Rozdział 13.

2K 79 0
                                    

Nikogo nie poinformowałam o swoim powrocie do Denver. Potrzebowałam jeszcze odrobiny czasu, by wdrożyć swój plan. To trochę ryzykowne, ale przecież możliwe. Wprawdzie nie lubię okłamywać przyjaciół, ale tak będzie lepiej. Czasem kłamstwo jest konieczne, bo prawda nie zawsze niesie wyzwolenie, a czasem wręcz niszczy i sieje zamieszanie. Tym razem tak jest. Nie chcę by ktokolwiek, oprócz Maddy, wiedział, że to Aidan jest ojcem mojego dziecka. W czasach, w którym przyszło nam żyć, samotna matka, która sama zdecydowała się na macierzyństwo to przecież żadna nowość. Muszą mi uwierzyć. Przecież oficjalnie nic nigdy mnie z nim nie łączyło. Nieoficjalnie w sumie też, dla niego to był tylko przygodny seks. Łzy zatańczyły na moich rzęsach, ale byłam silna. Koniec z mazaniem się.

Weszłam do budynku, gdzie mieściło się moje mieszkanie i ze zdziwieniem zauważyłam na klamce wyschnięty bukiet kwiatów. Mimo że nie zachwycał już barwami i zapachem to bez wątpienia wyglądał znajomo i wiedziałam, kto jest jego adresatem. Tylko po co? Po tym, co usłyszałam, po jaką cholerę tu przychodził?

Chwyciłam walizkę, torebkę, kwiaty i z trudem otworzyłam drzwi mieszkania. Prawie pośliznęłam się na progu, bo nie patrzyłam pod nogi. Rzuciłam rzeczy gdziekolwiek i odetchnęłam głęboko. Dobrze być u siebie. Chociaż wizyta u Maddy bardzo mi pomogła to cieszę się z powrotu. Fala mdłości znienacka zaatakowała mnie i popędziłam do łazienki. To chyba z nerwów, bo ostatnimi czasy te ataki nieco odpuściły. Wzięłam szklankę wody i zmęczona opadłam na kanapę, by chwilę odpocząć.

Obudziłam się, gdy nastał już wieczór. Właściwie to dopiero po chwili dotarło do mnie, że ktoś puka do drzwi. Poczłapałam otworzyć i widząc kto to, od razu uśmiech wypłynął mi na usta.

- Sonia! Wróciłaś! Tak się cieszę! - Josh zamknął mnie w objęciach krzycząc radośnie. Zrobiło mi się ciepło na sercu.

- Udusisz mnie, Josh! - zaśmiałam się. - Nie udawaj, że to za mną tak się stęskniłeś - dodałam wesoło.

- Oczywiście, że za Tobą, a niby za kim? - widząc jego zmieszaną minę parsknęłam jeszcze większym śmiechem.

- Za moimi ciasteczkami - Josh z wyraźną ulgą dołączył do mojego napadu radości. - Muszę Cię jednak zmartwić, bo dopiero wróciłam i nic słodkiego nie mam - powiedziałam na przekór.

- Przeżyję jakoś, ale pamiętaj, że jak tylko poczuję zapach dochodzący z twojego mieszkania to od razu się zjawiam. - przekomarzaliśmy się jeszcze chwilę aż oznajmiłam:

- Przepraszam Cię Josh, ale jestem zmęczona po podróży. Wolałabym się wcześniej położyć. - nie musiałam nic więcej mówić, bo chłopak spojrzał ze zrozumieniem i przytulając mnie na pożegnanie już zamykał za sobą drzwi życząc dobrej nocy. Lubiłam go, ale naprawdę byłam wyczerpana. Wzięłam szybki prysznic i ubrana w miękką piżamę położyłam się wygodnie wreszcie w swoim łóżku.

Pomimo zmęczenia nie mogłam ponownie zasnąć. Niechciane myśli powróciły do zaschniętego bukietu kwiatów i do ich właściciela. Przecież ostatnim razem wyjaśnił się bardzo jasno, nie musi mi tego powtarzać. Zrozumiałam. A te kwiaty? Może sobie darować. Nie chcę go więcej widzieć. Tylko czy nie okłamuję sama siebie? Nie - koniec z tym. Teraz liczy się tylko moje dziecko. A Aidan może się wypchać. Słyszałam od Isy, że wyjechał i jak dla mnie to może nie wracać. Tak będzie lepiej. Tylko czego mógł jeszcze ode mnie chcieć?

Pytania bez odpowiedzi w końcu utuliły mnie do snu. Obudziłam się rano, już w nieco lepszym nastroju. Zjadłam śniadanie i wybrałam się na małe zakupy. Musiałam uzupełnić lodówkę, a przy okazji zajrzałam do księgarni i kupiłam kilka poradników dla przyszłych mam. Od razu umówiłam się też na wizytę kontrolną u ginekologa.

Nie miałam dzisiaj ochoty nic piec, więc wstąpiłam do cukierni po drugiej stronie mojej kamienicy i kupiłam pączki. W domu zjadłam szybki obiad i ogarnęłam rzeczy z podróży. Gdy już wszystko było uporządkowane, przypomniałam sobie o mojej przyjaciółce. Zadzwoniłam do niej.

- Dobrze, że wreszcie wróciłaś. Brakowało mi Ciebie. Tylko cholera, nie dam rady się dzisiaj z Tobą spotkać, mam spotkanie z księgowym. Mówiłam Ci, że zakładam własną firmę. Przepraszam Soniu. - Isabell tłumaczyła się smutno, ale ja nie miałam pretensji.

- Isa, nie ma sprawy. Bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się na taki krok. Trzymam za Ciebie kciuki i odezwij się jak znajdziesz czas. - Uspokoiłam przyjaciółkę.

- Soniu, jutro jestem cała twoja. Obiecuję.

- No to do jutra. Pa, kochana.

Postanowiłam więc odwiedzić Josha. Zabrałam słodki pakunek i zapukałam do drzwi naprzeciwko. Najwyraźniej jednak nie było go w domu. Szkoda, zjem sama.

Ulokowałam się wygodnie na kanapie z nową książką w jednej i z pączkiem w drugiej ręce. Wyczytałam kilka cennych wskazówek. Nigdy wcześniej nawet się nie zastanawiałam jak wpływa ciąża na organizm kobiety. Nie martwiłam się zmianą wyglądu czy tym, że przytyję, to nic. Gorzej jeśli chodzi o efekty uboczne tego stanu, takie jak zgaga, wzdęcia, zaparcia, zapalenie pęcherza czy, o zgrozo, hemoroidy. Nie miałam także pojęcia, że noworodki rodzą się z niebieskimi oczami i widzą do góry nogami. To dopiero bajer. Jak ja mało do tej pory wiedziałam. Ale wszystkiego przecież mogę się jeszcze nauczyć. Mam czas. Jakieś 7 miesięcy. No i chyba będę musiała zapisać się do szkoły rodzenia. Ale z tym też jeszcze zdążę. Teraz muszę dbać o siebie, bo w ten sposób dbam o dzidziusia.

Ani się obejrzałam a oblizywałam palce po ostatnim, czwartym już, pączku. Były pyszne, karmelowe w białej czekoladzie. Popiłam sokiem ze świeżo wyciśniętych pomarańczy i byłam pełna. Niezła dieta, nie ma co. I nawet nie mogę zwalać całej winy na ciążowe zachcianki, bo na to jeszcze za wcześnie.

Odłożyłam poradnik na ławę, gdy rozbrzmiał dzwonek u drzwi. To Josh.

- Cześć sąsiadeczko. Jak tam? - zapytał od progu.

- Cześć przystojniaku. Właśnie skończyłam przepyszne pączki, jaka szkoda, że się nie załapałeś - drażniłam się z chłopakiem, przybierając maskę powagi i przejęcia. Josh jednak poznał się na mojej grze i ze śmiechem odezwał się:

- No chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie zostawiłaś dla mnie ani jednego? - zapytał uśmiechając się zawadiacko.

- Oczywiście, że nie - odparłam - ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że serio chciałam się podzielić, nawet byłam u Ciebie przedtem, ale nie zastałam Cię. Doceń moje dobre chęci chociaż. - poprosiłam mrugając rzęsami, jak to bywa na filmach czy w bajkach.

- Przepraszam, wróciłem później z pracy. Mea culpa. - odrzekł, ale tak jakby posmutniał.

- Wszystko w porządku? - spojrzałam na niego z troską, szukając jakiś oznak... czegokolwiek. Nic nie rzuciło mi się w oczy.

- Miałem ciężki dzień, ale jest okej. - Uspokoił mnie nieco. W końcu każdemu może się zdarzyć.

- A czym Ty się w ogóle zajmujesz? - nagle dotarło do mnie, że do tej pory ten temat jakoś nie wypłynął.

- Jestem lekarzem. Ortopedą w sumie. Miałem ciężką operacje i padam z nóg. - żalił się Josh, a ja stałam gapiąc się na niego z otwartą buzią. Tego się nie spodziewałam. Prędzej bym pomyślała, że to jakiś agent ubezpieczeniowy albo prawnik, no nie wiem. Na lekarza zdecydowanie mi nie wyglądał. Ale co ja tam się znam, przecież żadnego jeszcze nie poznałam. W sensie prywatnie.

- To poczekaj chwilę, zaraz coś Ci przygotuję. Usiądź i rozgość się. Potrzebuje kilka minut. 

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz