Rozdział 14. (69)

627 43 2
                                    

To pieprzone pudełko leżało na moich kolanach.

Wracałem ze spotkania z Kendall. Siedziałem w tej cholernej taksówce i wciąż patrzyłem na owinięte wstążką pudełko, które miało być moim "prezentem" od Kendall. I myślałem. 

Myślałem, jak do cholery wszystko mogło się tak szybko zmienić? Jeszcze dwie godziny temu jechałem do tamtej restauracji szczęśliwy na spotkanie z moją dziewczyną, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, co tak naprawdę ma się wydarzyć. 

A teraz, wracając z tego spotkania, siedziałem roztrzęsiony i nie wiedziałem, co mam dalej ze sobą zrobić. 

Niczego też nie poprawia SMS, który dostałem kilka minut temu od Liama. Był wkurzony, to mało powiedziane. Koncert miał zacząć się za dwadzieścia minut, powinienem być już od dawna na stadionie i przygotowywać się razem z chłopakami, a tymczasem ja znajdowałem się w ogromnym korku, praktycznie bez możliwości dotarcia na czas. 

- Przepraszam, jak długo jeszcze zajmie dotarcie na stadion? - zapytałem kierowcy. Miałem nadzieję, że jakimś cudem uda mi się zdążyć. Tam czekało na mnie kilkadziesiąt tysięcy ludzi...

- Jeszcze przynajmniej pół godziny drogi - odpowiedział mi starszy mężczyzna. W tym momencie byłem już bliski załamania. Nie mogę się spóźnić, bo będą musieli zacząć koncert beze mnie, a to od razu wywoła niemałe zamieszanie. 

- A nie da się jakoś ominąć tego korku? - desperacja w moim głosie była ogromna. 

- Raczej nie. To jedyna droga prowadząca na ten stadion - ta odpowiedź załamała mnie jeszcze bardziej. 

Cholera!

To wcale nie miało tak wyglądać. Ta "randka" z Kendall miała trwać najwyżej dwie godziny, a w praktyce wyszło tak, że już po tym, jak powiedziała mi, że nie chce, żebyśmy byli dłużej razem, bardzo długo rozmawialiśmy. Ona wyjaśniała mi swoją decyzję, zapewniała, że zawsze mogę na nią liczyć i zapewniała, że to było najlepsze wyjście z tej sytuacji. Całkiem straciliśmy rachubę czasu i wyszło jak wyszło. 

Tymczasem kolejne minuty upływały, a ja dalej stałem w tym cholernym korku i nie ruszyłem się ani o pół metra do przodu. Denerwowałem się coraz bardziej, bo nie miałem pojęcia, co dalej robić. 

- Jak daleko jest stąd na piechotę do tego stadionu? - znów odezwałem się do kierowcy. 

- Ja wiem, wydaje mi się, że z 30 minut - odpowiedział, spoglądając w lusterko.

Szybko wszystko przekalkulowałem. Koncert miał zacząć się za dziesięć minut. Nie miałem szans, żeby być na czas, ale mogłem przynajmniej zminimalizować moje spóźnienie. Taksówką na pewno nie uda mi się dojechać w ciągu nawet pół godziny, bo korek wcale się nie ruszał. 

Ale za to, gdybym pobiegł...

Podjąłem szybką decyzję. Zapłaciłem kierowcy, podziękowałem i w pośpiechu wysiadłem z samochodu, zabierając ze sobą to nieszczęsne pudełko. Zrobiłem slalom między nieruchomymi autami czekającymi aż będą mogły jechać i wbiegłem na chodnik. Boże, całe szczęście, że pamiętałem mniej więcej drogę. Inaczej byłbym w kompletnej dupie. 

W pośpiechu napisałem do Liama wiadomość, że będę na miejscu za jakieś piętnaście minut. Wierzyłem w to, że uda im się coś wymyślić na te kilkanaście minut zanim zdążę dotrzeć na stadion i ogarnąć się do występu. 

Biegłem, ile tylko miałem sił. Przepychałem się między ludźmi, którzy akurat teraz zachcieli sobie spacerować, kiedy ja śpieszyłem się na koncert. Ściśle trzymałem pudełko, żeby gdzieś mi nie wypadło, bo mimo wszystko musiało to mieć duże znaczenie, skoro Kendall mi je podarowała. 

Music was the Beginning [H.S.]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz