Rozdział 15.

2K 80 0
                                    

Ciąża przebiegała prawidłowo. Byłam już w piątym miesiącu. Z każdym tygodniem przybieram na masie, a przy moich gabarytach wyglądałam powoli jak mały pingwin. Poranne mdłości wcale nie były ranne, bo dopadały mnie głównie popołudniami, w najmniej odpowiednich momentach. Zarówno ja jak i moi przyjaciele oswoili się już faktem, że zostanę mamą. Nawet Josh chętnie ofiarował swoją przyjacielska pomoc. Ostatnio natrafiłam na wyprzedaży na piękną drewnianą kołyskę i nie mogłam się powstrzymać przed kupieniem jej. Problem pojawił się dopiero z jej transportem i później złożeniem. Sąsiad sam z własnej woli podjął się tego zadania i byłam mu bardzo wdzięczna.

- Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję. Sama nie dałabym sobie rady. - powiedziałam do Josha, który właśnie mył po robocie ręce w łazience.

- Nie ma sprawy. Na wujka Josha zawsze możesz liczyć. - odkrzyknął głośno, a w jego głosie pobrzmiewało rozbawienie.

- Dzięki wujku, jesteś wielki. - przytaknęłam również ze śmiechem.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Polecam się na przyszłość. Tylko jedna sprawa - ja wcale nie jestem taki wielki - zachichotał brunet w ramach sprostowania, a ja mu zawtórowałam.

Potem zjedliśmy przygotowaną przeze mnie pizzę z podwójnym serem, bekonem i jeszcze kilkoma dodatkami. Własna kombinacja była fajniejsza niż te oferowane w pizzeriach. Wieczorem zasiedliśmy w salonie przed telewizorem. Leciał jakiś film z Chrisem Pine'm, lecz po kilkunastu minutach najwyraźniej odpłynęłam. Josh obudził mnie w chwili, gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Było krótko przed północą.

- Wstawaj śpiochu! Przespałaś cały film. W dodatku nie omieszkałaś zrobić sobie ze mnie poduszki, aż mi ramię zdrętwiało. - żalił się marudny facet, choć w głębi serca wiedziałam, że robi sobie ze mnie po prostu jaja.

- No wiesz co? Skoro moja głowa jest dla Ciebie za ciężka, to gdzie Ty mięśnie zgubiłeś? Na siłownię to Ty chyba tylko idziesz obczaić nowe tyłeczki, co? Przyznaj się! - udawałam obrażona, choć uśmiech sam cisnął mi się na usta.

- O wypraszam sobie! Moje mięśnie mają się dobrze. Sama zobacz. - podwinął rękawek t-shirtu i napiął się robiąc przy tym śmieszną minę. Salwa śmiechu przetoczyła się przez mój niewielkich rozmiarów salon.

- Właśnie widzę - kpiłam dalej, choć muszę przyznać, że był dość dobrze zbudowany.

- Dobra, dobra. Marsz do łóżka, ale już. - zagrzmiał męski głos, a ja w dalszym ciągu szczerzyłam się jak szczerbaty na suchary.

- Nie mam siły się podnieść. Tu mu wygodnie. - marudziłam jak na babę przystało.

- Zaniósłbym Cię, ale w moim wieku dwie osoby na mój stary kręgosłup to już za dużo - drwił dalej.

- Ohoho, żart mu się wyostrzył - wbrew temu, co mówiłam podniosłam się grzecznie, zamknęłam drzwi za moim gościem i poszłam spać.

Nazajutrz rano obudziłam się z wielką ochotą na rogaliki. Już nie piekłam tak często, bo dla jednej osoby się nie opłacało. O przepraszam, dla dwóch, bo na Josha w tej kwestii zawsze można liczyć. Ubrałam klapki i skoczyłam do pobliskiej piekarni, gdzie jestem stałą klientką. Sympatyczna Pani Sherman, poczciwa 76-latka, matka trzech synów i spełniona babcia siedmiorga wnucząt, prowadzi rodzinny interes już od 40 lat. Zawsze gdy tylko mnie widzi bardzo się cieszy i chętnie opowiada o swojej rodzinie. Niedawno umarł jej mąż. To nieco podłamało starszą panią, lecz teraz znów tryska energią i zaraża entuzjazmem.

- Soniu kochanie! Jak dobrze, że Cię widzę! - krzyczała od progu Pani Sherman. Tym razem jednak wyglądała na zaniepokojoną i wytrąconą z równowagi.

- Co się stało, Pani Sherman? - zmartwiłam się.

- Nieszczęście. Moja synowa, Clarissa, ta od Toma, wiesz, miała wypadek samochodowy. Ma złamaną rękę i nie może przez jakiś czas zajmować się domem. Tom niestety nie dostał urlopu i teraz nie ma kto się zająć dzieciakami. No więc muszę jechać tam, dopilnować wszystkiego, no bo jak oni sobie sami poradzą? Sama rozumiesz, prawda? - kobieta domagała się mojego potwierdzenia.

- To niedobrze, Pani Sherman. Oczywiście rozumiem, co ma Pani na myśli. Tylko skoro Pani wyjeżdża, to gdzie ja teraz kupię moje kochane smakołyki? - Starałam się zażartować, ale nie za bardzo mi to wyszło, choć kobieta zareagowała natychmiastowo.

- No właśnie o tym mówię. Musisz mnie zastąpić. - powiedziała z przejęciem, lecz dobitnie.

- Ale jak to ja? To chyba nie jest dobry pomysł. Może lepiej.. - nie dane mi było skończyć, gdyż Pani Sherman kontynuowała swe wywody:

- Co Ty pleciesz? Nikt nie zrobi tego lepiej niż Ty. Nikomu innemu nie pozwolę się zastąpić, jesteś jedyną godną osobą. Więc błagam Cię, zgódź się. - zrobiła swoją popisową minę numer pięć i nie było na Nią mocnych.

- Noooo dobrze. To kiedy Pani jedzie? – poddałam się, bo wiedziałam, że nic nie wskóram.

- Jutro, ale najlepiej jakbyś została ze mną już dziś, wszystko Ci pokażę. - pospieszyła Pani Sherman.

- To co mam robić? - zapytałam lekko zestresowana nowym zadaniem.

- Chodź tu dziecko, najpierw pokaże Ci...

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz