Niespodzianka! Rozdział z perspektywy Aidana. Tylko uprzedzam, że tekst zawiera wulgaryzmy, więc czytasz na własną odpowiedzialność :)
**********************************
Aidan
Czułem się jak największy skurwysyn pod słońcem. W dodatku jestem idiotą. Najchętniej sam sobie dałbym po mordzie. Gdy tylko przypomnę sobie minę Sonii, wtedy przed blokiem, gdy wygadywałem najgorsze rzeczy na jej temat, nie mogę sobie tego darować. Nie myślałem racjonalnie, wystraszyłem się. Jestem pieprzonym tchórzem. Z początku próbowałem się przed samym sobą usprawiedliwiać jakoś, przecież nie zależy mi tej dziewczynie. Chciałem tylko ją zaliczyć. Tylko seks, nic nowego. Przecież o to mi chodzi, gdy poznaję nową dziewczynę. A nawet gdyby coś, cokolwiek, choć nie mówię że tak jest, ale nawet gdyby już się tak stało, że chciałbym coś więcej, czysto teoretycznie, to przecież nie nadaję się do związków. Nie z moim uosobieniem i stylem życia, nie przy mojej pracy. To zbyt wiele, nigdy nikogo nie narażę w ten sposób. Sam dokonałem takiego wyboru. Sonia znajdzie jeszcze porządnego faceta, będzie szczęśliwa i założy kochającą się rodzinę. Dobrze, że jednak nie jest w ciąży. To by wiele skomplikowało, a nie mogę sobie pozwolić na zmianę planów. Wiem jak będzie wyglądać moja przyszłość. Nie ma w niej miejsca na kogokolwiek oprócz ewentualnie jakiś jednonocnych panienek. A Sonia zasługuje na coś więcej. I właśnie tym bardziej czuję się jak drań, bo skrzywdziłem ją. Niby nie obiecałem jej niczego, ale to młoda kobieta, mogła sobie wyobrażać Bóg wie co. A teraz mam wyrzuty sumienia. Nawet nie wiedziałem, że coś takiego nawiedza takich... kretynów, jak ja.
Z tego właśnie powodu stoję teraz przed drzwiami jej mieszkania, z bukietem jakiś białych kwiatków, nie wiem czemu takie, ale babka w kwiaciarni powiedziała, że zna się na tym i mam jej zaufać, więc zrobiłem to. No i stoję jak ten bubek i czekam, ale nikt nie otwiera. Ale jak niby mam ją teraz przeprosić? Jutro mnie tu już nie będzie, w ogóle zniknę na rok i porzucę swoje codzienne zwyczajne życie. Gdzie ona się podziała? Dlaczego nie otwiera?
- Hej kolego, nie wal tak, bo i tak nikt Ci nie otworzy. Sonia wyjechała na jakiś czas. - Spojrzał na mnie nieufnie, śledząc mój każdy ruch. Kto to do cholery? - Ale kwiaty mogę przechować i chętnie jej wręczę, gdy już wróci, jeśli nie zwiędną wcześniej - czyżby to błysk satysfakcji mignął w jego oczkach? Niedoczekanie.
- Sorry, KOLEGO, ale ja nie do ciebie. Gdzie jest Sonia? - moja cierpliwość była na wyczerpaniu i nie będzie mi tu jakiś obcy gnojek się wtrącał. I co on w ogóle taki poinformowany jeśli chodzi o życie Sonii? Denerwował mnie...
- Mówiłem, że wyjechała, ale nie jestem upoważniony, by opowiadać o tym komu popadnie. A skoro Sonia sama cię nie powiadomiła to znaczy, że nie uznała tego za ważne lub potrzebne - No co za frajer!
- Nie jestem obcy, to po pierwsze. Po drugie, to nie twoja pieprzona sprawa. A po trzecie, kim Ty w ogóle jesteś, co? - Byłem już mocno wkurwiony. Sam się sobie dziwiłem, przecież nie powinno mnie to obchodzić.
- Jestem Josh, przyjaciel Sonii i tak się składa, że opiekuję się jej mieszkaniem. Wiec chętnie zajmę się tym bukiecikiem, bo szkoda żeby się zmarnował. - Co za jebany arogant! Za kogo on się uważa? I jak Sonia może się zadawać z takim debilem... Nie miałem jednak wyjścia, bo kobiety najwidoczniej nie było, a ja miałem dość tej pogawędki. Za cholerę jednak nie mam zamiaru mu niczego zawdzięczać, więc wyjąłem liścik, dopisałem szybko kilka zdań z przeprosinami i wsunąłem kartkę pod drzwiami. Kwiaty natomiast wcisnąłem za klamkę. Najwyżej zwiędną, ale chociaż zobaczy, że miałem dobre intencje. Posłałem facetowi ostatnie nerwowe spojrzenie i obróciłem się na pięcie zły, bo nie tak miało to wyglądać.
Wróciłem do swojego mieszkania. Mój zły humor jeszcze bardziej się spieprzył. Wcześniej miałem do siebie pretensje, teraz jestem wściekły, bo dosyć że nie spotkałem Sonii to jeszcze musiałem się natknąć na tego dupka. Rzuciłem klucze na komodę i nie zważając na wczesną godzinę, sięgnąłem po butelkę whiskey. I tak już się dzisiaj nigdzie nie ruszę. A od jutra w ogóle nie będę mógł pić, bo zawsze muszę być czujny i dyspozycyjny. Moja misja się zaczyna. To będzie cholernie długi i ciężki rok.
Z uporczywych smętnych myśli wyrwał mnie dźwięk telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz i ukazał mi się numer Stanley'a, mojego szefa. Wprawdzie nie jest do końca moim przełożonym, ale przy nowym zleceniu to jemu zostało przydzielone dowództwo nad sprawą. Nie przepadam za nim jakoś nadzwyczajne, ale szanuję go, bo jest profesjonalistą. Dużo się od niego nauczyłem. Teraz jednak nie mam ochoty na rozmowę z nim. Przez następne miesiące jeszcze się nagadamy. Dziś chcę spędzić ostatni dzień po swojemu, bez kontroli i obowiązków. Będę pić i się opierdalać, tylko dlatego że mogę. No i może dlatego, że wciąż czuję się jak skurwiel, bo nie wyjaśniłem tej chorej sytuacji z Sonią. No ale trudno, próbowałem. Teraz muszę zapomnieć, bo nic nie może zajmować moich myśli, muszę skupić się na pracy. Chociaż w tym jednym jestem dobry. I niech tak zostanie.
CZYTASZ
Przewinienie (cz.2.)
RomanceSonia w swoim 23-letnim życiu wycierpiała już wiele. Dlaczego los znów rzuca jej kłody pod nogi? Pragnęła być po prostu szczęśliwa, mieć kogoś kto ją pokocha. Czy to tak wiele? Czy to grzech mieć marzenia? Wkrótce Bóg wysłucha jej błagań, ale zrobi...