Layla
Layla czuła się coraz bardziej zniecierpliwiona. Dobrze, nigdy nie była specjalnie cierpliwa, ale tym razem chodziło o coś zupełnie innego, bardziej skomplikowanego. Od nadmiaru sprzecznych myśli i obaw, które coraz częściej dochodziły do głosu, zaczynała boleć ją głowa, jakby już samo nadejście świtu nie stanowiło wystarczającego obciążenia.
Szpital był opustoszały i zaskakująco cichy, a przynajmniej tak jej się wydawało. Kiedy minęła kolejna z kolei godzina i nic nie wskazywało na to, by Esme miała w najbliższym czasie się pojawić, Carlisle zaczął się niepokoić, a ostatecznie oboje zdecydowali się przejść z Niebiańskiej Rezydencji do centrum, byleby się czymś zająć. Być może powinna mieć do siebie o to pretensje, ale niepewność co do własnych podejrzeń dręczyła ją do tego stopnia, że nie potrafiła zmusić się do zamartwiania o cokolwiek albo kogokolwiek innego. Tak czy inaczej, wiedziała, że to z jej powodu ostatecznie wylądowali w szpitalu, jak na razie jednak nie potrafiła zmusić się do żałowania.
– Taa... A to podobno mnie okazyjnie odwala – usłyszała znajomy głos Kristin.
– Odwala mi? – Uniosła brwi i zerknęła w głąb korytarza, bynajmniej niezdziwiona widokiem dziewczyny ani tym, że wyszła z gabinetu, który najpewniej zajmował Theo.
Kristin wydęła usta i lekko przekrzywiła głowę, żeby przyjrzeć jej się pod innym kątem. Ciemne włosy opadły jej na twarz, kiedy z iście wystudiowaną miną udawała, że musi się zastanowić.
– Tak mi się wdaje – zawyrokowała w końcu. – Powinnam być ekspertką, ale co ja tam wiem? Tak czy inaczej, byłoby fajnie, gdyby William chociaż raz miał rację – oznajmiła i jej twarz rozjaśnił nieco złośliwy, aczkolwiek sympatyczny uśmiech.
– Świetnie. Teraz na dodatek okazuje się, że plotkujecie sobie na mój temat! – jęknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Co ja ci na to poradzę, szefowo? – Kolejny rozbrajający uśmiech. – Kilka miesięcy sam na sam nawet teraz zobowiązuje.
Layla prychnęła, ale musiała przyznać jej rację. Niechętnie wracała pamięcią do tamtych miesięcy sprzed lat, kiedy to doszło do rozłamu grupy Lawrence'a, a zwłaszcza do tego, jak upokorzył ją Drake (niech bogini ma go w opiece, tak z czystej solidarności względem Isabeau), ale musiała przyznać, że czasami jej tego brakowało. Wtedy też bywało w porządku, nawet jeśli do tej pory przerażały ją niektóre zachowania, których się dopuszczała. No i to nie zmieniało faktu, że wtedy czuła się odpowiedzialna za te dzieciaki – Kristin, Williama i Dianę – a Dylan przez cały czas ją w tym dopingował.
Ledwo powstrzymała się od tego, by mimowolnie zadrżeć, zaraz też odrzuciła od siebie przykre myśli i niechciane wspomnienia. Od tamtego czasu zmieniło się wiele, by nie rzec, że wszystko. Diana nie żyła, a i William cudem wyszedł z walki z wilkołakami oraz telepatami podczas walki na klifie sprzed przeszło siedmiu lat. Teraz nie było również Dylana i to właśnie ona miała jego krew na rękach. Jeśli zastanowić się nad tym w ten sposób, mogły chyba z Kristin stwierdzić, że z całej piątki miały największe szczęście... Może jeszcze Will, bo przy ich ostatnim spotkaniu nie wyglądał na jakoś szczególnie udręczonego.
CZYTASZ
LOST IN THE TIME [KSIĘGA IV: PEŁNIA] (TOM 2/2)
FanfictionAlessia nigdy nie była zakochana. Wraz z bliskimi mieszka w niezwykłym, choć niebezpiecznym Mieście Nocy, uczęszczając do jedynej w swoim rodzaju Akademii. Wraz ze zbliżającym się zakończeniem szkoły oraz tradycyjną dla telepatów ceremonią, wszystko...