Dzisiaj w sklepie podczas zakupów, natknęłam się na Rose, matkę Aidana. Nie widziałam jej od tamtego pamiętnego przyjęcia. Ubrana była jak zwykle bardzo elegancko, a wrodzona klasa i wdzięk biły od niej z daleka. Chciałam przejść niezauważona, jednak nie udało mi się. Kobieta ujrzawszy mnie, z wielkim uśmiechem wymalowanym na czerwonych ustach chwyciła mnie za rękę i przywitała się:
- Soniu, Skarbie! Tak dawno Cię nie widziałam. - dopiero teraz zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół i zauważyła, że jestem w ciąży. Wydawała się zdziwiona, nie wiem czemu. Co w tym niby takiego dziwnego?
- Witaj Rose. Ciebie również miło widzieć. Jak zdrowie? - zapytałam zanim to ona zaczęła zadawać trudne pytania, na które nie miałam ochoty odpowiadać.
- Jakoś się trzymam, dziękuję. - odrzekła niezrażona i kontynuowała bez oporów - A Ty moje dziecko widzę, że kogoś poznałaś. Kiedy rozwiązanie? - zapytała odrzucając konwenanse i pozory. Bądź co bądź, ale Rose potrafiła być bezpośrednia.
- Jeszcze trochę muszę się pomęczyć. - odpowiedziałam wymijająco. Nie muszę się przecież tłumaczyć, a nie mogę ryzykować, że kobieta w jakiś sposób połączy fakty. Im mniej wie, tym lepiej.
- A któż jest tym szczęśliwym tatusiem? - drążyła natrętnie. Tego właśnie obawiałam się najbardziej.
- Pewnie i tak nie znasz. A teraz wybacz mi, ale bardzo się spieszę. - może i jestem tchórzem, ale nie mogłam dłużej ciągnąć tej rozmowy.
- Mój syn będzie niepocieszony. Tak, tak. Leć juz. Pa kochanie, dbaj o siebie. - przytuliła mnie jeszcze na pożegnanie i szybko uciekłam jak najdalej stamtąd. Dopiero gdy trzasnęły za mną drzwi mojego mieszkania zaczęłam się zastanawiać, co kobieta miała na myśli mówiąc, że jej syn będzie niepocieszony... Czy to mogło oznaczać, że Rose jednak wiedziała o mnie i Aidanie? Powiedział jej czy sama się zorientowała? A może tylko tak palnęła bezmyślnie i bez powodu? Nie wiem. I muszę skończyć drążyć ten temat. To już i tak bez znaczenia. Teraz liczy się tylko dziecko, moje dziecko.
Aidan
- Tak, mamo. - tłumaczę się jak gówniarz przed własną matką, ale ona już taka jest, że dzwoni przynajmniej raz w tygodniu na kontrolę.
- A jak tam Justin? Rozmawiałam ostatnio z jego matką. Mówiła, że narzeka na pracę. Kochanie, czy wszystko w porządku? Ciebie też tak szefostwo męczy tymi projektami? - marudziła dalej moja rodzicielka, wypytując o kumpla, z którym rzekomo pracuję. Musiałem podać jakąś wersje dla najbliższych, a nie mogli znać prawdy, myślą że zajmuje się projektowaniem mostów. I po co mi były te studia inżynierskie, tylko strata czasu.
- Nie wiem, mamo. Pracujemy na innych działach, nie widujemy się. - miałem nadzieję, że taka odpowiedź zakończy jej dalsze wywody.
- A przyjedziesz na Święto Dziękczynienia? To już w przyszłym tygodniu. Chyba dostaniesz wolne, prawda? - domagała się potwierdzenia, a ja westchnąłem bezradnie, bo nie wiedziałem jakich argumentów już mam używać.
- Pewnie bym przyleciał, ale nie dam rady. Przykro mi, mamo. Naprawdę mam do skończenia ciężki projekt, a poza tym sama wiesz, co się będzie działo na lotniskach. No nie wyrobię się. - brnąłem w kłamstwa, bo nic innego mi nie zostało.
- To nie możesz wziąć kilku dni wolnego? - moja matka nie odpuszczała.
- Jeszcze nie, może za jakiś czas, gdy załatwię już kilka ważnych spraw do końca. - modliłem się, by wreszcie dała mi spokój.
- Ale na Boże Narodzenie wrócisz, prawda? - ona się nigdy nie poddaje, ale mówili mi, że jestem taki sam, choć mniej upierdliwy, przynajmniej mam taką nadzieję.
- Postaram się, okej? - nie było sensu ciągnąć tematu, później będę się tłumaczyć. Ale to jeszcze trochę czasu, więc coś wymyślę.
- To cudownie, że będę mogła Cię zobaczyć. A właśnie, mówiłam Ci już, że ostatnio w sklepie widziałam też...
- Mamo, przepraszam, ale muszę kończyć. Mam jeszcze sporo do zrobienia. Odezwę się za jakiś czas. Pa pa - nie dałem jej już skończyć, co jest bezczelne i wiem, że przy najbliższej okazji oberwie mi się za to, ale nie mogłem już słuchać tych plotek i bzdur. Rozłączyłem się prędko, świadomy że za kilka dni mama ponownie do mnie zadzwoni, bo ja nigdy tego nie robię pierwszy. No trudno, niech się wreszcie przyzwyczai. Teraz mam inne rzeczy na głowie. No właśnie, Elizabeth...
- Dlaczego chcesz mi pomóc? Przecież to Ty jesteś tu ofiarą, powinnaś na jakiś czas skryć się gdzieś i pozwolić mi robić moją robotę. - dziwiłem się, lecz blondynka wyglądała na niewzruszoną.
- Colin, daruj już sobie. Nie będę siedzieć z założonymi rękami. Muszę mieć pewność, że ten idiota trafi do pudła i tam zgnije. - jej niski głos przepełniony złością i goryczą brzmiał naprawdę groźnie. Zdecydowanie lepiej mieć ją po swojej stronie. Nie wiem, co jest w tej kobiecie, ale zaskakuje mnie na każdym kroku.
- Mówisz, że chcesz pomóc, ale sama wiesz, że w miejscu, które wskazałaś, nie było ani śladu po Bourdo. To cwana bestia. Pewnie szybko zorientuje się, że działasz na jego niekorzyść. Nie boisz się? - śledziłem uważnie każdy jej ruch, ale nic w jej zachowaniu nie ukazywało strachu. Twarda kobieta.
- Znajdziemy go. Podsłuchałam kiedyś jak mówił coś do jednego ze swych pomagierów, że mają jechać na lotnisko odebrać jakiegoś Pana Delongi, czy jakoś tak. Wiem, że miał robić interesy w Tajlandii. Nigdy jednak oficjalnie nic na ten temat nie mówił. A nieoficjalnie? Nie mam pojęcia. - mówiła skupiona na swoich wspomnieniach Elizabeth. Trzeba jej przyznać, że pamięć ma dobrą, sprawdziłem już wiele takich tropów, które sobie przypominała, jednak każdy był bez znaczenia. Wciąż nie znałem miejsca, gdzie przebywał ten skurwysyn.
- Sprawdzę to zaraz. Coś jeszcze? - skierowałem uwagę ponownie na blondyneczkę.
- Na razie nie. Jak jeszcze sobie o czymś przypomnę to dam Ci znać. - podniosła się i bez słowa wyszła. Kobieta - zagadka.
CZYTASZ
Przewinienie (cz.2.)
RomanceSonia w swoim 23-letnim życiu wycierpiała już wiele. Dlaczego los znów rzuca jej kłody pod nogi? Pragnęła być po prostu szczęśliwa, mieć kogoś kto ją pokocha. Czy to tak wiele? Czy to grzech mieć marzenia? Wkrótce Bóg wysłucha jej błagań, ale zrobi...