Rozdział 29.

1.9K 77 0
                                    

Aidan

- Nie daruję Ci tego, że nie przyjechałeś nawet na święta! - zbeształa mnie matka, a ja nie mogłem się bronić, no bo co niby miałem powiedzieć : Przecież byłem ostatnio w Denver, by zobaczyć własnego syna i drugi raz już nie mogłem się urwać?

- Przykro mi mamo. Nie wyszło. Mam naprawdę duże zamieszanie w pracy. - tłumaczyłem się jak dzieciak, no ale to była moja matka.

- To kiedy wreszcie Cię zobaczę? - dopytywała poirytowana Rose. Musiałem chwilę się zastanowić i zrozumiałem, że następną okazją będzie ślub Liama. A tego nie mogę przegapić, bo będę drużbą. Cholera, czemu wcześniej o tym nie pomyślałem...

- Mamo, przylecę na wesele, wytrzymasz jeszcze dwa miesiące bez ukochanego synka, prawda? - dokuczałem swej rodzicielce, bo czym byłem starszy to ona stawała się nadopiekuńcza i za bardzo wtrącała się w moje życie. Ale o pewnych sprawach lepiej żeby nie wiedziała.

- Nie zadzieraj ze mną Aidanie Colinie Loganie! Nie tak Cię wychowałam! - sam fakt, że robiła to samotnie powinien być dodatkowym powodem, bym darzył ją szacunkiem i zwykle tak było, ale to ja ostatnio nie zachowuje się normalnie. To nie tak, że nie mam ojca, mam, ale jest szanowanym lekarzem i każdy dyżur był dla niego ważniejszy niż urodziny syna, pierwszy mecz w szkolnej drużynie czy cokolwiek innego związanego z rodziną. Z czasem wyprowadził się z domu, tłumacząc, że z nowego mieszkania będzie miał bliżej do szpitala. Jego wybór. Tylko niech się później nie dziwi, że rozmawiamy ze sobą jak obcy ludzie, a widujemy się tylko przy wielkiej okazji.

- Przepraszam mamo, wzywają mnie już. Odezwę się za kilka dni. - pożegnałem się i odetchnąłem z ulgą.

Mam pretensje do ojca, że nie interesował się moim życiem, a co pomyśli o mnie mój własny syn? Czy w ogóle kiedyś się dowie, że to ja jestem jego biologicznym ojcem? Nie wiem, czy Sonia na to pozwoli. I mimo, że wkurwia mnie to nieziemsko, to uważam, że tak będzie lepiej, dla nich obojga. Dzięki temu będą mogli ułożyć sobie życie na nowo, będą szczęśliwi i przede wszystkim bezpieczni. Nigdy nie narażę Ich na niebezpieczeństwo związane z moją pracą. Nikt się o nich nie dowie, więc nie będą mogli ich skrzywdzić. A ich dobro jest dla mnie najważniejsze...

- Co tam Chłopie? - z uporczywych myśli wyrwał mnie głos Stanleya. Wiem, że pytał o śledztwo, ale nagle pomyślałem o czymś innym.

- Hej, Stanley. Mogę Cię o coś zapytać? - wiem że to może wydać się dziwne, ale muszę to wiedzieć.

- Wal śmiało.

- Jak łączysz pracę tutaj, całe to zamieszanie i ryzyko z życiem rodzinnym? Przecież masz żonę i dziecko, zgadza się? - facet spojrzał na mnie jak na debila, lecz odpowiedział bez zbędnego komentarza.

- Mam śliczna córeczkę Kim i cudowną żonę, która dzielnie znosi fakt, że nie ma mnie przy nich. Każdego dnia dziękuję Bogu za to, że je mam, bo są dla mnie jedyną nadzieją, jedynym jasnym punktem na końcu drogi, powodem dla którego robię to co robię najlepiej jak się da, bo chcę już do nich wracać, ale chcę jednocześnie zapewnić im bezpieczeństwo. Nasza praca jest bezwzględna, niebezpieczna, czasem niemoralna, ale robimy to, by na świecie było mniej skurwysynów, a dzięki temu innym żyło się lepiej. Ktoś to musi robić. Akurat wypadło na nas. - zakończył swą wypowiedź mój kolega, a ja kompletnie zgłupiałem. Nie wiem czego się spodziewałem, ale chyba raczej nie tego.

- Już nic nie rozumiem. Co mi właściwie chciałeś powiedzieć? - dopytywałem.

- Mówię Ci, że tej pracy się nie wybiera, to ona wybiera ludzi. Wybrała nas i dlatego jesteśmy w tym tacy dobrzy, no nie licząc tego drania Bourdo, ale dopadniemy go, zobaczysz. Ja mam rodzinę, ale przecież każdy tutaj ma kogoś bliskiego, kogo zostawia, aby być tu. Znam Cię już kilka lat i muszę przyznać, że choć agentem jesteś dobrym, to żaden z Ciebie materiał na męża. Więc dobrze, że nie założyłeś jeszcze rodziny, bo w Twoim akurat wypadku nie dałoby się połączyć tych dwóch sfer, domu i pracy.

- Dzięki. - mężczyzna poklepał mnie tylko po ramieniu i zniknął, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. Naprawdę nie tego się spodziewałem... Już prędzej bym pomyślał, że powie "rodzina jest najważniejsza, nie popełniaj tych błędów co ja", a tu takie zaskoczenie... Ale może faktycznie Stanley ma rację? Może ja nie nadaję się do roli ojca? Nie chyba, tylko na pewno. Przecież już wcześniej byłem świadomy, że nie mogę zaopiekować się Sonią i Colem. No to na cholerę drążę temat i tyle się nad tym zastanawiam... Koniec. Czas wziąć się do roboty. W tym przecież jestem dobry. Agent tak, ojciec nie. 

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz