Rozdział 56.

1.8K 71 2
                                    

Sonia

Początek wiosny w Denver nie zachwycał, zdecydowanie wolałam nieco wyższe temperatury, dobrze że chociaż słońca nie brakowało. A czas mijał jak szalony.

- Mówię Ci, ten błękit wody, ta bujna zieleń. Do tego ta dziewicza przyroda, normalne cudo. Najlepsze było nurkowanie na rafie koralowej. Z niczym tego nie da się porównać. Seszele to istny raj na Ziemi. - opowiadała z podekscytowaniem o swojej i Liama podróży poślubnej Isabell.

Faktycznie opowieści wzbudzały zachwyt, jednak te ostatnie tygodnie minęły mi dużo lepiej niż się spodziewałam. Aidan dzwonił każdego dnia bez wyjątku. Dużo rozmawialiśmy, wiem już o Nim znacznie więcej i coraz bardziej właśnie taki mi się podoba. Myliłam się co do Niego przed rokiem, gdy wzięłam Go za maminsynka i bawidamka. Wiem już jakie napięte relacje łączą Go z rodziną i w tej chwili utrzymuje kontakt wyłącznie z Liamem. Nawet do Rose nie chce się odzywać, zwłaszcza po tym jak potraktowała Go podczas ślubu. Trochę się nie dziwię, że ma uraz.

Już przywykłam do Jego męskiego głosu, który codziennie powtarza mi jak za Nami tęskni, jak bardzo chciałby tu być i wiele innych miłych rzeczy, na myśl o których aż się rumienię. Niewiele mówi o swojej pracy i choć wiem, że gryzie Go to, to jednak nie pytam. Wiem, że nie chce, bądź nie może o tym opowiadać i szanuję Jego decyzję.

Ja za to wiele opowiadam Mu o Cole'u. Pragnę by poznał Go by mógł pokochać jak ja. Choć Cole zmienia się z każdym dniem, to jednak staram się przekazywać choć te strzępki informacji. Mój synek to niezły urwis. Wkłada do buzi, co tylko popadnie. Muszę Go ciągle mieć na oku. Za to dużo się śmieje i czasem na sam Jego widok, gdy zrobi te swoje śmieszne minki pękam ze śmiechu. Jest taki uroczy i kochany. I co najważniejsze potrafi już przespać prawie całą noc, co chyba jest największym osiągnięciem.

- Jesteś tam jeszcze? Gdzie mi odpłynęłaś? - przywołuje mnie do rzeczywistości Isabell.

- Jestem. Słucham przecież. - otrząsam sie z zamyślenia i całą uwagę skupiam na przyjaciółce. Miło widzieć Ją taką szczęśliwą. Miłość aż z niej promienieje.

- Teraz Ty opowiadaj. Co mnie ominęło? - dopytywała ciekawska. Już miałam ochotę wyrzucić z siebie choć kilka dręczących myśli, ale wtedy wszystko posypałoby się jak domino. Nie mogę powiedzieć Jej o łączącej mnie relacji z Aidanem, jednocześnie zatajając pozostałą część prawdy. Zwłaszcza, że Aidan sam nalegał, aby nasz związek został tajemnicą przynajmniej do Jego powrotu. Cholera, niech On wróci jak najszybciej.

- Wszystko okej, nic ciekawego się nie wydarzyło. - okłamałam przyjaciółkę. Kolejny raz. Będę się za to smażyć w piekle.

- A jak tam Josh? - interesowała się Isa.

- W sumie nie wiem, nie widziałam Go od kilku dni. Może pojechał do rodziców.

Dziwne. Nawet nie spostrzegłam Jego braku. Faktycznie w ostatnim czasie chodził jakiś nieswój, ale za każdym razem, gdy pytałam, ten mnie zbywał. Nie byłam typem natręta, więc odpuściłam. Ale chyba będę musiała do Niego zadzwonić, bo zaczynam się martwić.

- A ta przyjaciółka Aidana, Elizabeth jak dobrze pamiętam, to co? Podobno ona i Josh coś kombinowali razem? - uśmiechnęła się wymownie.

- Może tak, może nie. Nie wiem. Jedyne co wiem, to że wróciła do Londynu z Aidanem zaraz po ślubie. W sensie następnego dnia. I tyle. Co robiła w międzyczasie to już nie wnikam. Pamiętam jeszcze, że w szpitalu też towarzyszył Jej Josh, nie odstępował Jej nawet na krok, a rano pojawili się pod moimi drzwiami. Teraz to już serio wszystko, co wiem.

- Ale jaja. A już myślałam, że coś z tego będzie. Josh to fajny facet, a skoro Ty nie jesteś zainteresowana, to szkoda żeby się marnował taki materiał genetyczny. - żartowała Isabell, choć miała dość osobliwe poczucie humoru.

- Jak możesz tak mówić? - zganiłam przyjaciółkę choć ledwo zapanowałam nad parsknięciem.

- Taka prawda. Josh to gorący towar. Do tego lekarz, młody, ustatkowany. Dobry materiał na męża, ale na kochanka też ma predyspozycje. - Zaśmiewała się Isabell. Po tych słowach już obie chichrałyśmy do rozpuku.


Aidan

Pracowałem ile sił, dawałem z siebie wszystko. Po dwa razy sprawdzałem każdy nowy, choćby potencjalny, trop. Każda błahostka mogła okazać się cenną wskazówką, która mogła doprowadzić do ujęcia Bourdo. Po akcji w Tenby wszystko ucichło, nawet moje źródła milczały. Francuz dosłownie zapadł się pod ziemię. Nie znaczyło to wcale, że zaprzestał swojej działalności. Wręcz przeciwnie, interes kwitł w najlepsze, a on pociągał z ukrycia tylko za odpowiednie sznurki. Zginęła kolejna kobieta. Ostatni raz była widziana z jednym z pomagierów Bourdo. Przypadek? Nie sądzę.

Jest trzecia nad ranem i dosłownie padam na twarz, ale zanim zasnę muszę chociaż powiedzieć Soni "dobranoc". Nie powinna jeszcze spać, taką mam przynajmniej nadzieję. Nie chciałbym Jej budzić.

- Cześć Kochanie. - przywitałem się, gdy po kilku dzwonkach Jej słodki głos rozbrzmiał w telefonie.

- Cześć. - odpowiedziała tak jak zwykle. Żadnego przydomku, nic. Nigdy jeszcze nie nazwała mnie inaczej niż po imieniu. Wkurzało mnie to trochę, a trochę smuciło. Chciałbym by choć raz nazwała mnie jakoś pieszczotliwie. Ale nie wiem czy kiedyś się doczekam. Może to nie w Jej stylu?

- Jak Ci minął dzień? - próbowałem oderwać się od przybijających myśli.

- A dobrze, była u mnie Isabell. Wrócili już z podróży poślubnej i to teraz praktycznie jedyny temat. - opowiadała wesoło i w ogóle nie wyczułem w Niej ani krzty żalu czy pretensji. Sonia była dobrą przyjaciółką, która zawsze cieszyła się szczęściem swoich bliskich.

- Szczęśliwa Isabell to usatysfakcjonowany Liam, więc wszyscy powinni być zadowoleni. - rzuciłem ze śmiechem.

- Tu masz rację, Liam jest totalnie oczarowany swoją żoną.

- Nie tylko On. - postarałem się by zabrzmiało to zmysłowo. Sonia jednak zmieniła kierunek tej rozmowy.

- Podoba Ci się żona najlepszego przyjaciela? - zaśmiała się, celowo odbijając pałeczkę.

- Jasne, Isabell to zajebista laska. - chciałem Sonie trochę sprowokować. Zobaczymy do czego to doprowadzi, ale byłem cholernie ciekaw.

- W sumie Liam też jest niezłym ciachem. Dobrali się. - oznajmiła i nawet nie mogłem zaprzeczyć. Chciałem jednak usłyszeć coś innego.

- Kochanie, nie rań mych uczuć. Liam to rodzina. Jak możesz? - powiedziałem z udawanym żalem i niedowierzaniem. Całkiem niezły aktor ze mnie.

- No i co z tego? Mówię przecież tylko prawdę. Sam zacząłeś mówiąc o Isabell. - zrzuciła winę na mnie.

- Wtedy nie miałem na myśli Isabell. - przyznałem szczerze.

- Och Aidan, ile Ty masz lat? - zaśmiała się do telefonu. Uwielbiam Jej śmiech. Taki swobodny i niepohamowany, bez krzty fałszu.

- Niedługo mi trzydziestka stuknie, a co? - zapytałem nie wiedząc do czego dąży.

- Starzejesz się, mój drogi. - śmiała się bez przerwy.

- Przy Tobie mogę się nawet starzeć, Kochanie. - te słowa same opuściły moje usta, nie mogłem już ich cofnąć. A może nawet nie chciałem. Tylko ta cisza, która nastała po stronie Soni trochę mnie przygasiła. Beztroski nastrój prysł zostawiając między nami ocean niepewności. 

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz