Rozdział 20.

2K 84 1
                                    

Josh zabrał mnie dziś do kina. Mówił, że to jedyna szansa, abym nie przespała połowy filmu. Ale to nie moja wina, że ciągle chodzę zmęczona i niewyspana. Co rusz muszę wstawać do łazienki, bo dziecko uciska mi pęcherz. Zapowiada się, że filmu też całego nie obejrzę. Josh wybrał jakąś komedie, coś z ochroniarzem w nazwie. Film był głupi, ale zabawny. Nie pamiętam kiedy ostatnio tyle płakałam ze śmiechu. Po wyjściu z kina poszliśmy na kolację. Rzadko jadam na mieście.

- Zapraszam Cię do najlepszej włoskiej restauracji. - oznajmił uroczyście, co najmniej jakby to było wielkie święto. Ale z tego co mi wiadomo, nie było żadnej okazji.

- Uważaj co robisz, bo mogę się przyzwyczaić do takich pyszności. - rzekłam już na koniec posiłku, a zamówiłam specjalność zakładu, czyli ravioli szefa. Muszę przyznać, że dobrego mieli tego szefa kuchni. Jedzenie było wyborne.

- Nie ma problemu, możemy tu częściej przychodzić. - zapewnił wesoło mój przyjaciel.

- Coś mi się wydaje, że to nie dobra kuchnia jest powodem twojego zachwytu tym miejscem - posłałam mu wszystko rozumiejący uśmiech. - Znasz ją? - wskazałam dyskretnie na młodą śliczną kelnerkę, która niestety obsługiwała inny rejon restauracji.

- Jeszcze nie, ale to się zaraz może zmienić. - Josh pojął w lot i kilka chwil później wracał do stolika z jej numerem telefonu. Lexi, nazywała się dziewczyna. Mogła być w moim wieku, może nawet młodsza. Czarne fale związane miała na karku, a uniform kelnerki wcale nie oszpecał jej kształtnego ciała. Josh miał gust.

- Szybki jesteś - zaśmiałam się.

- Och Soniu, lata ciężkiej praktyki - zapewnił z przejęciem chłopak, a ja zareagowałam parsknięciem.

- Jesteś niemożliwy. I za to Cię uwielbiam, wiesz? - zapytałam wciąż rozweselona.

- Ja też Cię kocham. Ale teraz musimy się już zbierać, bo mam dyżur od samego rana. - posmutniał, a mnie ogarnęły wyrzuty sumienia, że zajęłam mu tak wiele czasu, zapominając o jego obowiązkach. Szczerze muszę powiedzieć, że już się przyzwyczaiłam do komfortu myśli, że zawsze mogę na niego liczyć. Ale powinnam pamiętać, że on też ma swoje życie. W którym na horyzoncie pojawiła się nowa dziewczyna i muszę to uszanować.

Święto Dziękczynienia spędziłam u Liama i Isabell, byłam im bardzo wdzięczna za to, że specjalnie przez wzgląd na mnie zostali u siebie, a nie pojechali ani do rodziny Isy, ani tym bardziej do Rose, bo wizyty tam bym już zdecydowanie nie zniosła. Był indyk i parę innych sztandarowych potraw. Nie było sensu gotować więcej, bo niby kto to wszystko miał później jeść. Josh pojechał do rodziców, też dostałam zaproszenie, ale podziękowałam.

Zarówno Liam jak i moja przyjaciółka byli bardzo przejęci moją ciąża i zbliżającym się powoli rozwiązaniem. Dostałam od nich prezent, nowiuteńki wózek prosto z salonu.

- To prawdziwy Lexus wśród wózków - zachwycał się Liam.

- Specjalnie sprawdzałam, czy ma wszystkie certyfikaty bezpieczeństwa. Jest też bardzo funkcjonalny. Sama zobacz, tu naciskasz i składasz, wtedy dziecko może wygodnie spać. Jak tu obrócisz, to możesz bez problemu wyjąć... - Isa to się dopiero nakręciła. Spoglądając na nich, gdy byli jakby w transie, nie mogłam powstrzymać się przed wybuchem śmiechu. Tworzyli świetną parę i na pewno w przyszłości zostaną świetnymi rodzicami.

- Dziękuję Wam bardzo. To cudowny prezent. W dodatku pasuje zarówno dla chłopca jak i dla dziewczynki. Kolory zapewne wybierała Isa? - zapytałam choć doskonale znałam odpowiedź. Wózek miał kolory szare z białymi wstawkami, ale najważniejsze było to, że piękne groszki zdobiły materiał. Ta to ma dopiero bzika, ale za to właśnie wszyscy ją kochamy.

- Czyż nie wygląda bosko? Ciocia Isa już nauczy swoją chrześnicę, co jest najlepsze. - rozmarzyła się szatynka.

- Chrześnicę? A skąd wiesz, że to będzie dziewczyna? - dopytywałam ze śmiechem.

- Teraz to już musi być, bo weszłam w rolę cioci i tak łatwo nie odpuszczę. - zapewniła Isabell.

Uwielbiałam Ich oboje, byli wspaniali. Spędziliśmy naprawdę sympatyczny dzień. Było dużo śmiechu, żartów i wesołych docinek też nie zabrakło. Raz tylko wypłynął temat mojego samotnego macierzyństwa, ale szybko zmieniłam bieg rozmowy.

Wieczorem zadzwoniłam do Maddy, aby przekazać jej życzenia i zwyczajnie pogadać. Ona jedyna znała całą prawdę i tylko z nią mogłam swobodnie pogadać. Tylko przed nią mogłam się otworzyć i wyżalić się ze wszystkich zmartwień i trosk, bo mimo, że wydawałam się szczęśliwa, to czym bliżej porodu, zaczynałam panikować. Maddy na szczęście zawsze wiedziała, co powiedzieć, aby podnieść mnie na duchu. 

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz