52. - Twarde lądowanie

657 52 7
                                    

(Victoria)

Mamy trzy grupy „Alfa" z Autobotami, które powinny trzymać się razem, a tymczasem nie mamy pojęcia gdzie są pozostałe dwie grupy. Na statku panuje ogromny chaos. Wszędzie jest mnóstwo wybuchów, strzałów i śmierci... Ze swoją grupą trzymam się razem. Nie mam zamiaru się rozdzielić, bo wiadomo, jak takie akcje się kończą.

Najbardziej boimy się tego, że Marshallowi jakimś sposobem uda się uciec ze statku - jak już tego nie zrobił - i nasze poświęcenie będzie na nic. Co kilka sekund ktoś traci życie podczas tej bitwy. To nie może pójść na marne. Co chwilę ktoś nas atakuje, a my odpieramy ataki jak tylko możemy. Straciliśmy już sporo żołnierzy z naszej grupy, co mnie przeraża.

Po chwili wbiegliśmy na korytarz, w którym zupełnie nikogo nie ma i panuje okropna cisza. Momentalnie zwolniliśmy i wolno stawialiśmy kroki, oglądając się dookoła. Każdy z nas uważnie nasłuchiwał i obserwował otoczenie.

- Coś mi tu śmierdzi. Na pewno nie będzie tu kryjówki Marshalla skoro nikogo tu nie ma. Byłby przecież nieźle chroniony - powiedział w końcu Jazz, który zaczął olewać jego i nasze bezpieczeństwo.

- Nie pomyślałeś, że może być to zmyłka? - spytałam lekko zirytowana, nie przestając być ostrożna.

- Albo już nie ma go na statku - stwierdził jakiś z żołnierzy.

- Myślicie, że mógłby się katapultować? - spytałam, unosząc jedną brew.

- Znając tego tchórzliwego siusiumajtka to pewnie tak - odpowiedział pewny siebie Jazz, idąc jako pierwszy.

- Musimy mieć pewność. Dalej przecież mamy naszych na zewnątrz. Pewnie daliby znać, jakby Marshall się wystrzelił - dodałam po chwili.

- A co jeżeli ich zestrzelili? W sensie naszych? - spytał porucznik Autobotów.

- Jazz, nie ma żadnego „jeżeli". Sami musimy się przekonać! - odpowiedziałam już zirytowana jego zachowaniem.

On uniósł ręce w geście obronnym i zaczął dalej iść, a ja westchnęłam. Po chwili iścia usłyszeliśmy jakieś krzyki z jednego z pomieszczeń. Zaczęliśmy nasłuchiwać. Cross po chwili dał nam znak, że to koło niego, więc po cichu tam podeszliśmy.

- Gadaj gdzie ona jest albo zginiesz!! - usłyszałam jakiś męski głos.

- Nigdy ci nie powiem! - krzyknęła...

- Angelica!! - krzyknęłam i wszyscy od razu zaczęli mnie uciszać.

- Ktoś tam jest! Sprawdzić to! - rozkazał jakiś mężczyzna.

- No to zaczynamy zabawę - powiedziałam i zanim ktokolwiek wybiegł z tamtego pomieszczenia, wbiegłam tam, wywarzając drzwi nogą.

Drzwi wyleciały z zawiasów i stanęłam na nich gotowa to walki. Całe pomieszczenie jest dosyć spore i jest w nim sporo żołnierzy, jednak ani śladu po Marshallu.

- Vic?! Co ty tu robisz?!?! Uciekaj!! - rozkazała przerażona Angelica.

- Nigdzie stąd nie idę! - odpowiedziałam od razu stanowczo.

- Brać ją! - rozkazał jakiś mężczyzna. Zgaduję, że jakiś najważniejszy w tym gronie.

Wrodzy żołnierze zaczęli do mnie biec i w tym momencie Autoboty rozwaliły ściany i zaczęły strzelać do wroga. Nasi żołnierze także dołączyli do nas i zaczęliśmy strzelać. Musieliśmy jednak uważać, żeby nie trafić w Angelę.

- Otwierać! Już! - rozkazał mężczyzna.

Nagle ściana przed nami zaczęła się rozsuwać i pojawiła się tam wielka przepaść.

Transformers: The New EnemyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz