Epilog

280 39 1
                                    

Wyglądałam na chmury przez samolotową szybkę.

Ledwo wznieśliśmy się w powietrze, a już wszystko zostało przykryte warstwą chmur. Miałam ochotę płakać. Nawet z samolotu nie mogłam się pożegnać z jednym z moich ukochanych miast. Całą drogę na lotnisko zastanawiałam się, czy postępuje słusznie. Nie, inaczej. Doskonale wiem, że postąpiłam słusznie, tylko ból w sercu pozostawiał ku temu wątpliwości. Bo przecież zostawiłam ich, byłam ich trucizną, dobrze że odeszłam. Więc co mnie tak bolało?! Co pozostawiało po sobie to głuche pulsowanie?! Czułam, jakby mi brakowało połowy serca. Ta połowa została już dawno w Londynie, a im dalej uciekałam, tym strata była bardziej obezwładniająca.

Ludzie, których kochasz oddają ci kawałek siebie na miejsce tego, co ty im podarowałaś. Tylko skąd miałam wiedzieć, że ta czwórka muzyków przejęła ponad połowę mojego serca?! Szczególnie dwóch, jeden jasny, który mimo że nie wiedział co myślę zgadzał się, a drugi ciemny, który znał moje myśli lepiej niż swoje i mógł się ze mną kłócić o wszystko dla mojego dobra. Właśnie takich było tych dwóch z czterech chłopaków, których poznałam tamtej zimnej nocy. Jing i Jung. Jeden otwarty na zewnątrz i pusty wewnątrz, drugi zamknięty na zewnątrz i bogaty w rzeczy, których wiecznie poszukiwałam. Z pierwszym tworzyłam związek z innej bajki, z drugim mogłam tworzyć coś niepowtarzalnego. Ach bajka, jak to pięknie brzmi, szkoda tylko że ja i happy end do siebie nie pasujemy.

Nikt nigdy mnie nie nazwał słabą. Przy żadnym z nich również taka nie byłam. Pierwszy sprawiał, że wszystko wokół szarzało, a drugi że wszystkich mogłam oślepić tym, czym jestem. Nigdy mi nie brakowało charakteru, pierwszy go łagodził, a drugi go wyostrzał. Z drugim byłam silniejsza. Tacy oni byli Dean i Kieran.

Czy kiedykolwiek mogłabym żałować, że ich poznałam? Gdybym wiedziała, co się wydarzy, zmieniłabym wtedy swoją trasę?

Nie. W żadnym wypadku. Jedyne co bym zrobiła, to nie pozwoliłabym na ich porwanie. Ci ludzie dawali mi więcej dobroci, niż mogłabym sobie wymarzyć. Ta czwórka chłopaków wywróciła moje życie do góry nogami. Do mojego pokręconego życia dali normalność, stabilność, porządek i wiele więcej miłości, niż przypuszczałabym kiedy ten bus zatrzymał się na środku jakiegoś odludzia, a mnie powitał Anglik z łamanym "Cześć". Już wtedy nie potrafiłam ich zostawić, coś mnie ciągnęło do tych czterech chłopaków. Gdzieś z tylu głowy, za całym smutkiem i bólem czaiła się obawa. Obawa, że nie wytrzymam, nie dam rady i wrócę do nich wkrótce. Nie mogę sobie na to pozwolić.

Chciałabym im powiedzieć jeszcze tyle rzeczy...

Nagle przypomniałam sobie o ramce ze zdjęciami, którą nosiłam ze sobą ostatnio cały czas. Wyciągnęłam ją.

Nigdy nie chciałabym ich zapomnieć. Ta czwórka chłopaków dawała mi wiarę w ludzkość. Wiem, że są ludzie źli i dobrzy. Wiem też, z własnych doświadczeń, że więcej jest tych dobrych. Przed sobą miałam nasze zdjęcie.

Łzy zaczęły mimowolnie spływać po moich policzkach i spadać na bluzkę. Zbytnio się nimi nie przejmowałam. Najważniejszy był kontakt z chłopakami. Każdy z nas się uśmiechał. To było w wesołym miasteczku. Mieliśmy szaleństwo w oczach i byliśmy objęci. Jakiś przypadkowy mężczyzna zrobił nam zdjęcie na prośbę Seana. Następnie ukazało się zdjęcie z parku, kiedy z Kieranem nagrywaliśmy piosenkę. To było w dzień mojej kłótni i zerwania z Deanem. Wciąż nie jestem w stanie zrozumieć tego, co poczułam kiedy Dean podniósł na mnie rękę. Moje ciało zareagowało niemalże odruchowo. Obroniłam się, jednak nie odparowałam uderzenia. Nie potrafiłabym.

Oni byli moją słabością.

Osoba jak ja nie może mieć słabości.

Muszę być odporna na wszystko. Muszę być niezatrzymania. Niezniszczalna. Muszę być silniejsza od innych. Muszę być zawsze przygotowana. Czujna. Nie mogę dać się złamać. Nie mogę dać się zabić.

Zaczęłam chować ramkę, ale wtedy dostrzegłam swój tatuaż. Pięć ptaków. Pięć pięknych ptaków. Taka jest prawda. Mamy swoje ograniczenia. Jesteśmy w końcu tylko ludźmi. Inni chcieliby nas uwięzić, ale nie ma tak łatwo. Razem byliśmy niezatrzymani. Teraz ja muszę taka być. Muszę być tym najsilniejszym.

Moje ręce zaczęły się trząść, a łzy spływały jeszcze częściej. Nagle poczułam czyjeś ramiona wokół siebie.

- Ćś.... już spokojnie. Jestem tutaj - wyciągnął mi ramkę z dłoni i gdzieś odłożył. - Spokojnie, przechowam to. Oddam ci później. Chodź do mnie - wziął mnie na swoje kolana i zaczął gładzić po plecach. Nawet mu nie przeszkadzało, że moczę swoimi łzami całą jego koszulkę. - Alex... skarbie... jestem tutaj... - przytulił mnie mocniej i pocałował mnie delikatnie w głowę. - Możesz być spokojna. Nic ci nie grozi. Obronię cię.

- Co jeśli to ja jestem swoim własnym zagrożeniem?

- Nie jesteś. Jesteś cudowna. Musisz to wszystko po prostu sobie poukładać. Będę przy tobie, pomogę ci.

- Co jeśli nie dam rady?

- Wierzę w ciebie, wierzę że ciebie nic nie jest w stanie złamać. Przez tyle lat, przez tyle wydarzeń, światu nie udało się ciebie złamać, teraz też się nie uda.

- Co jeśli jednak?

- Każdy dostaje wyłącznie takie próby, z którymi może sobie poradzić. Dasz radę.

- Nie zostawisz mnie?

- Nie, jeszcze będziesz miała mnie dość, a ja i tak cię nie opuszczę.

- Myślę, że właśnie tego teraz potrzebuję.

- Wiem.

- Drodzy państwo. Witamy w Stanach Zjednoczonych. Niech zacznie się wasz "Amerykański sen".

Kto przeczytał, ten gwiazdkuje!

To już ostatnie, co tutaj udostępniam. Wierzycie w to? Ja zdecydowanie nie...

Dziękuję za ponad półtora roku tego opowiadania
Dziękuję za każdą gwiazdę i komentarz
Dziękuję Wam, moi wspaniali czytelnicy

Co mogę jeszcze dodać?
Wiele rzeczy napisałam tutaj zupełnie inaczej, wiele usunęłam i jeszcze więcej dodałam. Mogłabym napisać jeszcze jeden rozdział na przynajmniej tysiąc słów, co zmieniłam z początkowego planu..

W każdym razie chciałabym was już teraz zaprosić na drugą część.
"Tropicielka" jest już dostępna na moim profilu
Liczę, że przyjmiecie ją odpowiednio!

PS. Niesamowitego nowego roku!

Uciekinierka《ROOM 94》Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz