59 | Ivy Cooper

8.6K 1.2K 582
                                    

Te dni minęły zadziwiająco szybko. Dla Ivy zdawałaby się być sekundą, mrugnięciem oka. Przez cały tydzień budziła się rano, ubierała, szła do szkoły, wracała z niej i kładła się spać. Gdy nastała sobota, Wigilia, Ivy obudziła się o tej samej godzinie co zazwyczaj, ubrała się i gdyby nie ciocia, która dogoniła ją na drodze, doszłaby pod samą szkołę, z plecakiem na ramieniu, przekonana, że za dziesięć minut zaczynają się lekcje. Była cała otępiała, w nocy budziła się z koszmarów, tyle razy pisała do Yatesa i usuwała te wiadomości przed wysłaniem. Właściwie nie mówiła. Dotarło do niej to, co się stało. Czuła się przytłoczona. Jakby sama umarła.

     Było po szesnastej, gdy do jej pokoju weszła ciocia. Ivy leżała na łóżku i rozwiązywała w zeszycie zadania z matematyki, wszystkie te, które przez ostatni tydzień męczyli w szkole. Spojrzała w kierunku otworzonych drzwi.

     - Uprasowałam twoją sukienkę - powiedziała ciocia Wendy i powiesiła na otwartych drzwiach od szafy czerwoną sukienkę z krótkim rękawkiem. - Umyj się, ubierz i zejdź. Zaczniemy, gdy się pojawisz.

     Kiwnęła głową. Wstała. Umyła się. Ubrała. Zeszła. Zaczęli. Połamali się opłatkiem. Spróbowała paru potraw. Odpowiedziała na pytanie wujka dotyczące przerwy świątecznej. Wróciła do swojego pokoju. Napisała do Yatesa "czuję się smutna jak sien". Usunęła tę wiadomość przed wysłaniem. Poszła spać.

     Śniła koszmary.

*

Gdy obudziła się w niedzielę rano, było już koło dziesiątej. Była zdziwiona, widząc tę godzinę, bo ostatnio wstawała wcześnie, koło szóstej i nie mogła usnąć do późnej nocy. Na dole słychać było głosy, więc pewnie wujostwo było już po śniadaniu i siedzieli razem w salonie. Ivy umyła twarz i zęby, przeczesała palcami włosy. Na T-shirt założyła grubą bluzę z kapturem i z bosymi stopami zeszła na dół.

     A tam czekał na nią Jack Hatsfield.

     Nie tylko - oczywiście. Nie tylko on. Była także ciocia Elizabeth, wujek Harry, a także chłopcy, kolejno: George, Liam i Scott. Ivy nigdzie nie zauważyła malutkiej Susan, więc pewnie musiała zostać z rodzicami Harry'ego. Wszyscy siedzieli wokół stołu. Był tam także Sam i Wendy, wujostwo Ivy i on. Jack Hatsfield.

     Patrzyła tylko na niego. Nie chciała, ale po prostu nie mogła oderwać od niego wzroku.

     Siedział na oparciu fotela, z jedną nogą wyprostowaną. Miał na sobie czarne dżinsy i zwykłą czarną koszulkę, w której wyglądał strasznie drobno, choć drobny nie był. Miał o wiele krótsze i ciemniejsze włosy niż zapamiętała. Wydawał się zupełnie obcy.

     A zarazem taki znajomy.

     Także się jej przyglądał.

     Była wdzięczna, gdy nagle w pokoju podniosła się wrzawa, ciocia Elizabeth doskoczyła do niej i wzięła ją w swoje ramiona. Nawet Scott ją przytulił i uśmiechnął się do niej w ironiczny sposób, co wzięła za najlepszy prezent, jaki mogła od niego dostać. Jack za to powiedział "cześć", na co ona odpowiedziała "cześć". Jack się nie uśmiechnął i ona także się nie uśmiechnęła.

*

Zaraz po obiedzie ciocia Wendy mrugnęła do Ivy konspiracyjnie i powiedziała "Ivy, może pokażesz Jackowi miasto?". Ivy najpierw chciała powiedzieć: to nie jest żadne miasto, potem: nie będę nic pokazywać jemu, a później: co, kurwa? Powiedziała jednak: jeśli chce. A Jack kiwnął głową, że chce. Choć prawdopodobnie nie chciał.

     Ale skoro by nie chciał - czemu by tu w ogóle przyjeżdżał?

     Nie odezwali się odkąd wyszli z domu. To była okropna cisza, ale było w niej coś potwierdzającego, coś, co mówiło: nie przyjaźnicie się już i już nigdy się nie zaprzyjaźnicie.

wszyscy byliśmy za młodzi ✓ (w księgarniach!)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz