XIX. WSZYSTKO IDZIE NIEZGODNIE Z PLANEM

73 7 46
                                    

W Paryżu dawno nie było równie radosnego dnia. Ulice wypełniał śmiech dorosłych i biegających dokoła dzieci. Pełno było kolorów, muzyki i cudownych zapachów roztaczanych przez sprzedawane na ulicach słodkości i kwiaty. Nawet słońce zechciało dodać coś od siebie i przegoniło z nieba wszystkie chmury, żartując sobie z czarnowidzów, którzy przewidywali deszcz.

Lila Rossi nienawidziła takich widoków.

Podeszła do wąskiego okna celi, w której mieszkała. Każdy kapłan dostawał na własność mały pokoik w jednej ze świątynnych wież. Cele były skromne, a nawet surowe. W każdej stało niskie, niezbyt wygodne łóżko przykryte szorstkim kocem, szafa, stolik i krzesło, od siedzenia na którym lepsze było już stanie. By jej mieszkanie wyglądało mniej żałośnie, Lila wstawiła do popękanego wazonu samotnego irysa, teraz suchego.

Wyjrzała na plac przed świątynią. Gdyby miała zasłony, zasunęłaby je natychmiast. Same odgłosy docierające do celi ogromnie ją irytowały, a widok tylko pogorszył jej nastrój.

Niestety, mogła przed tym uciec. By nie uczestniczyć w obchodach, poprzedniego dnia zaczęła symulować chorobę. Najwyższy kapłan – krępy, wiecznie czerwony i pachnący potem starzec – który zarządzał całą świątynią, zwolnił ją z obowiązków i życzył szybkiego powrotu do zdrowia.

Lila zacisnęła palce na kamieniu, w którym wydrążone było okno, aż pobielały. Nie była zdrowa, nie mogła być. Chorowała ze złości.

Popatrzyła na przygotowania do parady, która miała iść od placu pod świątynią do pałacowego dziedzińca, gdzie król obiecał zapewnić rozrywkę. Kapłani i kapłanki w kolorowych pelerynach ustawili się po bokach platformy na kółkach, na której ustawiono figury. Następna w szeregu stała przystrojona kwiatami platforma wioząca rzeźbione siedziska dla rodziny królewskiej. Za nimi na koniach mieli jechać przedstawiciele co ważniejszych rodów, a pochód zamykała straż. Zwykli mieszczanie ustawiali się wzdłuż trasy, by ruszyć za pochodem, gdy ich minie.

A wszystko to na cześć dwójki przybłęd, którzy mieli głupie szczęście i dostali miracula.

Gdy Lila patrzyła na kukły, wokół których powiewały tkaniny w kolorach Biedronki i Czarnego Kota, miała ochotę splunąć, ale byłoby to poniżej jej godności.

Ci, pożalcie się, bogowie, bohaterowie pojawili się w Paryżu zaledwie przed dwoma miesiącami, pokonali kilku niezbyt potężnych złoczyńców, a świątynia we współpracy z pałacem już przygotowała cały dzień poświęconych ich czci.

Lila nie była taka krótkowzroczna. Ona wiedziała, że Biedronka i Czarny Kot byli tylko dwójką nieudaczników, którzy nadal nie zdołali pokonać prawdziwego zagrożenia – Władcy Ciem. Wszyscy opowiadali, jak to nie czują się bezpiecznie dzięki obecności bohaterów, ale tak naprawdę gdyby nie oni, nie byłoby żadnego problemu.

Dziewczynę aż mdliło na myśl o nich. Choć nigdy za nimi nie przepadała, obowiązki w świątyni łatwiej było jej pełnić, nim bohaterowie się pojawili.

Świadomość, że musieli być kimś z zewnątrz, była najgorsza. Poświęciła dzieciństwo na szkolenie się na kapłankę, a od pięciu lat mieszkała w świątyni. Wyrzekła się rodziny – której i tak nienawidziła, ale zdawała się o tym zapominać – miłości i prywaty. Czciła i modliła się do bogów, strzegła ich tajemnic, a kiedy wybierali posiadaczy miracul, zapomnieli o niej. Zamiast kapłanki woleli dwójkę przypadkowych ludzi z ulicy.

Jeśli ktoś zasługiwał na sławę, miłość ludu i bogactwo, to właśnie ona. Nie wierzyła w bezinteresowność obecnych bohaterów. Ona nie walczyłaby na darmo i miała pewność, że oni też tego nie robili, ale nie ośmieliła się o tym nikomu wspomnieć. Reszta Paryża nie była jeszcze gotowa naprawdę.

GODS AND MONSTERS • MIRACULOUS LADYBUG AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz