Sonia
Leżałam na mokrej od łez poduszce, lecz już nie płakałam, zwyczajnie skończyły mi się łzy. Tępo wpatrywałam się w sufit i zastanawiałam się, dlaczego los kolejny raz rozdaje mi przegrane karty. Czy niewystarczająco się nacierpiałam, gdy guz mózgu zabierał mi matkę, a potem pożar pochłonął tatę i nastoletnią Hanę? Czy ja naprawdę nie mogę kochać, bo wszyscy, których obdarzam uczuciem muszą kończyć w tak podły sposób? Może ja jestem jakaś przeklęta? Sprowadzam na bliskich nieszczęście?
Aidan...
Wciąż czuję na skórze Jego pocałunki i czuły dotyk, a to przecież tylko sen. Muszę zapamiętać każdy szczegół, bo już nigdy więcej tego nie zaznam. Zachować w sercu każdy najmniejszy szczegół, każdą sekundę spędzoną z tym fascynującym facetem. Tylko tyle zresztą miałam, niewiele więcej. Był bohaterem? Mam to gdzieś! Wolałabym żeby był tchórzem, ale żywym, tuż przy moim boku, byśmy razem mogli wychowywać naszego synka. A teraz co mi pozostało? Żal i tęsknota za czymś, czym nie zdążyłam się nacieszyć. Nawet nie miałam okazji wyznać Mu prawdy o Cole'u czy o tym, co do Niego czuje. Już nigdy Mu nie powiem jak bardzo Go kocham. Już nigdy nikomu tego nie powiem... Wiem, że Aidan był moim pierwszym i ostatnim. Nawet jeśli trwało to tak krótko...
Minęło kilka dni, a każda minuta wypełniona poczuciem straty ciągnęła się w nieskończoność. Nie miałam ochoty na żadne rozmowy czy spotkania, nie miałam siły. Przestałam odbierać telefony od Isabell i Maddy. Josh uparcie pukał do mych drzwi, ale nie miałam siły by je otworzyć.
Nadszedł dzień pogrzebu. Rodzina, czyli Rose, odmówiła podobno wystawnej ceremonii ze wszystkimi honorami przypisanymi bohaterom. Chciała w spokoju moc pożegnać się z jedynym synem bez całej tej szopki. Doskonale Ją rozumiałam. Cierpienie i żałoba odcisnęły piętno na Jej matczynej twarzy. Ja z kolei cierpiałam z boku. Nie chciałam by ktokolwiek o coś pytał, bo nie byłam gotowa na udzielanie odpowiedzi. Jak podejrzewam wszyscy snuli jakieś własne teorie i domysły, lecz nikt nie pytał wprost. Nigdy oficjalnie nie przyznałam się do łączących mnie i Aidana stosunków. To było nasze i niech tak zostanie.
Poranek był chłodny, bo kilka ostatnich dni tonęło w strugach deszczu, lecz zza spiętrzonych chmur przebłyskiwało nieśmiało słońce. Miałam do niego o to pretensje, bo niby jakim prawem wychyla się nieproszone? Powinno być ciemno i zimno, zupełnie jak w moim sercu.
Ceremonia była krótka i skromna. Rose twierdzi, że Aidan właśnie tak by chciał, a mimo zdaniem to głupota, bo jak można w ogóle chcieć swojego pogrzebu?
Nie było trumny, lecz mała urna. Wolałam nie myśleć, że z mojej miłości pozostał tylko popiół. W ogóle nie myślałam. Skupiłam się na śpiącym w wózku synku. Może to nie jest miejsce dla Niego, ale z drugiej strony nie mogło Go tu zabraknąć. Trzymałam się na uboczu, dla postronnych byłam przecież tylko znajomą, co najwyżej koleżanką zmarłego. Colin rzucał mi od czasu do czasu niepewne spojrzenia, bo jako jeden z nielicznych znał prawdę, albo chociaż jej część. Nieważne.
Zaskoczył mnie widok ocierającego łzę Liama. Z drugiej jednak strony wiem, że byli z Aidanem jak bracia. To musiał być cios także dla niego. Na szczęście miał u swego boku wspierającą żonę. Isabell była wspaniała.
Po ceremonii Rose, jak na kobietę z wyższych sfer przystało, zaprosiła wszystkich zebranych do swej rezydencji na poczęstunek. Również zostałam zaproszona, ale wymówiłam się bólem głowy. Matka Aidana jedynie pokiwała ze zrozumieniem głową i poklepała mnie przyjaźnie po ramieniu.
Wróciłam do swojego mieszkania i przez następnych kilka tygodni nie miałam zamiaru się nigdzie ruszać.
Gdyby tak się dało...
Jako że nikt nie mógł mnie zrozumieć, bo przecież nikomu nic nie powiedziałam, od poniedziałku wracałam do pracy w cukierni. Miałam zobowiązania. Może to i dobrze, bo przebywając między ludźmi starałam się dbać o pozory, uśmiechałam się, byłam życzliwa i uprzejma, czasem nawet zdarzało mi się zażartować ze stałymi klientami. Jednak gdy tylko przekraczałam próg swojej samotni pogrążałam się w cierpieniu i mroku. Moim jedynym źródłem radości był mój kochany synek, lecz z każdym dniem coraz bardziej przypominał swojego ojca. Niebieskie oczy noworodka zyskiwały ten błękitny błysk ciekawości, zupełnie jak u Aidana. Ciemne włoski z jakimi się urodził zostały rozjaśnione letnim słońcem, genami pewnie też. Z każdym dniem zmieniał się w małą kopię tatusia. Na samą myśl, że mężczyzna nigdy nie będzie mógł zobaczyć jak dorasta nasz syn, jakaś zabłąkana łza wymyka mi się spod przymkniętych powiek. Żałuję że nie zdobyłam się na odwagę, by wcześniej wyznać Mu prawdę. Tak cholernie żałuję, że odebrałam Mu ten wspólny czas, który pewnie spędzilibyśmy razem, jako rodzina. Może wtedy by nie wyjechał? Może wciąż by z nami tutaj był?
Dość! Nie cofnę już czasu. Nie zmienię ani jednego przeżytego dnia. Muszę pogodzić się, że już do końca życia nie zaznam miłości...
CZYTASZ
Przewinienie (cz.2.)
RomanceSonia w swoim 23-letnim życiu wycierpiała już wiele. Dlaczego los znów rzuca jej kłody pod nogi? Pragnęła być po prostu szczęśliwa, mieć kogoś kto ją pokocha. Czy to tak wiele? Czy to grzech mieć marzenia? Wkrótce Bóg wysłucha jej błagań, ale zrobi...