Rozdział 17.

2K 80 2
                                    

Elizabeth Laprasse jest Brytyjką w każdym calu, choć można wyczuć w niej również ślady francuskich przodków. Blond loki ładnie okalają jej śliczną twarz i podkreślają lodowo błękitne oczy. Jej głos jest dość niski jak na kobietę i pobrzmiewa w nim wyraźny akcent.

Oprócz jej atutów wizualnych ma także jeden bardzo ważny związany z jej życiem prywatnym. Od kilku lat jest, a teraz już raczej była, kochanką Briana Bourdo, francuskiego milionera, a przy okazji największego skurwysyna jakiego było mi dane poznać. Pracuję nad tą sprawą już ponad pół roku i dopiero Elizabeth może okazać się kluczem do rozwiązania zagadki. No bo kto bardziej niż wzgardzona kobieta będzie chciał zemsty i wyrównania rachunków? Taki przynajmniej miał być mój plan.

Póki co wziąłem oczyszczający prysznic, a blondynka spała na hotelowym łóżku. Była nieźle wymęczona i wcale się nie chwalę. Wiele przeszła, była załamana i nie ukrywając, nieźle wstawiona. Chciałem od razu wyjść, ale jakoś nie mogłem zostawić jej samej, nie wiem skąd mi się to wzięło. Zdobyłem już potrzebne informacje, wiem gdzie może przebywać Bourdo, a mimo to nic jeszcze z tą informacją nie zrobiłem i wciąż siedzę z kawą w ręce, czekając aż kobieta się obudzi. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało, miałem swoje zasady. Pieprzone zasady.

- Colin, jesteś tu? - dobiegł mnie z sypialni głos blondynki. Posłużyła się moim drugim imieniem, bądź co bądź, ale byłem w pracy. Musiałem zachować środki ostrożności.

- Jestem. - podszedłem do zaspanej kobiety i podałem jej szlafrok, by mogła zakryć swe nagie ciało. Widziałem jej skrępowanie i sam też nie czułem się zbyt pewnie, chodź kilka godzin temu to ciało nie miało przede mną żadnych tajemnic.

- Dzięki. - chwyciła okrycie i lekko potykając się poszła w stronę łazienki. Obejrzała się jeszcze i zapytała - Poczekasz chwilę?

- Poczekam. Nie śpiesz się. - odpowiedziałem nie wiedząc czemu, przecież Stanley wydzwaniał do mnie już 5 razy. Tym razem robiłem wszystko inaczej niż zwykle. Nie wiem co mną kierowało, może jakieś przeczucie. Tak czy owak, musiałem się tego dowiedzieć, a nie było innego sposobu niż spędzenie czasu z piękną kobietą.

Sonia

W końcu wróciła Pani Sherman. Wbrew swoim wcześniejszym obawom, teraz czułam smutek na myśl o rozstaniu się z tym miejscem. Podobała mi się praca tutaj. Dawała mi dużo radości i satysfakcji. No ale wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Zresztą musiałam coraz bardziej dbać o dziecko, brzuch powoli wysuwał się na prowadzenie, a ja szłam dopiero za nim. Na ostatnim USG lekarz zapytał czy chcę znać płeć, odmówiłam. Wolałam mieć niespodziankę. Najważniejsze, że dziecko rozwijało się prawidłowo i miało przyjść na świat w okolicach Bożego Narodzenia. Najlepszy na świecie prezent pod choinkę. Już nie mogłam się doczekać. Nie znaczy to jednak, że się nie bałam, strasznie się bałam. Nie tylko samego porodu, wiedziałam już na ten temat wszystko, oprócz własnego doświadczenia. Najbardziej obawiałam się tego jak sobie poradzę z małym dzieckiem. Czy będę dobrą mamą? Wiem, że moja mama była cudowna i pamiętam też jak urodziła się Hana. Byłam już w szkole, gdy to dziadkowie odebrali mnie i zawieźli do szpitala. Moja siostrzyczka była taka mała, czerwona i pomarszczona. Śmiałam się że wygląda jak suszona śliwka, albo raczej morela. Ciągle krzyczała i płakała. Jako mała dziewczynka myślałam, że rodzice robią coś nie tak, ale teraz wiem, że wychowanie dziecka to jednak nie takie hop-siup i mimo starań dziecko czasem i tak musi się wydzierać. No trudno, jakoś przez to przebrnę.

Jesień powoli ustępowała miejsca zimie. Na szczęście nie było jeszcze śniegu, a jedynie temperatury spadały do kilku stopni powyżej zera. Dodatkowa odzież w połączeniu z moim okrąglutkim brzuszkiem stanowiły barierę prawie nie do wytrzymania. Miałam problem z poruszaniem się, chodzenie po schodach zminimalizowałam do zera, dzięki Ci Boże za windy. Miałam opuchnięte stopy i bolały mnie nogi. Ciąża przestała być malowniczym obrazkiem. Witamy rzeczywistość.

Po powrocie Pani Sherman przestałam pracować, choć starsza pani zapewniła mnie, że gdy kiedyś będę chciała wrócić to mam szepnąć tylko słówko, a znajdzie się dla mnie miejsce. Byłam jej ogromnie wdzięczna.

Wieczorem umówiłam się z Joshem. Tym razem to on szykował kolację, bo mieli przyjechać jego rodzice. Wiadomo jednak, że sam by sobie nie poradził, więc musiałam mu troszeczkę "asystować". Z muzyką w tle, którą chwilami przekrzykiwałam, z kieliszkiem w ręce, oczywiście zawierającym multiwitaminę, oraz wystrojona w granatowo - biały fartuszek kuchenny, który Josh ledwo był w stanie zawiązać mi na plecach, kończyłam przygotowania do kolacji. Kuchnia w mieszkaniu sąsiada była w zupełnie innym stylu niż ta moja, bardzo nowoczesna, ta tutaj miała swój urok. Czułam się w niej prawie tak dobrze jak w swojej. W ogóle mieszkanie Josha było podobne do mojego, ale urządzone zupełnie inaczej. Aż ciężko to opisać. Ja w swoim dokupiłam pełno takich ciepłych akcentów, poduszki, zasłony, puchate dywaniki. Tu za to dominowało drewno. Na głównej ścianie w salonie zamiast tapety widniały cegły. Wprawdzie nie takie jak w piwnicy, ale trzeba przyznać że miały swój urok i klimat.

Jako danie główne zaserwowaliśmy specjalność mojego przyjaciela, patrz stek prawie krwisty, oczywiście nie dla mnie. Ja zatrzymałam się na sałatce, która robiła za dodatek. Nie pogardziłam za to deserem. Jak na łakomczucha przystało, uwielbiałam eklerki. Sama przygotowałam to słodkie cudo, oblane lekko słonawym karmelem. Wszyscy byli zachwyceni.

- Sonia, jesteś nieoceniona. Każdy facet powinien się ustawiać w kolejce do Ciebie. - zażartował ojciec Josha.

- Póki co nie mam męża, a i tak mam dla kogo gotować. - spojrzałam wymownie na mojego kochanego sąsiada.

- Że niby dla mnie? To ja specjalnie ustawiam sobie dyżury tak aby spędzać z Tobą prawie każdy wieczór i abyś nie musiała sama jeść tych wszystkich pyszności, a Ty tak mi się odpłacasz? - odbił pałeczkę Josh i chyba tylko my się przy tym dobrze bawiliśmy, bo rodzice chłopaka patrzyli na nas w osłupieniu. No tak, przecież z boku to mogło wyglądać zupełnie inaczej.

- Proszę się nie przejmować. My się tylko wygłupialiśmy. - wyjaśniłam widząc chmurne miny gości. Dopiero po chwili mama Josha skinęła, ale pozostała wciąż poważna.

- Zgadzam się z mężem. Uważam, że każdy facet powinien zabiegać o Twe względy. Jeśli nie, to jest idiotą, jak mój syn. - powiedziała po chwili zastanowienia, tym razem już z nutą wesołości w głosie.

Nikt nie skomentował wypowiedzi mamy Josha, wszyscy za to śmiali się do rozpuku. Bardzo lubiłam Josha i jego rodzinę. Czułam się z nimi prawie jak ze swoją własną. Prawie.

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz