Rozdział 38.

1.9K 72 0
                                    

Tak jak obiecałam, już jest kolejny nowy rozdział. Krótki, ale zawsze lepsze to niż nic. Miłego czytania i czekam na opinie i wrażenia. Pozdrawiam <3

**********************************

Sonia

- O co chodzi z tym gościem? - zapytał Josh, gdy spacerem wracaliśmy do domu.

- Nie bardzo rozumiem. - Odrzekłam, choć doskonale wiedziałam, co miał na myśli. - O kogo Ci chodzi?

- Co Cię łączy z tym, jak mu tam było... z Aidanem? - dreszcz przebiegł mnie na samą myśl o Nim.

- Nic. Ledwo Go znam. To nikt ważny. Łączą Nas tylko wspólni przyjaciele. - Nie skłamałam przecież. Próbowałam tylko przekonać o tym zarówno Josha jak i samą siebie.

- Nie wydaje mi się, żeby ktoś mało ważny tak się zachowywał. - Rzucił smętnie mój kompan.

- Tak czyli jak? - dopytywałam.

- Zabijał wzrokiem każdego, kto choćby na Ciebie spojrzał, w tym mnie oczywiście. To Twój były? - Cisnął mnie dalej.

- Nigdy nie byliśmy parą. To w ogóle bezsens. Ja Go nawet nie znam! - Próbowałam udawać spokojną, ale nie do końca mi się udawało, nerwy zaczynały mi już puszczać.

- To dlaczego ten nieznajomy dobijał się do Twoich drzwi z bukietem kwiatów? - zgromił mnie wzrokiem, jakby udowadniając mi kłamstwo. Tylko o czym on do jasnej ciasnej mówił?

- Nie mam pojęcia o czym mówisz.

- Spotkałem Go jakoś niecały rok temu, wtedy gdy byłaś w Austin, jak walił w Twoje drzwi i koniecznie chciał się z Tobą widzieć. Nie docierało do Niego, że wyjechałaś. Nawet nie chciał ze mną gadać, tylko nabazgrał jakiś liścik i wsunął go pod drzwiami. Nie mówiłem Ci? - Josh wydawał się szczerze zaskoczony.

- Jakoś musiało Ci umknąć. To i tak bez znaczenia. Nie znam Go, a Ty też się Nim nie przejmuj. - zapewniłam.

- Czyli nie obije mi mordy jak tylko stanę u Twego boku? - zaśmiał się Josh, co było już bardziej w Jego stylu niż takie przesłuchanie jak przed chwilą.

- Nie gwarantuję, ale jakby co obronię Cię. - również zażartowałam. Musiałam zmienić temat. - Josh, mam prośbę. Mogę? - włączyłam tryb kota ze Shreka i przymilałam się przyjacielowi.

- Tak, zgadzam się. - zapewnił bez mrugnięcia okiem.

- Nawet nie wiesz, o co chciałam poprosić. - zaśmiałam się.

- Zgodzę się na wszystko. - Taki właśnie był mój przyjaciel. Na Josha zawsze można liczyć.

Aidan

Jestem kretynem. Zwykłym idiotą. Miałem zrobić krok do przodu, a znowu się cofam. Zamiast porozmawiać z Sonią normalnie, postarać się wyjaśnić sprawę między Nami to jeszcze Ją obrażałem. Znowu. Tylko co ja poradzę na to, że szlag mnie trafia jak tylko widzę Ją w towarzystwie tego Lalusia... A nie mam do tego prawa. Co jest ze mną do cholery nie tak? Wszystko...

Wściekły na samego siebie uderzam do baru, by zagłuszyć dręczące myśli. Pewnie jeszcze jakiś czas temu szukałabym pocieszenia w ramionach, albo raczej między nogami, jakiejś chętnej panienki napotkanej przypadkowo po drodze. Teraz jednak nie nadaję się do niczego. Mam świadomość tego, że żadna inna nie zajmie mnie na tyle, bym zapomniał o tej jednej.

- Aidan, idioto! Co z Tobą? - huknęła mi nad głową Elizabeth.

- Słodka jak zawsze. - rzuciłem z przekąsem.

- Mazgaisz się tu jak dzieciak, kiedy kobieta, na której Ci zależy właśnie opuściła imprezę z doktorkiem i wózkiem? - Dziwiła się, a mnie jej słowa jeszcze bardziej zaskoczyły.

- Był tu? Mój syn cały czas tu był? - Słowa niedowierzania ledwo wypływały z moich ust.

- Wygląda na to, że spał na zapleczu. - dodała opanowanym tonem blondynka.

- Wiedziałaś o tym i nic mi nie powiedziałaś? - krzyczałem na przyjaciółkę, obwiniając ją po raz kolejny za własne błędy. Zerwałem się z barowego hokera i chciałem pobiec za Nimi.

- Już za późno. Nic nie wskórasz. - Zatrzymała mnie Lizzy. Cholera, miała rację. - Poczekaj do jutra. Wytrzeźwiej, uspokój się, przemyśl wszystko i wtedy działaj. Nic na hurra, już wystarczająco namieszałeś przez to, że w nerwach nie panujesz nad sobą. Ogarnij się człowieku! - znowu miała rację.

Przewracałem się z boku na bok, leżąc w swoim starym pokoju w domu mamy. Mieszkanie wynająłem i póki co nie mam się gdzie podziać. Elizabeth dostała osobny pokój, więc Rose nie miała się do czego przyczepić i nie mogła także snuć domysłów, bo od razu jej wyjaśniłem, że nie jesteśmy parą.

Była trzecia w nocy, a pod powiekami ciągle widziałem twarz Soni. Wspomnienia zalewały mnie nieustannie i już nie mogłem dłużej tego znieść. Wstałem, ubrałem się i wybiegłem z domu. Zarzuciłem kaptur na głowę, słuchawki wcisnąłem w uszy i pozwoliłem, aby nogi same mnie poniosły. Bieganie zawsze mnie uspokajało i było częścią prawie każdego mojego dnia. Tym razem nie chodziło jednak o trening, lecz o spokój ducha. Szkoda, że wypracowana ulga trwała tak krótko. Gdy tylko wróciłem, w progu napadła na mnie Lizzy.

- Gdzieś Ty się do jasnej cholery podziewał? - krzyczała szeptem, co było śmieszne samo w sobie.

- Nie widać? Biegałem. - odpowiedziałem oschle.

- Już myślałam, że chcesz zrobić coś głupiego. - zasmuciła się Brytyjka, a jej akcent zabrzmiał jeszcze wyraźniej niż zazwyczaj.

- Nie jestem głupi. - rzuciłem na odchodne i skierowałem swe kroki pod zimny prysznic.

- Właśnie, że jesteś! - dobiegł mnie jeszcze z oddali głos przyjaciółki. Może rzeczywiście jednak jestem głupi...


Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz