Josh zabrał mnie dziś do kina. Mówił, że to jedyna szansa, abym nie przespała połowy filmu. Ale to nie moja wina, że ciągle chodzę zmęczona i niewyspana. Co rusz muszę wstawać do łazienki, bo dziecko uciska mi pęcherz. Zapowiada się, że filmu też całego nie obejrzę. Josh wybrał jakąś komedie, coś z ochroniarzem w nazwie. Film był głupi, ale zabawny. Nie pamiętam kiedy ostatnio tyle płakałam ze śmiechu. Po wyjściu z kina poszliśmy na kolację. Rzadko jadam na mieście.
- Zapraszam Cię do najlepszej włoskiej restauracji. - oznajmił uroczyście, co najmniej jakby to było wielkie święto. Ale z tego co mi wiadomo, nie było żadnej okazji.
- Uważaj co robisz, bo mogę się przyzwyczaić do takich pyszności. - rzekłam już na koniec posiłku, a zamówiłam specjalność zakładu, czyli ravioli szefa. Muszę przyznać, że dobrego mieli tego szefa kuchni. Jedzenie było wyborne.
- Nie ma problemu, możemy tu częściej przychodzić. - zapewnił wesoło mój przyjaciel.
- Coś mi się wydaje, że to nie dobra kuchnia jest powodem twojego zachwytu tym miejscem - posłałam mu wszystko rozumiejący uśmiech. - Znasz ją? - wskazałam dyskretnie na młodą śliczną kelnerkę, która niestety obsługiwała inny rejon restauracji.
- Jeszcze nie, ale to się zaraz może zmienić. - Josh pojął w lot i kilka chwil później wracał do stolika z jej numerem telefonu. Lexi, nazywała się dziewczyna. Mogła być w moim wieku, może nawet młodsza. Czarne fale związane miała na karku, a uniform kelnerki wcale nie oszpecał jej kształtnego ciała. Josh miał gust.
- Szybki jesteś - zaśmiałam się.
- Och Soniu, lata ciężkiej praktyki - zapewnił z przejęciem chłopak, a ja zareagowałam parsknięciem.
- Jesteś niemożliwy. I za to Cię uwielbiam, wiesz? - zapytałam wciąż rozweselona.
- Ja też Cię kocham. Ale teraz musimy się już zbierać, bo mam dyżur od samego rana. - posmutniał, a mnie ogarnęły wyrzuty sumienia, że zajęłam mu tak wiele czasu, zapominając o jego obowiązkach. Szczerze muszę powiedzieć, że już się przyzwyczaiłam do komfortu myśli, że zawsze mogę na niego liczyć. Ale powinnam pamiętać, że on też ma swoje życie. W którym na horyzoncie pojawiła się nowa dziewczyna i muszę to uszanować.
Święto Dziękczynienia spędziłam u Liama i Isabell, byłam im bardzo wdzięczna za to, że specjalnie przez wzgląd na mnie zostali u siebie, a nie pojechali ani do rodziny Isy, ani tym bardziej do Rose, bo wizyty tam bym już zdecydowanie nie zniosła. Był indyk i parę innych sztandarowych potraw. Nie było sensu gotować więcej, bo niby kto to wszystko miał później jeść. Josh pojechał do rodziców, też dostałam zaproszenie, ale podziękowałam.
Zarówno Liam jak i moja przyjaciółka byli bardzo przejęci moją ciąża i zbliżającym się powoli rozwiązaniem. Dostałam od nich prezent, nowiuteńki wózek prosto z salonu.
- To prawdziwy Lexus wśród wózków - zachwycał się Liam.
- Specjalnie sprawdzałam, czy ma wszystkie certyfikaty bezpieczeństwa. Jest też bardzo funkcjonalny. Sama zobacz, tu naciskasz i składasz, wtedy dziecko może wygodnie spać. Jak tu obrócisz, to możesz bez problemu wyjąć... - Isa to się dopiero nakręciła. Spoglądając na nich, gdy byli jakby w transie, nie mogłam powstrzymać się przed wybuchem śmiechu. Tworzyli świetną parę i na pewno w przyszłości zostaną świetnymi rodzicami.
- Dziękuję Wam bardzo. To cudowny prezent. W dodatku pasuje zarówno dla chłopca jak i dla dziewczynki. Kolory zapewne wybierała Isa? - zapytałam choć doskonale znałam odpowiedź. Wózek miał kolory szare z białymi wstawkami, ale najważniejsze było to, że piękne groszki zdobiły materiał. Ta to ma dopiero bzika, ale za to właśnie wszyscy ją kochamy.
- Czyż nie wygląda bosko? Ciocia Isa już nauczy swoją chrześnicę, co jest najlepsze. - rozmarzyła się szatynka.
- Chrześnicę? A skąd wiesz, że to będzie dziewczyna? - dopytywałam ze śmiechem.
- Teraz to już musi być, bo weszłam w rolę cioci i tak łatwo nie odpuszczę. - zapewniła Isabell.
Uwielbiałam Ich oboje, byli wspaniali. Spędziliśmy naprawdę sympatyczny dzień. Było dużo śmiechu, żartów i wesołych docinek też nie zabrakło. Raz tylko wypłynął temat mojego samotnego macierzyństwa, ale szybko zmieniłam bieg rozmowy.
Wieczorem zadzwoniłam do Maddy, aby przekazać jej życzenia i zwyczajnie pogadać. Ona jedyna znała całą prawdę i tylko z nią mogłam swobodnie pogadać. Tylko przed nią mogłam się otworzyć i wyżalić się ze wszystkich zmartwień i trosk, bo mimo, że wydawałam się szczęśliwa, to czym bliżej porodu, zaczynałam panikować. Maddy na szczęście zawsze wiedziała, co powiedzieć, aby podnieść mnie na duchu.
CZYTASZ
Przewinienie (cz.2.)
RomanceSonia w swoim 23-letnim życiu wycierpiała już wiele. Dlaczego los znów rzuca jej kłody pod nogi? Pragnęła być po prostu szczęśliwa, mieć kogoś kto ją pokocha. Czy to tak wiele? Czy to grzech mieć marzenia? Wkrótce Bóg wysłucha jej błagań, ale zrobi...