Sto pięćdziesiąt osiem

24 5 0
                                    

Ariel

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Ariel

To przypominało coś z pogranicza niemożliwego albo przynajmniej szalonego. Teoretycznie żadna z tych rzeczy nie powinna była dziwić kogoś, kto sam w sobie był zaprzeczeniem ustalonych przez ludzi zasad, ale mimo wszystko... Cóż, nadmiar informacji zaczynał go przytłaczać, jakby mało było tego, że wciąż nie był pewien, czy może komuś takiemu jak Katherine ufać.

Ariel powoli wypuścił powietrze z płuc. Spojrzenia jego i nachylonej w jego stronę dziewczyny się spotkały, a jemu z niezrozumiałych powodów serce momentalnie przyśpieszyło biegu, zdradziecko ukazując wszystkie te sprzeczne ze sobą emocje, których w żaden sposób nie potrafić okiełzać. Nie, nie chodziło o samą Katherine – chociaż i ta bez wątpienia była piękna, a on był jedynie słabym przedstawicielem „brzydkiej" płci. Przywykł do obracania się w kręgach niezwykle urodziwych kobiet, bo to w przypadku większości nieśmiertelnych stanowiło swego rodzaju normę, więc i coś najzupełniej naturalnego, co nie szokowało go aż do tego stopnia, co zwyczajnych śmiertelników. A jednak w Katherine było coś wyjątkowego, nie tylko związanego z tym, że była jedną z pierwszych i nielicznych przedstawicielek jego razy, którą spotkał.

Ta nagła bliskość wprawiła go w konsternację. Kobieta jakby to wyczuła, bo zaśmiała się w sposób, który mógłby uznać za uwodzicielski, gdyby nie poważny wyraz jej twarzy i kpina w tych niezdecydowanych oczach. Czuł jej zapach, podobnie jak i muśnięcie ciemnych włosów, które musnęły jego policzek, kiedy Katherine nachyliła się jeszcze bliżej, tak blisko, że gdyby tylko miała takie życzenie, mogłaby go pocałować. I był dziwnie pewny tego, że gdyby się na to zdecydowała, pozwoliłby jej, całkowicie niezdolny wyrwać się spod tego dziwnego czaru, który rzuciła na niego samą tylko bliskością i tym mentalnym głosem, który raz po raz rozbrzmiewał w jego głosie, kiedy opowiadała mu swoją historię.

– Wy, mężczyźni, jesteście tak bardzo przewidywalni – westchnęła jakby z lekkim rozczarowaniem.

Aż wzdrygnął się, słysząc jej zwykły melodyjny sopran, tym razem równie prawdziwy, co i jego głos, a nie przepełniona mocą myśl, którą z łatwością mogła zaszczepić w jego umyśle. Zamrugał pośpiesznie, próbując doprowadzić się do porządku, co było o tyle trudne, że Katherine wciąż znajdowała się niebezpiecznie blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki.

– Katherine... – zaczął, chociaż sam nie był pewien, co takiego chciał jej powiedzieć i co zamierzał w ten sposób osiągnąć.

– Wiem, co takiego chcesz powiedzieć – przerwała mu. Świetnie, więc może mi powiesz?, pomyślał w lekkim oszołomieniu, ale nie wypowiedział tych słów na głos, tylko po prostu gapił się na nią jak ten wół na malowane wrota, próbując wyglądać chociaż odrobinę inteligentniej niż się czuł. – Opowiem ci więcej, ale tylko pod pewnymi warunkami.

Znów zamrugał, ale tym razem pomogło i w końcu zdołał skoncentrować się na tym, co takiego musiała mieć na myśli. Ach, to wydawało się oczywiste. Sytuacja w Lille. Lilia. To, co takiego działo się w twierdzy, ale też w Mieście Nocy – a przynajmniej Katherine twierdziła, że cokolwiek było na rzeczy.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA IV: PEŁNIA] (TOM 2/2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz