Sto pięćdziesiąt sześć

26 5 0
                                    

Layla

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Layla

Layla czuła się coraz bardziej zniecierpliwiona. Dobrze, nigdy nie była specjalnie cierpliwa, ale tym razem chodziło o coś zupełnie innego, bardziej skomplikowanego. Od nadmiaru sprzecznych myśli i obaw, które coraz częściej dochodziły do głosu, zaczynała boleć ją głowa, jakby już samo nadejście świtu nie stanowiło wystarczającego obciążenia.

Szpital był opustoszały i zaskakująco cichy, a przynajmniej tak jej się wydawało. Kiedy minęła kolejna z kolei godzina i nic nie wskazywało na to, by Esme miała w najbliższym czasie się pojawić, Carlisle zaczął się niepokoić, a ostatecznie oboje zdecydowali się przejść z Niebiańskiej Rezydencji do centrum, byleby się czymś zająć. Być może powinna mieć do siebie o to pretensje, ale niepewność co do własnych podejrzeń dręczyła ją do tego stopnia, że nie potrafiła zmusić się do zamartwiania o cokolwiek albo kogokolwiek innego. Tak czy inaczej, wiedziała, że to z jej powodu ostatecznie wylądowali w szpitalu, jak na razie jednak nie potrafiła zmusić się do żałowania.

– Taa... A to podobno mnie okazyjnie odwala – usłyszała znajomy głos Kristin.

– Odwala mi? – Uniosła brwi i zerknęła w głąb korytarza, bynajmniej niezdziwiona widokiem dziewczyny ani tym, że wyszła z gabinetu, który najpewniej zajmował Theo.

Kristin wydęła usta i lekko przekrzywiła głowę, żeby przyjrzeć jej się pod innym kątem. Ciemne włosy opadły jej na twarz, kiedy z iście wystudiowaną miną udawała, że musi się zastanowić.

– Tak mi się wdaje – zawyrokowała w końcu. – Powinnam być ekspertką, ale co ja tam wiem? Tak czy inaczej, byłoby fajnie, gdyby William chociaż raz miał rację – oznajmiła i jej twarz rozjaśnił nieco złośliwy, aczkolwiek sympatyczny uśmiech.

– Świetnie. Teraz na dodatek okazuje się, że plotkujecie sobie na mój temat! – jęknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Co ja ci na to poradzę, szefowo? – Kolejny rozbrajający uśmiech. – Kilka miesięcy sam na sam nawet teraz zobowiązuje.

Layla prychnęła, ale musiała przyznać jej rację. Niechętnie wracała pamięcią do tamtych miesięcy sprzed lat, kiedy to doszło do rozłamu grupy Lawrence'a, a zwłaszcza do tego, jak upokorzył ją Drake (niech bogini ma go w opiece, tak z czystej solidarności względem Isabeau), ale musiała przyznać, że czasami jej tego brakowało. Wtedy też bywało w porządku, nawet jeśli do tej pory przerażały ją niektóre zachowania, których się dopuszczała. No i to nie zmieniało faktu, że wtedy czuła się odpowiedzialna za te dzieciaki – Kristin, Williama i Dianę – a Dylan przez cały czas ją w tym dopingował.

Ledwo powstrzymała się od tego, by mimowolnie zadrżeć, zaraz też odrzuciła od siebie przykre myśli i niechciane wspomnienia. Od tamtego czasu zmieniło się wiele, by nie rzec, że wszystko. Diana nie żyła, a i William cudem wyszedł z walki z wilkołakami oraz telepatami podczas walki na klifie sprzed przeszło siedmiu lat. Teraz nie było również Dylana i to właśnie ona miała jego krew na rękach. Jeśli zastanowić się nad tym w ten sposób, mogły chyba z Kristin stwierdzić, że z całej piątki miały największe szczęście... Może jeszcze Will, bo przy ich ostatnim spotkaniu nie wyglądał na jakoś szczególnie udręczonego.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA IV: PEŁNIA] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz