Rozdział 89

508 47 34
                                    

Obudził mnie cichy pisk akceptacji karty do apartamentu. Z moim szczęściem różnie bywa. Równie dobrze tata mógł postanowić sobie, że jednak wróci wcześniej.

Schyliłam się do mojej torby, gdzie miałam butelkę z wodą.

O tak.

To było wszystko, czego mi trzeba. Wychlałam całe pół litra. Usłyszałam kroki. To nie był tata. Ktokolwiek jednak przyszedł, chodził zbyt głośno.

Tylko która godzina?

Spojrzałam na prawo od poduszki, gdzie zwykle leżał mój telefon.

Nie było go.

Zaczęłam panicznie szukać urządzenia na łóżku. Zastygłam w bezruchu.

- Chwila, przecież ja nie mam telefonu.- wyszeptałam.

Miałam zajebiście zachrypnięty głos. W dalszym ciągu czułam, że alkohol ze mnie nie zszedł, a przynajmniej na pewno nie w całości.

Wstałam z łóżka...

- Co to jest?- zapytałam szeptem, mrożąc oczy.

Podniosłam przedmiot do góry i dokładnie się mu przyjrzałam. Czerwona bluza z białymi pasami. Obróciłam ją do tyłu. Byłam jeszcze bardziej zdziwiona niż przed chwilą.

- Co do cholery robiła bluza Shakera w moim łóżku?- mruknęłam sama do siebie.

Za nic nie mogłam sobie przypomnieć, co się działo, gdy po raz kolejny przegrałam rundę w kierki.

Stanęłam przed lustrem od wbudowanej szafy. Wypadało się ogarnąć po wczorajszym dniu. Wyglądam jak szop pracz, po nocy mopowania tkanin w rzece. Apartament był ogromny, ale z jakiegoś niewyjaśnionego powodu miał tylko trzy łazienki.

Spojrzałam na zegarek na ręce. Była siódma rano. Wzięłam swoje klamoty i poszłam zrobić metamorfozę życia. Koniecznie później będę musiała iść do sklepu po jakiegoś energetyka, o ile chce dzisiaj przeżyć.

Moja wątroba chyba jebnie.

Czułam się fatalnie. W dalszym ciągu było mi niedobrze. Normalnie cały dzień przeleżałabym w łóżku, ale fakt, że mieszkałam teraz z milionerami, filantropami i królikami z muszką na szyi, zmusił mnie do ruszenia dupy.

Idąc cichaczem w stronę łazienki, przechodziłam przez salon z aneksem kuchennym. Tam właśnie zastałam El Matadora, który szukał czegoś po szafkach. Nawet nie zwróciłam uwagi, że głównego imprezowicza nie było z nami wczoraj.

- Czego szukasz?- zapytałam.

Hiszpan zesztywniał i powoli przerażony odwrócił się w moją stronę.

- Uhh... na puchar Superligi, to tylko ty.- odetchnął z ulgą, gdy jego spojrzenie padło na moją osobę.

- Wody z lodowca.- odpowiedział na moje pytanie.

WODY Z LODOWCA. Normalnie odpowiedziałabym na to jakimś kąśliwym tekstem, ale nie miałam siły.

- Wątpię, żeby jakaś tu była, ale jak tylko się ogarnę, to idę do sklepu, mogę ci kupić, jak będzie. Ile chcesz?-

- Zgrzewkę.-

Już widziałam, jak dźwigam zgrzewkę.

Chciałam zaprotestować, ale Matador w tym momencie wyciągnął z portfela złotą kartę płatniczą i mi ją wręczył.

- Kup sobie co tam chcesz. Tylko nie zgub.-

Poczułam się jak giermek.

- Jasne, a jaki masz pin?- mruknęłam.

Córka Trenera || Supa Strikas Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz