09 | Chase Braford

15.3K 1.5K 686
                                    

Papieros był jak wybawienie.

     Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, niebo było granatowo-pomarańczowe. Zaczynał wiać chłodniejszy, wieczorny wiatr, a zewsząd dochodziły odgłosy rozmów, śmiechu i szumu pojazdów na drodze parę uliczek dalej. W powietrzu pachniało skórkami pomarańcz, a to wszystko przez to, że jeszcze chwilę temu cała czwórka była na ganku razem z ciepłą herbatą i całym talerzykiem świeżego owocu, ukrojonego w kuchni przez Tessę.

     Chase siedział na schodach przed domem, a dopiero co zapalony papieros tlił się pomiędzy jego palcami. Zawsze lubił patrzeć na żarzącą się końcówkę – wyglądała absolutnie niesamowicie, w sposób, którego nigdy nie potrafił odpowiednio opisać. Trochę jak wulkan, trochę jak ognisko – ten widok zawsze kojarzył mu się z Simonem i ich wielkim początkiem palenia. A to prowadziło do innych wspomnień – chociażby takich jak fakt, że to właśnie przez niego jego najlepszy przyjaciel zatruwał się na śmierć. Przez niego, jego egoizm oraz ogromną lojalność Simona względem Chase'a, której nie rozumiał i której miał już raczej nie zrozumieć.

     Obiad się udał, podwieczorek i kolacja także. Tessa i Fred mieli zostać na noc, aby rano spokojnie wrócić do Toronto. Ojciec wydawał się pod wrażeniem nowego chłopaka swojej córki, co było dziwne, zważywszy na fakt, że był to nowy chłopak jego córki, ale Chase to rozumiał. Obaj chcieli, aby Tessie wreszcie się ułożyło, aby wreszcie była szczęśliwa i zatarła w sobie to złe przekonanie o miłości. Chociaż w głębi duszy wiedzieli, że ona była inna niż oni – o wiele lepsza, o wiele bardziej wyrozumiała i szczera co do siebie i swojego serca. Chase nie mógł winić Andrew za sympatię, jaką żywił co do Freda, bo on sam chyba też go polubił.

     - Wyglądasz niesamowicie dramatycznie z tym papierosem i zachodem słońca za plecami.

     Chase spojrzał do góry i zaskoczony uśmiechnął się kącikiem ust do Yatesa, który stał przed nim. Ten roześmiał się na jego minę i włożył dłonie do przednich kieszeni dżinsów.

     - Dzięki. Co tu robisz?

     Yates westchnął i wzruszył ramionami, zanim odpowiedział.

     - Byłem u Rachel.

     Jego głos zabrzmiał tak wyjątkowo żałośnie, że Chase poczuł potrzebę, aby choć trochę go pocieszyć, mimo że nie był w tym najlepszy i tak na dobrą sprawę nie wiedział, jak powinno się to robić.

     - Siadaj – Wskazał na miejsce obok siebie, a gdy Yates usiadł, wyciągnął w jego stronę paczkę fajek. – Papierosa?

     Yates posłusznie wziął jednego i zaczął obracać go pomiędzy palcami. Nie poprosił o zapalniczkę, a Chase mu jej nie zaproponował, ponieważ wiedział, że on nie palił. Z doświadczenia jednak był pewny, że sama świadomość posiadania w dłoniach czegoś, co mogłoby go w jakiś sposób uspokoić, już go uspokajała.

     - Rachel zawsze powtarza, że nie chciałaby chłopaka, który pali. Pamiętam, że od razu rzuciłem, gdy usłyszałem jak rozmawiała o tym z Chealse.

     Rachel i Yates chodzili ze sobą już jakieś półtora roku. Chase pamiętał ich jako zawsze dogadującą się parę, jedną z tych, która poznaje się w liceum i nawet nie wie kiedy, a kończy z trójką dzieci i pięćdziesięcioletnim stażem. Zresztą chyba wszyscy tak o nich myśleli – po prostu byli dla siebie idealni. Nie było Rachel bez Yatesa i Yatesa bez Rachel. Chyba jedyną rzeczą, która ich różniła była ich ambicja i ta trudna do wyjaśnienia umiejętność akceptacji planów innych ludzi na przyszłość, odmiennych od tych naszych. Podczas gdy Rachel chciała pójść na medycynę i poświęcała każdą wolną chwilę na naukę, Yates planował zostać w Lambertville i zrobić kurs w Galerii Sztuki. A to sprawiło, że ostatnie parę miesięcy były dla nich wyjątkowo ciężkie – nawet wakacje niewiele zmieniły. Dużo się kłócili, właściwie bez przerwy, ale wciąż znaczyli dla siebie zbyt wiele, aby to zakończyć.

wszyscy byliśmy za młodzi ✓ (w księgarniach!)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz