Rozdział 65.

1.7K 68 7
                                    

Aidan

- W swoim planie zapomniałeś chyba o jednym małym drobiazgu, mianowicie jak już mówiłem -jesteśmy wspólnikami, więc ten element o zabiciu mnie jest raczej pomyłką. - pewny siebie uśmiech igrał na ustach Bourdo, z kolei mina Stanley'a wyrażała pogardę i wyrachowanie.

- Wręcz przeciwnie, nie ma mowy o żadnej pomyłce. Zabiję cię idioto, i to z największą przyjemnością. - zapewnił ze śmiechem Stanley. Na znak, że nie blefuje wymierzył i strzelił prosto w jego kolano. Bourdo zaklął po francusku i upadł na postrzelona nogę, co wyglądało jakby klęczał przed zdradzieckim agentem. Nadal nie dociera do mnie cała ta chora sytuacja, więc stoję i uważnie obserwuje swoich przeciwników.

- Teraz mi wierzysz? - Ogrom nienawiści wręcz wyzierał z każdego wypowiedzianego przez niego słowa. Jak mogłem się aż tak pomylić co do niego?

- Ty kretynie! Ty nędzna kreaturo! Zdrajco! Jesteś śmieciem! Chcesz zająć moje miejsce, tak? Nigdy Ci się to nie uda! Jesteś na to za głupi! - wykrzykiwał Bourdo, lecz był to przejaw pochłaniającej go rozpaczy, wiedział bowiem, że to jego koniec. Każda obelga pod adresem Stanley'a wywoływała na jego ustach coraz to szerszy uśmiech. Ten widok powodował we mnie mdłości. Nie dbałem o to, co się stanie z Bourdo, bo bezwzględnie zasługiwał na karę, jednak to nie Stanley powinien wymierzać sprawiedliwość, zwłaszcza że sam nie jest lepszy, nie wiadomo czy nawet nie gorszy. Przez tyle lat wspólnej pracy szanowałem go, może nawet lubiłem. Ale najgorsze jest to, że ufałem mu i on to wykorzystał. Czułem się zagubiony, oszukany i zdradzony. Wpadłem w furię. Przed oczami zobaczyłem twarze Sama i jego rodziny. Krew mi zawrzała.

- Agencie Stanley! - zawołałem by zwrócić na siebie jego uwagę. Już nie mierzyłem z broni w stronę Francuza, bo wątpliwe by udało mu się uciec w takim stanie. To Stanley stał się moim celem.

- Nie rób sobie jaj, Aidan. Dla Ciebie nie ma już nadziei, ale twoja ukochana i dziecko ciągle mają szansę. Rozważ moje słowa i rzuć broń. - to nie złowieszczy ton lecz znaczenie słów sprawiło, że poczułem się jak po zderzeniu z tirem. Skąd on do cholery wie o Soni?

- Nie wiem co ci się w tej głowie uroiło, ale mylisz się. - próbowałem zbić go z tropu, bo miałem nadzieję, że to tylko blef.

- Nie pierdol! Poddaj się a twoja śliczna dupeczka, jak jej tam było... Ooo, Sonia i wasz mały berbeć będą żyć. Inaczej zdechną, ale zanim dam im umrzeć będą cierpieć, bardzo cierpieć, a ty będziesz miał okazję to zobaczyć. Podoba ci się takie rozwiązanie? - okrutne słowa to jedno, ale wariacki śmiech odbijał się w moich uszach powodując ból. Strach odebrał mi oddech. Dusiłem się.

Sonia i Cole byli dla mnie najważniejsi, nigdy nie zaryzykuję Ich życia.

Odłożyłem broń na glebę i kopnąłem ją daleko, jednak w przeciwnym kierunku niż moi rywale. Wszystkie zmysły działały na najwyższych obrotach, a mimo to nie usłyszałem żadnych oznak nadciągającej pomocy. Liczyłem że wsparcie naszego oddziału będzie tu lada chwila. Ale po chwili dotarło do mnie, że to była dobrze zorganizowana zasadzka.

- Nie licz na żadne wsparcie przyjacielu. Jesteśmy tu tylko my trzej. - zakpił Stanley i nagle robił coś czego się nie spodziewałem. Huk wystrzału odbił się echem w moich uszach, a serce zgubiło rytm.

Po kilku sekundach zwaliste ciało Bourdo już leżało w kałuży krwi na deskach pomostu. Przebiegł mi dreszcz po plecach.

- W sumie to już tylko dwóch. - jego kpiący śmiech irytował mnie jak cholera. Traciłem nad sobą kontrolę. Miłość stała się moją słabością i nie mogłem dłużej czekać dając pożywkę swemu wrogowi. Moje zmartwienie karmiło jego ego. Z każdą mijającą minutą wydawał się bardziej szalony. Musiałem to wykorzystać. Miałem tylko jedną szansę.

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz