60 | Alison Selliman

8.7K 1.1K 203
                                    

To było trochę nieprawdopodobne.

Alison sprawdziła synonimy dla tego słowa. Nieprawdopodobne. Znalazła takie: nie do przyjęcia, niedopuszczalne, niedozwolone, niemożliwe, wykluczone.

To było nie do przyjęcia. Ale czy było niedopuszczalne, skoro się stało? Czy było niedozwolone, skoro się stało? Czy było niemożliwe, skoro się stało? Czy było wykluczone, skoro się stało?

Nie było.

Więc została przy: nieprawdopodobne i nie do przyjęcia.

To było nieprawdopodobne. I nie do przyjęcia.

*

- Może powinna tu zostać?

To była jej babcia.

Zatrzaśnięcie drzwi.

- Chce wracać. Tam jest jej dom.

- Jej dom jest tam, gdzie jej rodzina. A my jesteśmy tutaj.

- Ja jestem jej rodziną.

- Och, skarbie, nie o to mi chodziło. Ona potrzebuje spokoju, potrzebuje odpocząć. Nie sądzę, aby...

- Powiedziała wczoraj, że chce wrócić do domu. Więc wracamy.

Alison siedziała skulona w samochodzie i mimo że mama i babcia myślały, że nie zwracała na nich uwagi, ona uważnie przysłuchiwała się ich rozmowie. Odkąd tylko przyjechały do dziadków (co zrobiły od razu po pogrzebie Josha), wszyscy traktowali ją, jakby była z piasku, a ona się na to zgadzała, bo po części się tak czuła. Cały czas przeglądała swój telefon, głównie wiadomości z Joshem oraz galerię, zdjęcia, na których był, katowała się nimi, a potem dusiła łzami. Nie była w stanie przyjąć do siebie tego obrazu, który wyrył się w jej głowie, tego jednego momentu, gdy trumna z jego ciałem została spuszczona do ziemi. Nie obejmowała tego umysłem. To wykraczało poza jej kompetencje, poza sfery, które mogła zaakceptować.

KOCHAŁA JOSHA.

JOSH NIE ŻYŁ.

Miała wrażenie, że zwariowała.

Próbowała to zrozumieć, ale nie potrafiła. Chodziło o to, że naprawdę nie potrafiła. Nie istniał dla niej świat, w którym nie byłoby Josha, a skoro wciąż żyła, skoro ona była, skoro świat był, Josh także musiał być. Podobnie jak z założeniami Kartezjusza co do myślenia - jeśli człowiek myśli, istnieje, czyli istnieje przynajmniej wtedy, kiedy myśli.

Wczoraj Alison poszła do Kościoła.

Nie była wierząca, właściwie nikt z jej rodziny nie był. Może trochę babcia, ale nie w prawdziwy sposób, nie ze względu na samą wiarę, ale ze względu na to, że wypada. Była nastawiona ambiwalentnie do wszystkiego, co duchowe, starała się o tym nie myśleć, bo wiedziała, że gdy tylko zacznie, będzie zgubiona.

Kościół był ogromny, podłoga z marmuru, krucyfiks nad ołtarzem. Usiadła w jednej z pierwszych ławek i po prostu patrzyła na ukrzyżowanego Jezusa i myślała - czy zajmujesz się Joshem?

Czy ktokolwiek zajmuje się Joshem?

Jej mama wsiadła do samochodu, zatrzasnęła za sobą drzwi. Odpaliła samochód i powiedziała:

- Wracamy do domu.

*

Odkąd tata się wyprowadził, dom był za duży na nie dwie. Było w nim zimno, mimo ciepłej pogody i smutno, smutniej niż zazwyczaj. Alison nie mogła znaleźć swojego miejsca, cały czas schodziła do salonu, aby potem przenieść się z powrotem do swojego pokoju i patrzeć w ścianę. Nad lustrem wisiało zdjęcie jej i Chloe, którego nie zdjęła mimo kłótni i zdjęcie jej oraz Josha, na które nie mogła patrzeć, bo gdy już patrzyła, czuła, że pęka jej serce.

wszyscy byliśmy za młodzi ✓ (w księgarniach!)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz