Rozdział 6.

2.3K 88 1
                                    

Leżałam na łóżku zwinięta w kłębek. Nie płakałam, ale tylko dlatego, że chyba już wyczerpałam zapas wszystkich łez. Jedyne co czułam to odrętwienie. Trwałam w tym stanie całą noc. Nad ranem udało mi się jakimś cudem zapaść w krótki, bardzo niespokojny sen. Śniły mi się jakieś totalne bzdury. Obudziłam się zmęczona. Musiałam jednak zwlec się z łóżka i doprowadzić do ładu, w końcu tu nie chodziło już tylko o mnie. Myśli powędrowały do rozwijającego się w moim brzuchu maleństwa. Nie chciałam znowu analizować wydarzeń ze wczoraj, nie rozumiałam z tego absolutnie nic. Co teraz będzie? Nie wiedziałam, byłam natomiast pewna jednego. Urodzę to dziecko i bez względu na wszystko pokocham najmocniej na świecie. Już je kocham. Jest moje. Zawsze chciałam mieć kogoś, kto by mnie kochał bezwarunkowo. Miłość dziecka do matka chyba taka jest, prawda? Już nie będę sama. Ta malutka istotka wypełni moje życie szczęściem i nadzieją, jestem tego pewna. Jakoś sobie poradzimy. Nie mamy wyjścia. Jeśli Aidan nas nie chce to nie. Nie zasługuje na miano ojca. I nim nie zostanie. Przynajmniej jeśli chodzi o moje dzieciątko. Chciałabym żeby to była dziewczynka. Ale chłopca pokocham równie mocno. Ważne żeby było zdrowe, a reszta sama jakoś się ułoży. Tylko jak ja mam wyjaśnić swoją niespodziewaną ciążę przyjaciołom i znajomym? Przecież nie jestem wiatropylna. Muszę coś wymyślić... Na pewno nie wyjawię prawdy co do okoliczności poczęcia. Muszę wyjechać, nabrać dystansu, jakoś to sobie poukładać w głowie. To chyba najrozsądniejsze wyjście z tej sytuacji. Tak zrobię. Niedawno odezwała się do mnie siostra mojego taty, mieszka w Austin. Wprawdzie ostatni raz widziałam ją na pogrzebie, ale chyba nie miałaby nic przeciwko, gdybym zechciała ją odwiedzić. To przecież nieco ponad dwie godziny lotu. Zadzwonię później i zapytam.

Poranek ciągnął się niemiłosiernie. Kręciłam się po moim nowym, lecz niewielkim mieszkaniu w tę i z powrotem szukając sobie jakiegoś zajęcia. Wysprzątałam całe mieszkanie, umyłam łazienkę i nawet podlałam kwiatka, którego dostałam od Isabell. Ja w przeciwieństwie do niej nie mam żadnego talentu do uprawy roślin, zasuszę wszystko co się da. Tym razem postawiłam sobie jednak za cel , że zadbam o tego, bodajże, fiołka afrykańskiego.

Przygotowałam sobie lekki lunch, taki który miał zostać w moim żołądku dłużej niż kilka minut. Potem oddałam się mojej odwiecznej pasji, czyli pieczeniu. Przygotowałam potrzebne produkty, formę, papilotki, pokroiłam owoce i już po 45 minutach wyjmowałam z pieca parujące i smakowicie pachnące muffinki. Aż mi ślinka pociekła. Nie wiem czy mój organizm zaakceptuje takie łakocie, ale postanowiłam zaryzykować. Wtem rozległo się ciche pukanie do drzwi. Zdziwiłam się, bo nikogo się nie spodziewałam. Wyjrzałam przez wizjer i ujrzałam mojego sąsiada, tego który pomógł mi wtedy na chodniku.

- Cześć Josh. Coś się stało? - zapytałam z niepewnym uśmiechem. Facet jednak wyglądał na bardzo zadowolonego, szeroki uśmiech gościł na jego ładnie wykrojony ustach, a oczy śmiały się do mnie.

- Witaj Soniu. Nic się nie stało, ściągnął mnie tu ten niebiański zapach i chciałem sprawdzić, czy nie potrzebujesz pomocy? - radosny głos rozniósł się echem po moim mieszkaniu.

- W jedzeniu babeczek? - dopytałam ze śmiechem.

- Ach więc to babeczki są źródłem tego zamieszania! - wykrzyknął zadowolony. - Uwielbiam!

- To może miałbyś ochotę się poczęstować? Wejdź, zrobię kawę. - Nie musiałam prosić dwa razy. Kilka sekund później oboje już kosztowaliśmy tych słodkości. Wciąż były ciepłe, ale takie przecież najlepsze. Usiedliśmy przy stole i toczyliśmy przyjacielską pogawędkę.

- To przypadek czy prawdziwy dar z niebios, że moją sąsiadką została tak śliczna i tak utalentowana kobieta? Czym sobie zasłużyłem na takie szczęście? - Josh wciąż w szampańskim nastroju rozwalił się wygodnie na moim nowym krześle i zadomowił szybciej niż ja. Był bardzo bezpośredni, zupełnie inaczej niż ja, ale pasowało mi to. Polubiłam go.

- Tak właściwie to nie do końca. Mam na myśli to, że Liam, właściciel tego mieszkania, to mój przyjaciel. Albo raczej narzeczony mojej przyjaciółki. No i zgadaliśmy się ostatnio, że potrzebuję wynająć sobie jakieś nowe lokum, a on zaproponował mi swoje mieszkanie. Tak więc jestem.

- Liam Connor się żeni? To dopiero hicior! - nieskrępowany śmiech ponownie rozniósł się po pomieszczeniu, a ja siedziałam zdziwiona.

- Co w tym takiego szokującego? Znasz Liama? - posłałam mu pytające spojrzenie.

- Pewnie, że znam. Mieszkaliśmy kilka lat koło siebie i czasem wpadałem na jakiś meczyk i browara. Fajny koleś. Może nie był jakimś wielkim playboyem, ale żeby się tak od razu żenić? To trochę dziwne. Nawet nie wiedziałem, że z kimś jest. - teraz trochę rozumiałam jego reakcje. Przecież ten związek nie zaczął się w zbyt konwencjonalny sposób. Tak czy inaczej uważałam, że tworzą z Isabell doskonałą parę i gdyby Josh poznał ich tak jak ja, nie miałby żadnych wątpliwości.

- Mam zamiar zaprosić ich jutro na kolację. Wpadnij też to sam się przekonasz. - zaproponowałam na poczekaniu, bo wcześniej tego nie planowałam. Ale może i dobrze się złożyło, bo skoro planuję wyjechać na jakiś czas to będę miała okazję się z nimi pożegnać.

- O której mam być? - zapytał rozentuzjazmowany. Widzę, że jedzenie w jego przypadku to tajna broń, która działa bez zarzutu.

- 20 pasuje?

- Pewnie. Gdybyś potrzebowała jakiejś pomocy przy przygotowaniach daj znać. Albo w ogóle gdybyś czegoś potrzebowała to po prostu krzycz, na pewno usłyszę. - wesoły sąsiad ze śmiechem na ustach powrócił do siebie, a ja ogarnęłam kuchnie i zbierałam się na odwagę, by wykonać telefon do cioci. To moja ostatnia szansa.

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz