Sto pięćdziesiąt

30 6 0
                                    

Esme

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Esme

Dom był cichy, kiedy Esme dotarła na miejsce. Nie była pewna, kogo powinna się spodziewać, ale najwyraźniej ani Allegry, ani Marco nie było w pobliżu – i chwała, przynajmniej przez wzgląd na tego drugiego. Sama nie była już pewna, co powinna myśleć o przymusowym współlokatorze, ale nawet jeśli wampir w ostatnim czasie nie dawał powodów do tego, żeby traktować go jak wroga, to i tak ciężko było oswoić się z jego obecnością oraz tym, że cały czas kręcił się w pobliżu.

Dobrze, zdecydowanie mu nie ufała. Co więcej, czasami miała ochotę w pośpiechu się ewakuować, zwłaszcza kiedy zdarzało mu się na nią patrzeć. Zdążyła oswoić się z wampirami o czerwonych oczach – w końcu w Mieście Nocy było ich pełno – ale w ojcu Licavolich było coś, co przyprawiało ją o dreszcze, zwłaszcza kiedy zdarzało mu się zamyślać... Albo kiedy patrzył na Allegrę – wtedy wydawał się równie nieobecny, co i niepokojący, zupełnie jak zwierzę.

Przestała o tym myśleć, bez pośpiechu kierując się w stronę głównego wejścia. Niebo nad jej głową powoli jaśniało, przybierając barwy błękitu, różu i pomarańczy. Już nie pamiętała, jak to jest być człowiekiem, ale nie żałowała tego, zwłaszcza, że jako śmiertelniczka uwiązana koniecznością snu i słabościami ludzkiego ciała, bardzo rzadko miała okazję obserwować wschód słońca. Teraz stanowiło to coś równie normalnego, jak i możliwość szybkiego poruszania się albo sposób, w jaki na jej bladą skórę wpływały pierwsze słoneczne promienie.

W pamięci wciąż miała zagniewaną, wyraźnie oszołomioną Laylę oraz jej słowa. Nie od razu pojęła, co dziewczyna ma na myśli, ale już po kilku minutach zorientowała się i ta świadomość dosłownie wytrąciła ją z równowagi. Ach, to nie powinno być możliwe, ale...? Właściwie dlaczego nie? Przecież niejednokrotnie przekonali się, że bliźnięta w istocie są zasadą, jeśli chodziło o telepatów, a jednak nawet nie przyszło im do głowy, by wziąć to pod uwagę w przypadku Layli. Może chodziło o całe to zamieszanie, najpierw z Marco, a później z Alessią i Arielem, a może po prostu o to, że Rufus nie był uzdolniony... Nie miała pewności, ale właściwie jakie to miało w tym momencie znaczenie?

W powietrzu unosił się słodki zapach kwiatów oraz owocowych drzew, które składały się na otaczający dom Allegry ogród. Najbardziej charakterystyczna wydawała się woń cytrynowych drzewek – tych sentymentalnych roślin, które już od pierwszej wizyty w Mieście Nocy wprawiały Isabeau w dziwny nastrój. Teraz wszystko było jasne, a jednak Esme nie potrafiła wyobrazić sobie, że tamtym miejscu mogło dojść do tragedii. Co prawda śmierć już dawno powinna stać się częścią jej codzienności, a jednak czasami wciąż miała wątpliwości i nie czuła się wcale uodporniona, nawet mimo upływu tych wszystkich lat, które spędzili w tym miejscu. Kiedy pojawili się Licavoli i Renesmee, wiele się zmieniło, a jednak czasami wciąż miała wrażenie, że stoi w miejscu.

Była blisko werandy, kiedy wyczuła delikatny ruch za swoimi plecami. Machinalnie spięła się i niespokojnie obejrzała za siebie, uważnie lustrując wzrokiem skąpany w pierwszych promieniach słońca ogród. W pierwszym odruchu uznała, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku i dopiero po chwili dotarło do niej, że niekoniecznie.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA IV: PEŁNIA] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz