jakieś dzikie kontrole.

Wchodząc do środka, przypomniał mi się bardzo ważny fragment z mojego pakowania. Mój mózg chciał mnie w ten sposób uświadomić, że moja elegancka kreacja przygotowana na bankiet, dalej wisi w moim pokoju na wieszaku, na drugim krańcu drugiego kontynentu.

I teraz opcja jeden i dwa. Pójdę powiedzieć o tym ojcu i zginę, czy nie powiem o tym ojcu, pójdę w losowych ciuchach i zginę.

Wybór był trudny.

Dobra, przynajmniej zginę, nie robiąc wcześniej z siebie debila przed innymi ludźmi.

Szybko znalazłam tatę na korytarzu. Ucieszyło mnie to, ale zwolniłam krok, gdy zauważyłam, że rozmawia, a raczej wykłóca się z Shakerem. Choć tak właściwie tata nic nie mówił. Wyglądał jak wtedy gdy ja mu coś mówię, a ten udaję, że mnie sucha, a to, co słyszy ma dla niego jakiekolwiek znaczenie. To nie był odpowiedni moment na suszenie mu głowy. Zdecydowałam, że zrobię w tył zwrot.

- A ty dokąd?- usłyszałam słowa ewidentnie skierowane do mnie.

W tej samej chwili wstrzymałam oddech i powoli odwróciłam się z powrotem w jego stronę. Niechętnie podeszłam, nic nie mówiąc.

Córka Trenera || Supa Strikas Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz