Esme
Dom był cichy, kiedy Esme dotarła na miejsce. Nie była pewna, kogo powinna się spodziewać, ale najwyraźniej ani Allegry, ani Marco nie było w pobliżu – i chwała, przynajmniej przez wzgląd na tego drugiego. Sama nie była już pewna, co powinna myśleć o przymusowym współlokatorze, ale nawet jeśli wampir w ostatnim czasie nie dawał powodów do tego, żeby traktować go jak wroga, to i tak ciężko było oswoić się z jego obecnością oraz tym, że cały czas kręcił się w pobliżu.
Dobrze, zdecydowanie mu nie ufała. Co więcej, czasami miała ochotę w pośpiechu się ewakuować, zwłaszcza kiedy zdarzało mu się na nią patrzeć. Zdążyła oswoić się z wampirami o czerwonych oczach – w końcu w Mieście Nocy było ich pełno – ale w ojcu Licavolich było coś, co przyprawiało ją o dreszcze, zwłaszcza kiedy zdarzało mu się zamyślać... Albo kiedy patrzył na Allegrę – wtedy wydawał się równie nieobecny, co i niepokojący, zupełnie jak zwierzę.
Przestała o tym myśleć, bez pośpiechu kierując się w stronę głównego wejścia. Niebo nad jej głową powoli jaśniało, przybierając barwy błękitu, różu i pomarańczy. Już nie pamiętała, jak to jest być człowiekiem, ale nie żałowała tego, zwłaszcza, że jako śmiertelniczka uwiązana koniecznością snu i słabościami ludzkiego ciała, bardzo rzadko miała okazję obserwować wschód słońca. Teraz stanowiło to coś równie normalnego, jak i możliwość szybkiego poruszania się albo sposób, w jaki na jej bladą skórę wpływały pierwsze słoneczne promienie.
W pamięci wciąż miała zagniewaną, wyraźnie oszołomioną Laylę oraz jej słowa. Nie od razu pojęła, co dziewczyna ma na myśli, ale już po kilku minutach zorientowała się i ta świadomość dosłownie wytrąciła ją z równowagi. Ach, to nie powinno być możliwe, ale...? Właściwie dlaczego nie? Przecież niejednokrotnie przekonali się, że bliźnięta w istocie są zasadą, jeśli chodziło o telepatów, a jednak nawet nie przyszło im do głowy, by wziąć to pod uwagę w przypadku Layli. Może chodziło o całe to zamieszanie, najpierw z Marco, a później z Alessią i Arielem, a może po prostu o to, że Rufus nie był uzdolniony... Nie miała pewności, ale właściwie jakie to miało w tym momencie znaczenie?
W powietrzu unosił się słodki zapach kwiatów oraz owocowych drzew, które składały się na otaczający dom Allegry ogród. Najbardziej charakterystyczna wydawała się woń cytrynowych drzewek – tych sentymentalnych roślin, które już od pierwszej wizyty w Mieście Nocy wprawiały Isabeau w dziwny nastrój. Teraz wszystko było jasne, a jednak Esme nie potrafiła wyobrazić sobie, że tamtym miejscu mogło dojść do tragedii. Co prawda śmierć już dawno powinna stać się częścią jej codzienności, a jednak czasami wciąż miała wątpliwości i nie czuła się wcale uodporniona, nawet mimo upływu tych wszystkich lat, które spędzili w tym miejscu. Kiedy pojawili się Licavoli i Renesmee, wiele się zmieniło, a jednak czasami wciąż miała wrażenie, że stoi w miejscu.
Była blisko werandy, kiedy wyczuła delikatny ruch za swoimi plecami. Machinalnie spięła się i niespokojnie obejrzała za siebie, uważnie lustrując wzrokiem skąpany w pierwszych promieniach słońca ogród. W pierwszym odruchu uznała, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku i dopiero po chwili dotarło do niej, że niekoniecznie.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA IV: PEŁNIA] (TOM 2/2)
FanfictionAlessia nigdy nie była zakochana. Wraz z bliskimi mieszka w niezwykłym, choć niebezpiecznym Mieście Nocy, uczęszczając do jedynej w swoim rodzaju Akademii. Wraz ze zbliżającym się zakończeniem szkoły oraz tradycyjną dla telepatów ceremonią, wszystko...