Sto pięćdziesiąt trzy

25 5 0
                                    

Ariel

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Ariel

Na ustach Katherine zamajaczyło coś na kształt łagodnego, pozbawionego wesołości uśmiechu. Nie zaprzeczyła, ale również nie potwierdziła, to jednak było zbędne. Musiała być telepatką. Ariel nie miał pojęcia jak to możliwe, ale żadne inne wyjaśnienie nie przychodziło mu do głowy, nie wydawało się też sensowne. Katherine mieszała mu w głowie od momentu, w którym tylko się pojawił, a to mogło być niebezpieczne. Ona była niebezpieczna...

– Czego chcesz? – warknął, próbując zmusić ją do jakiejkolwiek reakcji. Cisza, która zapadła, powoli doprowadzała go do szaleństwa.

Brwi kobiety powędrowały ku górze i niewiele brakowało, żeby zrównały się z linią włosów.

– Błąd – stwierdziła spokojnie. – Pytanie właściwe brzmi: czego ty chcesz, wilczy chłopcze?

W co ona pogrywała? Bo to była jakaś gra i był tego aż nadto świadomy. Katherine jakimś cudem nagle wydała mu się jeszcze trudniejsza w obyciu od Isabelli, a nawet od samej Lilii, a to zdecydowanie nie było dobrą wiadomością. Raz przed nim uciekała, wyraźnie niechętna do prowadzenia jakiejkolwiek rozmowy, a w następnej chwili pojawiała się znikąd, kusząc słowami za które jeszcze kilka godzin wcześniej gotów byłby się pochlastać. Irytowała go, a jednocześnie intrygowała, co nie było dobre i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Katherine westchnęła cicho, tak nieznacznie, że równie dobrze mógł uznać to za swoją wyobraźnię. Była delikatna i subtelna, wręcz eteryczna, przez co ciężko było określić mu cokolwiek z nią związanego. Czuł na sobie spojrzenie jej przenikliwych oczu w niezdecydowanym kolorze zieleni i błękitu, uparcie jednak unikał zagłębienia się w jej spojrzenie. Jeśli w istocie potrafiła wnikać w cudze umysły, pewnie kontakt wzrokowi i tak nie miał znaczenia, ale lepiej było nie ryzykować.

– Urodziłam się w roku tysiąc siedemset osiemdziesiątym trzecim, tutaj, w Lille – odezwała się ni stąd, ni z owąd.

Zamrugał i machinalnie poderwał głowę, żeby z zaskoczeniem uprzytomnić sobie, że dziewczyna nie wiadomo kiedy przybliżyła się na tyle, że gdyby chciała, mogłaby go dotknąć. Jej oczy wydawały się pałać w panującym mroku, zupełnie jak u kota albo jakiegoś innego dzikiego zwierzęcia. W blasku anemicznego blasku zapalonych świec, jej skóra wydawała się jeszcze bledsza niż w rzeczywistości, przez co Katherine wyglądała niemal na chorą. Była jak duch, choć Ariel nigdy nie wierzył w te wszystkie historie o niespokojnych duszach, nawiedzających osoby albo miejsca, które w jakikolwiek sposób były dla nich ważne – z mniej lub bardziej pozytywnych powodów... A jednak w tym miejscu po raz kolejny naszły go niespokojne myśli, które w niewielkim stopniu podważyły jego dotychczasowe przekonania, stawiając go w najbardziej niezręcznej sytuacji, jakiej kiedykolwiek miał okazję doświadczyć.

Z tym, że Katherine na pewno nie była niespokojnym duchem. Kiedy już zapanował nad pragnieniem, by instynktownie się wzdrygnąć i spróbować odsunąć na bezpieczną odległość, poczuł bijące od jej ciała ciepło oraz charakterystyczny dla dzieci księżyca zapach... No i bicie serca. Musiała być materialna i żywa w ten znaczny sposób, który wykluczał również to, że mogłaby być wampirem.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA IV: PEŁNIA] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz