Rozdział 25.

2.1K 80 0
                                    

Sonia

Słyszałam jakieś dźwięki, drażniły moje uszy. Ktoś w oddali coś mówił, ale nie poznawałam głosu. Próbowałam podnieść powieki, lecz były takie ciężkie. Poddałam się.

Nie wiem ile upłynęło czasu, gdy ponownie ktoś pochylił się nade mną. Wyraźnie czułam czyjąś obecność. Skądś znałam ten zapach, ten głos, ten dotyk. Nie mogłam sobie jednak przypomnieć do kogo należały. Byłam taka zmęczona, taka senna...

Otworzyłam powoli oczy, lecz od razu zamrugałam, bo ostre światło sprawiało ból. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i ze zgrozą pojęłam, że znajduje się w szpitalu, a to od razu przywołało ostatnie wspomnienie ze sklepu Pani Sherman. Moje dziecko! Nie czułam Go już. Co się stało z moim dzieckiem? Gdzie Ono jest? Krzyczałam ile sił w płucach, choć z moich ust wydobywał się jedynie niewyraźny jęk. To jednak wystarczyło, by zaalarmować dyżurującą pielęgniarkę. Kobieta nieco po czterdziestce, lekko pulchna, z kokiem na głowie, weszła z uśmiechem do sali.

- Widzę, że nasza Śpiąca Królewna się obudziła. Witamy z powrotem. - rzekła na powitanie.

- Moje dziecko? - wykrztusiłam z trudem. Pielęgniarka tylko pokiwała porozumiewawczo i ze spokojem oznajmiła

- Spokojnie, Twój synek grzecznie sobie śpi i czeka na Ciebie. Musisz zbierać siły, bo ten maluch potrzebuje Cię bardziej niż ktokolwiek inny. - przyswajałam informacje w zwolnionym tempie. Dopiero po paru długich sekundach zrozumiałam, że mam syna. Łzy szczęścia popłynęły mi po policzkach.

- To nie jest powód do płaczu. Zaraz zawołam lekarza.

Po kilku minutach przyszła młoda lekarka. Ta również uśmiechała się promiennie, lecz zachowywała się bardzo profesjonalnie.

- Witaj Soniu. Dobrze, że wreszcie postanowiłaś do nas wrócić. Wiele osób się o Ciebie bardzo martwiło. I ktoś zdecydowanie nie może się już na Ciebie doczekać. Jak się czujesz? - zapytała troskliwie.

- Nic mi nie jest. Chcę zobaczyć synka. - odrzuciłam kołdrę i próbowałam wstać, ale wtedy poczułam kłucie w boku. Od razu wróciłam do poprzedniej pozycji.

- Nie tak prędko. Przeszłaś poważną operację . Musieliśmy wyjąć dziecko, nie mogliśmy dłużej ryzykować. Jak każdego wcześniaka, umieściliśmy Go w inkubatorze, ale za kilka dni spokojnie będzie mógł wrócić z rodzicami do domu. - Nadal uśmiechała się życzliwie, ale jej słowa wywołały z goła inny efekt niż ten zamierzony.

- Mogę Go chociaż zobaczyć? - poprosiłam, bo nie mogłam się już doczekać aż poznam swoje upragnione i wyczekane dzieciątko.

- Najpierw musimy Cię zbadać. Połóż się, proszę. - Lekarka przeszła do obowiązków i próbowała wypytać o okoliczności wypadku. Nie chciałam o tym na razie rozmawiać, najważniejszy był teraz mój synek.

*********

- Wybrałaś już imię? - zapytała rozentuzjazmowana Isabell. Nie odstępowała mnie i małego na krok. Właśnie skończyłam Go karmić.

Długo nad tym myślałam. Wahałam się dopóki Go nie zobaczyłam. Z pozoru był bardzo go mnie podobny, ale gdy patrzył na mnie tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczami, coś w moim sercu drgało, jakaś mała cząstka mnie wiedziała, że wybór może być tylko jeden.

- Cole. Będzie nosił imię Cole. - zakomunikowałam.

- W sumie, pasuje do niego. Cześć Cole, witaj w rodzinie. - powiedziała z powagą moja przyjaciółka. Z początku patrzyła na mnie niezrozumiale, lecz o nic nie pytała. Przyjęła moją decyzję bez słowa. Cieszyłam się, że nie musiałam się tłumaczyć. Nie chciałam znowu kłamać.

- Rozmawiałam dzisiaj z policją. Złapali tego napastnika. Jest już w areszcie. - powiedziałam zmieniając temat.

- Wiadomo już dlaczego to zrobił? Narkoman? Desperat? - dopytywała Isa, a jej oczy ciskały gromy.

- Chłopak leczy się psychiatrycznie. Po śmierci ukochanej popadł w depresję. Od tego wszystko się zaczęło. Nie był świadomy tego co robi, pewnie nie chciał. - Starałam się przekazać przyjaciółce posłyszane informacje, lecz ta wpadła w szał.

- Czy Ty go bronisz? Zwariowałaś? O mało nie zginęłaś! Mogłaś też stracić dziecko! - złościła się szatynka. Mi za to już fala gniewu przeszła.

- Na szczęście nikomu z nas nic się nie stało. Już jest dobrze. - powtarzałam jak zaklęcie. Musiałam.

- Ja przez Ciebie zwariuję. Jesteś szalona wiesz? Jak możesz być taka spokojna? - dziwiła się moja przyjaciółka.

- Po prostu zrozumiałam, że nie mogę walczyć z rzeczami, na które nie mam wpływu. Tym razem też tak jest, nie cofnę czasu. Może tak właśnie miało być. - starałam się myśleć pozytywnie. W przeciwnym razie chyba bym oszalała albo spanikowała. Pewnie, że się bałam, ale nie mogłam sobie pozwolić na okazywanie uczuć, zwłaszcza przy ludziach.

- Podziwiam Cię, Soniu. Jesteś najbardziej łaskawą osobą jaką znam. Dobra, to ja idę po wypis, a Ty się zbieraj. Cole, wracamy do domu. - cieszyła się Isabell, a ja w środku cała drżałam z nerwów.

Delikatnie ułożyłam synka w jego supernowoczesnym wózku i zabrałam się za pakowanie swoich rzeczy. Nie miałam tego wiele, na szczęście spędziłam w szpitalu mniej czasu niż się obawiałam. Rana dobrze się goiła, a mały z każdym dniem nabierał sił. No i był nieco starszy niż sądzili moi bliscy. Tylko dzięki temu, że urodził się niewiele przed terminem był zdrowy i gotowy spędzić ze mną swoje pierwsze Święta w domu, z najbliższymi.

Otworzyłam szafkę przy łóżku i z zaskoczeniem wyjęłam nieznaną kopertę. Widniało na niej moje imię, napisane nieznanym pismem. Dziwne. Nie zdążyłam jednak otworzyć, bo do sali wparowała energiczna Isabell, która już nie mogła się doczekać powrotu do domu. Nie chciałam jej kazać czekać, schowałam pakunek na dnie torby i ruszyłam rozpocząć nowy etap w życiu.

Choć oficjalnie to Isabell przygotowywała Wigilię w rezydencji, to zaprosiła także moją rodzinę, czyli Maddy, Lucasa i Laurę. Bardzo się cieszyłam na ich wizytę. Nie zabrakło także mojego cudownego sąsiada, Josha. Byłam szczęśliwa, bo wreszcie miałam rodzinne święta, pierwszy raz od dawna nie czułam się samotna. Cudowne uczucie. 

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz