Cole skończył wczoraj trzy miesiące. Jest już dużym chłopcem i najukochańszy synkiem mamusi. Czas szybko mija, ale oznacza to także, że ślub Isabell i Liama zbliża się wielkimi krokami, zostały niecałe dwa tygodnie. Cieszę się szczęściem przyjaciół, lecz dla mnie ten dzień będzie równie stresujący jak dla nich, choć w innym sensie. Po raz pierwszy od roku spotkam Aidana. Boję się tego spotkania, boję się konfrontacji. Wiem, że wcześniej czy później i tak musiałoby mieć to miejsce, ale chyba nie jestem na to gotowa. Moja bujna wyobraźnia zaczyna snuć teorie i różne scenariusze tego spotkania, żadna z nich mi się jednak nie podoba. Chyba oszaleję jak to się nie skończy.
Musiałam się komuś wyżalić, zadzwoniłam do Maddy, z którą ostatnio widziałam się na święta.
- Sonia, spokojnie. Przecież wiedziałaś od samego początku, że nie unikniesz tego spotkania. Osobiście uważam, że powinnaś z nim pogadać, szczerze i na spokojnie. Przecież tu chodzi o dobro dziecka. Może gdy Aidan dowie się, że jest ojcem Cole'a to jakoś zareaguje, no nie wiem... - Maddy głowiła się nad próbą pomocy.
- Przecież wiem, nie jestem głupia. - W moim głosie zabrzmiała zbędna pretensja, a tego nie chciałam więc poprawiłam się - Maddy, ja po prostu nie rozumiem, co się stało wtedy w szpitalu. Skoro tam był to chyba wie, że Cole jest Jego... A jeszcze te pieniądze... Naprawdę niczego od niego nie oczekuję, niczego nie chcę. Wiem na co się decydowałam w momencie, gdy postanowiłam samotnie wychować swoje dziecko. Niepotrzebny nam nieobecny tatuś z kartą kredytową. - uniosłam się.
- Teraz tak mówisz, ale zobaczysz za jakiś czas, może za kilka miesięcy, albo lat, zmienisz zdanie. Ja Ci życzę jak najlepiej, jesteś dla mnie jak młodsza siostra, ale pamiętaj że w życiu nic nigdy nie jest białe czy czarne. I choć Graya nie cierpię, to muszę się zgodzić, że faktycznie istnieje nawet więcej niż 50 odcieni szarości. Nie zawsze jest tak jak nam się wydaje. - ciocia prawiła życiowe mądrości, a ja czułam jeszcze większy mętlik w głowie niż na początku tej rozmowy.
- Maddy, ja...
- Nic nie mów. Przemyśl to sobie tylko na spokojnie. Pogadaj z nim jeśli będziesz miała taką okazję, ale spróbuj wcześniej, bo wesele raczej nie będzie najodpowiedniejszym tłem. Sama mówiłaś, że przeddzień ślubu jest kolacja, spróbuj wtedy. - Powiedziała dobitnie ciocia, a ja przyznałam jej rację.
- Dobrze. Spróbuję. Dziękuję Ci Maddy. Jesteś moim głosem rozsądku, nie wiem co ja bym bez Ciebie zrobiła. - słowa nie wyrażały nawet połowy tego, co czułam.
- Nie przejmuj się, od tego jest rodzina. Trzymaj się Sonia i powiedz Colowi, że ciocia Go całuje i ma dla niego nowy prezent, jutro wyślę kuriera. No to pa.
Aidan
Elizabeth nie chciała ze mną rozmawiać od kilku dni, od tamtej rozmowy. Ciągle w myślach miałem jej słowa, a mimo to nie potrafiłem nic z tym zrobić. Zupełnie nie mam pojęcia jak przebiegnie nasze, w sensie moje i Soni, spotkanie na weselu przyjaciół. Z jednej strony nawet się cieszę, że Ją zobaczę, no i dziecko też, na pewno Cole bardzo się zmienił. Ale z drugiej strony mam obawy. Bojeę się, że gdy ich zobaczę, wszystkie moje wcześniejsze postanowienia pójdą się jebać. Obiecałem sobie, że muszę trzymać się od nich z daleka. A co jeśli zapragnę Ich obecności w swoim życiu? Kurwa, nie mogę na to pozwolić. Jestem silniejszy jak Sam, wytrwam.
Nagle z parszywych myśli wyrwał mnie dźwięk komórki.
- Mamy coś. Przyjedź do bazy. - urwany głos Stanley'a był jak wybawienie. Zebrałem klucze i już gnałem w odpowiednim kierunku.
Wynajmowałem mieszkanie nieopodal, zaledwie 5 minut drogi. Lubiłem żyć na odpowiednim poziomie, dlatego nie skorzystałem z lokum oferowanego przez rząd. Miałem swoje wymagania. Może i byłem rozpieszczony przez rodziców, jednak od dobrych kilku lat sam zarabiam na swoje drogie życie. I wcale nie chodzi tu o wydawanie kasy na dziwki czy bujanie się porshakami. Moje mieszkanie też nie ociekało luksusem, było proste i bardzo... puste. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy, ale prywatna przestrzeń i spokój to coś, z tego nie byłbym w stanie zrezygnować.
- Co mamy? - rzuciłem od progu do chłopaka imieniem Bobby, który siedział przed monitorami komputerów i wyczyniał dziwne cuda.
- Znaleźliśmy kolejny trop, młoda dziewczyna, Amerykanka, została zatrzymana na lotnisku Pattaya, gdzie zwracała na siebie uwagę, mówiła że została porwana i chcieli ją sprzedać do burdelu. W jej zeznaniach pojawiło się nazwisko Delongi, musimy to sprawdzić. - oznajmił władczo Stanley i nie wiedzieć czemu spojrzał na mnie.
- Że właśnie ja mam jechać do Tajlandii? Teraz? - dziwiłem się.
- A kto niby? Matka chrzestna? Paul i Ruby już się pakują, macie lot za 3 godziny. Pospiesz się. - Dostałem rozkaz. Zawsze gdy coś się dzieje, to wszystko idzie na mnie. Muszę to załatwić, najlepiej szybko, bo jak nie wyrobię się na ślub przyjaciela to mi Liam nogi z dupy powyrywa.
Nie miałem wyboru, zebrałem się pospiesznie i niedługo potem siedziałem już w samolocie. Próbowałem skupić się na pracy, przeglądałem akta, czytałem zeznania, a moje myśli i tak co rusz uciekały w niepożądana stronę. Tajlandia mogła mi się kojarzyć tylko z jedną osobą. Aidan, kretynie, weź się w garść!
CZYTASZ
Przewinienie (cz.2.)
RomanceSonia w swoim 23-letnim życiu wycierpiała już wiele. Dlaczego los znów rzuca jej kłody pod nogi? Pragnęła być po prostu szczęśliwa, mieć kogoś kto ją pokocha. Czy to tak wiele? Czy to grzech mieć marzenia? Wkrótce Bóg wysłucha jej błagań, ale zrobi...