Rozdział 44.

1.8K 78 3
                                    

Sonia

Próbowałam. Nic więcej nie jestem w stanie zrobić. Zostawiłam Go tam, pogrążonego w myślach, a sama wróciłam na przyjęcie. Na mój widok Josh od razu ruszył w moją stronę i próbował wyciągnąć na parkiet, lecz nie byłam w nastroju. Byłam zmęczona i najchętniej wróciłbym już do domu. Chociaż Cole i tak ma zostać u Pani Sherman na noc, aby go nie budzić i niepotrzebnie robić zamieszanie. Niedawno dzwoniłam do Nich i pytałam jak sobie radzą. Pani Sherman zapewniła mnie, że wszystko jest w najlepszym porządku i nakazała bym dobrze wykorzystała ten wieczór.

Josh niezrażony moją odmową nie poddał się i znalazł inną chętną partnerkę, przypadkiem była to Elizabeth. Z początku wydawało mi sie, że to kolejna barbie, która robi za ładną dekorację przy boku Aidana. Myliłam się. Kobieta wbrew pozorom jest całkiem fajna. I bynajmniej nie jest słodką idiotką. Szafirowa sukienka idealnie podkreślała Jej bujne kształty i alabastrową skórę. Oprócz seksownego wyglądu miała także ciętą ripostę, polubiłam ją. Tańczyli z Joshem jakby byli do tego stworzeni. Wirowali jak na jakimś balu, doskonale się przy tym bawiąc.

Para Młoda wreszcie opuściła przyjęcie, odjeżdżając wynajętym specjalnie na tę okazję starym oldschoolowym samochodem. W końcu Seszele czekają. Ja natomiast zgodziłam się wszystkiego dopilnować podczas Ich nieobecności. Bądź co bądź, ale byłam druhną, a drużba przepadł bez śladu. Goście zresztą też się już wykruszali, tylko nieliczni bawili się w najlepsze.

Nagle do moich uszu dobiegł krzyk, nastało jakieś poruszenie wśród tańczących. To Elizabeth. Siedziała na deskach parkietu, kurczowo trzymając się za kostkę. No to pięknie. Tylko tego brakowało.

- Co się stało? - zapytałam blondynkę z troską. Sądziłam, że kobieta wpadnie w panikę lub coś w tym stylu, ona natomiast zamiast wyciem z bólu zareagowała histerycznym śmiechem.

- Mam chyba zaczarowane pantofelki, bo nie nadążam za nimi - zachichotała wesoło, a ja odetchnęłam z ulgą. Już myślałam, że będzie po sprawie, lecz gdy tylko Elizabeth próbowała się podnieść, momentalnie poleciała z powrotem. Niedobrze...

- Hej Lizzy, nie ruszaj się, kostka może być skręcona. Musimy jechać do szpitala na rentgen, wtedy będziemy mieć pewność. - Podjął temat Josh, ale co Mu się dziwić, w końcu to specjalista.

- Mam dzwonić po pogotowie? - zapytałam z przejęciem.

- Lepiej po taksówkę. Będzie znacznie szybciej. - powiedział Josh, gdy akurat podnosił poszkodowana z podłogi by zanieść ją na najbliższe krzesło.

Tak też zrobiłam. Po pięciu minutach dostaliśmy sygnał, że kierowca czeka na parkingu przed głównym wejściem. Josh ponownie chwycił blondynkę i zaniósł Ją bez większego wysiłku do samochodu. Wtedy niespodziewanie zjawił się zdezorientowany Aidan.

- Co tu się dzieje? Lizzy, wszystko w porządku? - skupił swą uwagę na blondynce.

Ta siedząc już w aucie ponownie roześmiała się w głos i uspokoiła mężczyznę.

- Nic mi nie jest, jadę do szpitala tylko dla świętego spokoju. Ten przystojniak się uparł i nie mogę Mu odmówić. - Blondyn rozejrzał się po zebranych jakby szukając potwierdzenia dla posłyszanych słów.

- Okej, jadę z Tobą. Tylko skoczę po swoje rzeczy i już jestem. Poczekajcie na mnie minutkę. - zdecydował się błyskawicznie i już chciał zrobić jak powiedział, gdy zawrócił Go kobiecy głos.

- Aidan, nie ma takiej potrzeby. Doktor doskonale się mną zaopiekuje, prawda? - Elizabeth odniosła się do mężczyzny przy swym boku, który ochoczo przytaknął. - Sam widzisz, jest okej. Damy sobie radę. A Ty lepiej dopilnuj tu wszystkiego, bo jako drużba nie powinieneś wszystkiego zrzucać na Sonię. Odezwę się jak wyjdę. - I zatrzasnęła drzwi, po czym taksówka ruszyła, a my zostaliśmy sami. Sądząc po minie Aidana, oboje nie bardzo rozumieliśmy, co tu się właściwie wydarzyło...


Aidan

Cudownie. Po prostu, kurwa, cudownie. Tylko tego mi brakowało. Ach ta Elizabeth. Mogłem Jej pilnować. Przy mnie nic by Jej się nie stało. Chociaż nie mogę mieć też pretensji do tego bubka. To, że Go nie lubię nie oznacza, że ponosi odpowiedzialność za to, co się stało. Po prostu pech. Ale czemu akurat teraz? Ten dzień jest coraz gorszy. Zaczął się beznadziejnie, a teraz to już w ogóle padaczka. Pierdole takie świętowanie. Mam dość. Ale z drugiej strony nie mogę zostawić teraz Soni samej. Ostatnia para gości właśnie się zbiera, ale trzeba jeszcze załatwić formalności z managerem obiektu. Za godzinę chcę już leżeć w łóżku i nic mnie nie obchodzi.

- Twoi rodzice już wyszli? - dobiegł mnie głos Soni. Na samą myśl o nich aż mnie skręca w dołku.

- Wyszli. Rodzina Isabell też przed chwilą odjechała. To już chyba wszyscy, co? - próbowałem wywiązać się z powierzonej roli.

- Nareszcie... - westchnęła cicho brunetka.

- Aż tak źle? - zapytałem.

- Mam już dość. A Ty niby nie? - Jak cholera...

- Idź po swoje rzeczy, a ja pogadam z tym facetem od przyjęcia. Potem odwiozę Cię do domu. - zaproponowałem, nie myśląc w ogóle co to może oznaczać.

- Nie ma takiej potrzeby. Poradzę sobie. - szybko zaoponowała Sonia, ale nawet nie chciało mi się słuchać Jej wykrętów. Nikogo nie zostawiłbym w takiej sytuacji, więc nie było nawet szans bym ustąpił.

- Bez gadania. Za 10 minut czekam przy aucie. - ponagliłem kobietę.

Dopiero gdy zostałem sam, zrozumiałem w jakiej sytuacji się znalazłem. Nie planowałem tego. Nie myślałem nawet o tym, żeby zostać z Nią sam na sam choćby na moment. A teraz mam z Nią spędzić kilkanaście minut podczas krótkiej jazdy samochodem. Z pozoru krótkiej, bo dla mnie może być to znacznie więcej. Cholera, mogłem najpierw myśleć, a potem działać. Ale przecież nie zostawiłbym Jej samej. Odwiozę Ją tylko, jak na dobrego przyjaciela przystało. 


**************

Cześć wszystkim ;) 

Jeśli to czytacie, to bardzo się cieszę. Jeśli jeszcze Wam się podoba to już w ogóle super. 

Póki co rozdziały są krótkie, ale już wkrótce, może za parę dni, postaram się wrzucić kilka rozdziałów w formie maratonu. Taka jest moja propozycja, ale jeśli macie inne pomysły to śmiało się nimi ze mną dzielcie. 

Pozdrawiam <3

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz