Rozdział 32.

1.9K 74 0
                                    

Cole skończył wczoraj trzy miesiące. Jest już dużym chłopcem i najukochańszy synkiem mamusi. Czas szybko mija, ale oznacza to także, że ślub Isabell i Liama zbliża się wielkimi krokami, zostały niecałe dwa tygodnie. Cieszę się szczęściem przyjaciół, lecz dla mnie ten dzień będzie równie stresujący jak dla nich, choć w innym sensie. Po raz pierwszy od roku spotkam Aidana. Boję się tego spotkania, boję się konfrontacji. Wiem, że wcześniej czy później i tak musiałoby mieć to miejsce, ale chyba nie jestem na to gotowa. Moja bujna wyobraźnia zaczyna snuć teorie i różne scenariusze tego spotkania, żadna z nich mi się jednak nie podoba. Chyba oszaleję jak to się nie skończy.

Musiałam się komuś wyżalić, zadzwoniłam do Maddy, z którą ostatnio widziałam się na święta.

- Sonia, spokojnie. Przecież wiedziałaś od samego początku, że nie unikniesz tego spotkania. Osobiście uważam, że powinnaś z nim pogadać, szczerze i na spokojnie. Przecież tu chodzi o dobro dziecka. Może gdy Aidan dowie się, że jest ojcem Cole'a to jakoś zareaguje, no nie wiem... - Maddy głowiła się nad próbą pomocy.

- Przecież wiem, nie jestem głupia. - W moim głosie zabrzmiała zbędna pretensja, a tego nie chciałam więc poprawiłam się - Maddy, ja po prostu nie rozumiem, co się stało wtedy w szpitalu. Skoro tam był to chyba wie, że Cole jest Jego... A jeszcze te pieniądze... Naprawdę niczego od niego nie oczekuję, niczego nie chcę. Wiem na co się decydowałam w momencie, gdy postanowiłam samotnie wychować swoje dziecko. Niepotrzebny nam nieobecny tatuś z kartą kredytową. - uniosłam się.

- Teraz tak mówisz, ale zobaczysz za jakiś czas, może za kilka miesięcy, albo lat, zmienisz zdanie. Ja Ci życzę jak najlepiej, jesteś dla mnie jak młodsza siostra, ale pamiętaj że w życiu nic nigdy nie jest białe czy czarne. I choć Graya nie cierpię, to muszę się zgodzić, że faktycznie istnieje nawet więcej niż 50 odcieni szarości. Nie zawsze jest tak jak nam się wydaje. - ciocia prawiła życiowe mądrości, a ja czułam jeszcze większy mętlik w głowie niż na początku tej rozmowy.

- Maddy, ja...

- Nic nie mów. Przemyśl to sobie tylko na spokojnie. Pogadaj z nim jeśli będziesz miała taką okazję, ale spróbuj wcześniej, bo wesele raczej nie będzie najodpowiedniejszym tłem. Sama mówiłaś, że przeddzień ślubu jest kolacja, spróbuj wtedy. - Powiedziała dobitnie ciocia, a ja przyznałam jej rację.

- Dobrze. Spróbuję. Dziękuję Ci Maddy. Jesteś moim głosem rozsądku, nie wiem co ja bym bez Ciebie zrobiła. - słowa nie wyrażały nawet połowy tego, co czułam.

- Nie przejmuj się, od tego jest rodzina. Trzymaj się Sonia i powiedz Colowi, że ciocia Go całuje i ma dla niego nowy prezent, jutro wyślę kuriera. No to pa.


Aidan

Elizabeth nie chciała ze mną rozmawiać od kilku dni, od tamtej rozmowy. Ciągle w myślach miałem jej słowa, a mimo to nie potrafiłem nic z tym zrobić. Zupełnie nie mam pojęcia jak przebiegnie nasze, w sensie moje i Soni, spotkanie na weselu przyjaciół. Z jednej strony nawet się cieszę, że Ją zobaczę, no i dziecko też, na pewno Cole bardzo się zmienił. Ale z drugiej strony mam obawy. Bojeę się, że gdy ich zobaczę, wszystkie moje wcześniejsze postanowienia pójdą się jebać. Obiecałem sobie, że muszę trzymać się od nich z daleka. A co jeśli zapragnę Ich obecności w swoim życiu? Kurwa, nie mogę na to pozwolić. Jestem silniejszy jak Sam, wytrwam.

Nagle z parszywych myśli wyrwał mnie dźwięk komórki.

- Mamy coś. Przyjedź do bazy. - urwany głos Stanley'a był jak wybawienie. Zebrałem klucze i już gnałem w odpowiednim kierunku.

Wynajmowałem mieszkanie nieopodal, zaledwie 5 minut drogi. Lubiłem żyć na odpowiednim poziomie, dlatego nie skorzystałem z lokum oferowanego przez rząd. Miałem swoje wymagania. Może i byłem rozpieszczony przez rodziców, jednak od dobrych kilku lat sam zarabiam na swoje drogie życie. I wcale nie chodzi tu o wydawanie kasy na dziwki czy bujanie się porshakami. Moje mieszkanie też nie ociekało luksusem, było proste i bardzo... puste. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy, ale prywatna przestrzeń i spokój to coś, z tego nie byłbym w stanie zrezygnować.

- Co mamy? - rzuciłem od progu do chłopaka imieniem Bobby, który siedział przed monitorami komputerów i wyczyniał dziwne cuda.

- Znaleźliśmy kolejny trop, młoda dziewczyna, Amerykanka, została zatrzymana na lotnisku Pattaya, gdzie zwracała na siebie uwagę, mówiła że została porwana i chcieli ją sprzedać do burdelu. W jej zeznaniach pojawiło się nazwisko Delongi, musimy to sprawdzić. - oznajmił władczo Stanley i nie wiedzieć czemu spojrzał na mnie.

- Że właśnie ja mam jechać do Tajlandii? Teraz? - dziwiłem się.

- A kto niby? Matka chrzestna? Paul i Ruby już się pakują, macie lot za 3 godziny. Pospiesz się. - Dostałem rozkaz. Zawsze gdy coś się dzieje, to wszystko idzie na mnie. Muszę to załatwić, najlepiej szybko, bo jak nie wyrobię się na ślub przyjaciela to mi Liam nogi z dupy powyrywa.

Nie miałem wyboru, zebrałem się pospiesznie i niedługo potem siedziałem już w samolocie. Próbowałem skupić się na pracy, przeglądałem akta, czytałem zeznania, a moje myśli i tak co rusz uciekały w niepożądana stronę. Tajlandia mogła mi się kojarzyć tylko z jedną osobą. Aidan, kretynie, weź się w garść! 

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz