𝐗𝐈𝐈. DYM, KTÓRY NIE CHCE SIĘ ROZWIAĆ

68 8 20
                                    

— Mam cię!

Roześmiana Marinette wyskoczyła zza drzewa, ale wbrew swoim oczekiwaniom nie zobaczyła nikogo. Rozejrzała się. Jasnowłosa dziewczynka była już kilkanaście metrów dalej. Jakim cudem poruszała się tak szybko na takich krótkich nogach?

Marinette złapała swoją spódnicę, która ciągnęła się po trawie i cały czas utrudniała jej pościg, i pobiegła za dziewczynką. Mała zniknęła za jednym z żywopłotów. Marinette przeklęła wielkość ogrodu.

— Emma, poczekaj! — zawołała za dziewczynką.

Przebiegła jeszcze kawałek, kierując się dobiegającym z oddali dziecięcym śmiechem. Wreszcie nabrała pewności, że jej nie dogoni. Zatrzymała się cała zdyszana. W tej chwili przydałby się strój Biedronki, który zawsze poprawiał jej kondycję. Jo-jo też okazałoby się pomocne w zatrzymaniu dziewczynki.

Kiedy stała z bosymi stopami zanurzonymi w trawie i badała wzrokiem ogród, usłyszała znajome kroki – najpierw na kamiennej ścieżce, potem na trawniku. Nie potrzebowała się odwracać, by wiedzieć, do kogo należały. Dobrze znane ramiona objęły ją od tyłu w pasie.

— Nic jej nie będzie — usłyszała jak zwykle rozbawiony jej nadopiekuńczością głos. — Zna ten ogród chyba lepiej niż my.

Marinette westchnęła, zamknęła oczy i oparła się na torsie za sobą.

— A jeśli wpadnie do stawu?

— Ta część jest zamknięta.

Zawsze wiedział, jak ją uspokoić. Marinette była świadoma swojej nadopiekuńczości, ale nie potrafiła jej pokonać. Gdyby tylko mogła, posadziłaby swoją córkę przy kominku, otuliła dziesiątką koców i cały czas pytała, czy czegoś jej potrzeba. Podejrzewała, że tę cechę odziedziczyła po swoim własnym tacie.

— Może jednak jej poszukamy? — spytała po chwili.

— Niech będzie — koło jej ucha rozległ się cichy śmiech — ale jeszcze chwila.

Czyjaś głowa oparła się na jej ramieniu. Marinette otworzyła oczy i spojrzała w dół na ramiona, które teraz objęły ją mocniej. Początkowo nie rozumiała, co niecodziennego było w tym widoku. Zamarła.

Białe rękawice.

Wyrwała się z tych objęć i obróciła do właściciela tych rękawiczek.

— Spokojnie, Marinette — Biały Kot wyciągnął do niej uspokajająco ręce. — Nie zamierzam nas spowalniać. Zaraz jej poszukamy.

Cofnęła się. Spojrzała na swoje dłonie. Była pewna, że wcześniej była ubrana w zwykłą sukienkę, ale teraz miała na sobie strój Biedronki. Mimo to Biały Kot zwracał się do niej jej prawdziwym imieniem.

— Dobrze się czujesz? — zapytał chłopak.

Kiedy postąpił krok w jej stronę, Marinette zrobiła jeden do tyłu. W panice rozejrzała się dokoła. Dopiero rozpoznała otoczenie. Była w królewskich ogrodach, które jak zwykle wyglądały jak raj na ziemi. Jednak ponad nimi wznosił się pałac – a raczej jego szczątki. Szkielety zawalonych murów i zapadniętych wież rzucały cienie na bujną roślinność. Wokół ogrodu unosiły się kłęby dymu, jakby świat stał w płomieniach. Cały świat poza tym ogrodem.

— Co tu się stało? — zapytała cicho Marinette.

Nie słyszała, kiedy Biały Kot znalazł się obok niej. Złapał dłonie Marinette, a ona była zbyt sparaliżowana, by je wyrwać.

— Udało się — powiedział Biały Kot z szerokim uśmiechem, w którym kryło się nieco szaleństwa. — Udało nam się, Marinette. Jesteśmy razem i już nikt nas nie rozdzieli. Na zawsze będziemy szczęśliwi.

GODS AND MONSTERS • MIRACULOUS LADYBUG AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz