Rozdział 61.

1.6K 71 1
                                    

Aidan

- A nie mówiłem, kurwa!? - ciskał się od progu mojego biura Stanley, wydzierał się i wymachiwał jakimiś papierami.

- Co się stało? - zapytałem uważnie śledząc każdy jego ruch.

- No jak to co? Ta blond kurewka załatwia ludzi Bourdo. Mówiłem żeby jej nie ufać. Uważaj, bo jeszcze Ciebie weźmie za cel skoro ją puknąłeś. Może być nieobliczalna. Kurwa zawsze będzie kurwą. Wszystkie baby takie są. - nic z tej paplaniny nie rozumiałem. Spojrzałem na rzucone przede mną dokumenty i odebrało mi mowę. Wyniki badań daktyloskopijnych. To była Elizabeth. Nie wierzę. Musiało zajść jakieś nieporozumienie. Przecież Elizabeth by tego nie... A może?

- Zrobiłeś już z tym coś? - wskazałem głową wyniki. Oby nie. Oby nie.

- Najpierw chciałem Tobie pokazać. W końcu to była Twoja sprawa. - rzucił od niechcenia.

- Dzięki. Ja się tym zajmę. - oznajmiłem i wyszedłem wściekły.

- Pamiętaj, kurwa to zawsze będzie kurwa! Teraz jeszcze morderczyni. Nie daj się zwieść! - wykrzykiwał za mną jeszcze Stanley. Ni chuja z tego nie rozumiałem, ale nie uwierzę dopóki nie zobaczę jakiś mocniejszych dowodów. Elizabeth taka nie jest. I do cholery, nie jest kurwą. Miałem ochotę przywalić mu w ryj i zetrzeć ten kpiący uśmieszek z gęby, ale zacisnąłem pięści i po prostu wyszedłem. Nie potrzebuję więcej kłopotów.

- Lizzy, gdzie jesteś? Odezwij się do mnie. To pilne. Jadę do Ciebie. - zostawiłem wiadomość na jej poczcie głosowej, bo nawet nie raczyła odebrać telefonu.

Wiem, że nadal była zła o naszą ostatnią kłótnię, ale w tej sytuacji to pikuś. Musiałem szybko coś zrobić. Nie mogłem dopuścić, by inni agenci podjęli działania. Była moją przyjaciółką, musiałem jej najpierw wysłuchać. Byłem jej to winny.

Wpadłem do jej mieszkania jak taran, mocno waląc w drzwi i nawet nie czekając na słowo "proszę". Nie było czasu do stracenia.

- Aidan! Ale mnie przestraszyłeś. - wysapała trzymając dłoń na sercu. Była wystraszona, a ja zastanawiałem się, czy to przez moje nagle wtargnięcie, czy miała coś na sumieniu i teraz bała się konfrontacji.

- Elizabeth... - zacząłem, lecz brakowało mi słów. Na samą myśl, o co mam ją zaraz oskarżyć poczułem się jak idiota, bo to przecież nie może być prawda.

- Co się stało? - wydawała się szczerze zaskoczona. A może grała?

- Co robiłaś dwa dni temu między 2 a 3 w nocy? - wydusiłem w końcu z siebie. Lizzy popatrzyła na mnie jak na kretyna, marszcząc czoło.

- A niby co miałam robić? W nocy zwykle się śpi. - rzuciła zirytowana, w ogóle nie sprawiając wrażenia jakby wiedziała, o co pytam. Ale musiałem to jej wytłumaczyć.

- Powiem wprost. Pamiętasz jak opowiadałem Ci o sprawie Bourdo i o jego wspólniku, Delongim? Ktoś go zabił. A na miejscu zbrodni znaleziono broń z twoimi odciskami palców. Możesz mi to wytłumaczyć, zanim wpadnie tu grupa agentów z nakazem aresztowania? - powiedziałem chłodno i obserwowałem jak po twarzy blondynki przebiegają różne emocje. Najpierw mówiła: "To chyba jakiś żart", potem "No weź nie pierdol", a na samym końcu "To się nie dzieje naprawdę".

- Aidan, przyrzekam Ci na cokolwiek zechcesz, że to nie ja. Ja nawet nie wiem jak ten gościu wygląda. - zarzekała się, a szczerość i drżenie w Jej głosie przekonały mnie. W żaden sposób to jednak niczego nie wyjaśniało.

- To oznacza tylko jedno, ktoś próbuje Cię wrobić w to morderstwo. Pytanie tylko kto i po co... - próbowałem jakoś racjonalnie analizować fakty, ale nie było to łatwe.

- Nie chcę iść do więzienia - wyszeptała Lizzy, a w Jej oczach tańczyły łzy. Już dawno nie widziałem Jej w takim stanie, chyba nawet nigdy. Ta zwykle silna i temperamentna kobieta skuliła się w sobie, na jej widok aż mi się serce ścisnęło. Przytuliłem Ją krótko na pocieszenie, ale pozostawałem świadom, że nie mamy czasu do stracenia.


Sonia

Muszę Mu powiedzieć. Aidan jest ojcem Cole'a i ma prawo się o tym dowiedzieć. Najwyższa pora, już i tak za długo to trwa. Nie chcę żeby ktoś inny Mu o tym doniósł, to moja tajemnica, mój wybór, a raczej błąd i to ja mam obowiązek to jakoś naprawić.

- Cześć Aidan, to ja. - nabieram powietrza w płuca i zaczynam rozmowę telefoniczną, z pozoru lekkim tonem. W środku cała aż się trzęsę. Ale robię to dla mojego dziecka.

- Cześć Kochanie. Wszystko okej? Coś się stało? - pyta Aidan nerwowo. Martwi się o mnie, o nas. Nowa nadzieja spływa na mnie.

- Nie, nic takiego się nie stało. Ja tylko muszę... Chciałam tylko pogadać. - nie potrafię zebrać myśli w logiczną całość. Do cholery, to nie jest łatwe, a już zwłaszcza nie przez telefon, gdy nawet nie widzę Jego twarzy.

- To spoko. Też za Tobą tęsknię. Ale niestety mam sporo na głowie i nie bardzo mam czas. - odpowiada tym swoim aksamitnym głosem, lecz wyczuwam jakąś obcą nutę. Jestem jednak skupiona na zadaniu i nie drążę tematu.

- Aidan. To ważne. Musimy porozmawiać. Muszę Ci coś powiedzieć. - naciskam, lecz nie do końca brzmi to przekonywująco.

- Kochanie, to nie jest odpowiednia chwila. Zadzwonię wieczorem, co? - zbywa mnie mężczyzna.

- Kiedy wracasz? - próbuje przeanalizować inne rozwiązania.

- Nie wiem. Wszystko jest nie tak jak powinno. Muszę tu załatwić jeszcze kilka spraw. Nawet nie mogę z Tobą dłużej rozmawiać, bo muszę już lecieć. Przykro mi. - może naprawdę jest Mu przykro, ale mi w tym momencie też nie jest dobrze.

- Aidan, to naprawdę bardzo ważne. Nie dasz rady urwać się nawet na jakiś weekend? Albo my do Ciebie przylecimy. Nigdy nie byłam w Londynie. Co Ty na to? - mój pomysł był spontaniczny i zdecydowanie nieprzemyślany, ale nie spodziewałam się aż takiej reakcji Aidana.

- Nie! To nie jest dobry pomysł. I tak nie będę mieć czasu, by się Wami zająć i Was oprowadzić. Może innym razem. A teraz serio już muszę kończyć. Zadzwonię. 


*************

Cześć!

Wiem, że dosyć krótki ten rozdział, ale mam nadzieję, że nie czujecie się rozczarowani. Już wkrótce pojawi się następny :P

 Piszcie jak Wam się podoba :)

Pozdrawiam <3

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz