Rozdział 22.

1.9K 80 0
                                    

Sonia

Wraz z początkiem grudnia zaatakowała zima. Zmiana pogody odbiła się echem także na zdrowiu Pani Sherman, która zmagała się z grypą. Dlatego też zadzwoniła do mnie z samego rana i poprosiła o zastępstwo w cukierni. Czułam się dobrze, więc zgodziłam się bez zastanowienia. Cały dzień niewiele się działo, było tylko kilku stałych klientów. Przez wielkie okna od frontu przyglądałam się zabieganym ludziom, którzy w tym szalonym pędzie życia gnali w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Wszyscy się gdzieś spieszyli, biegali z jednego sklepu do drugiego, nie zważając nawet na pogodę. Zaczynał się świąteczny szał zakupowy, a to dopiero początek. Sączyłam sobie gorące kakao, przeglądając jakieś kolorowe czasopismo, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Zerwałam się wystraszona na równe nogi. Zimne poty oblały moje ciało jednak w momencie, gdy zobaczyłam kto wszedł. Zakapturzona postać, wysoka na prawie dwa metry, wymachująca mi przed twarzą bronią.

- Co do cholery? - wrzasnęłam piskliwie, instynktownie łapiąc się za brzuch.

- Zamknij mordę paniusiu to nic ci się nie stanie! Słuchaj mnie uważnie, bo nie będę powtarzał. Łap torbę i pakuj całą kasę, która tam chowasz, ale już. Żadnych numerów, bo pożałujesz. - jego głos był bardzo niski i wzbudzał we mnie wstręt, ale i strach. Prawie zemdlałam. Jedyne o czym potrafiłam w tej sytuacji myśleć to moje dziecko.

- Błagam, nie rób mi krzywdy. - brzmiałam żałośnie, ale miałam to gdzieś.

- To ruchy, bo inaczej ty i twój bachor pożegnanie się z tym światem. - wrzasnął rozglądając się nerwowo dookoła, pilnując równocześnie by nikt nie wszedł.

Robiłam wszystko wedle jego poleceń, chwyciłam torbę i zapakowałam do niej cały utarg, którego wcale nie było dużo. Nic z tego nie rozumiałam, ale to nie była odpowiednia chwila na analizowanie całego zajścia.

- To wszystko, co mam. - wyszeptałam przez ściśnięte gardło.

- Chyba kpisz, musisz dać więcej. To za mało. Zabiją mnie jeśli nie przyniosę im więcej. - panikował napastnik, co wprawiło mnie w szok. - Musi być coś jeszcze! - podbiegł do mnie, szarpnął za ramię i brutalnie odepchnął na bok, tak że uderzyłam ramieniem w ladę. Otwierał i wyrzucał każda szufladę, a gdy nic nie znalazł wpadł w szał.

- Ty szmato! Gdzie forsa? Musi gdzieś tu być! - rzucał się, miotał, był w jakimś amoku. Machał bronią na każdą stronę, aż się kuliłam chcąc uniknąć znalezienia się na celowniku. Modliłam się w duchu, aby to się wreszcie skończyło. Błagam Cię Boże, nie dopuść aby mojemu dziecku stała się krzywda.

- Nie ma nic więcej, wczoraj szefowa zawiozła pieniądze do banku. - tłumaczyłam spokojnie, by jeszcze bardziej nie zdenerwować włamywacza. Nie widziałam jego twarzy, ale oczyma wyobraźni zobaczyłam malujące się na niej przerażenie. Coś tu było bardzo nie tak. Pomijając cały absurd tej sytuacji, wydawało mi się, że w powietrzu unosi się desperacja. Nagle wszystko potoczyło się bardzo szybko, posypało jak domino. Gdy byłam już prawie pewna, że koleś odpuści i wyjdzie, ktoś nacisnął klamkę. Napastnik tak się wystraszył, że chwycił mnie i przyłożył broń do skroni, czyniąc mnie swoim zakładnikiem. W drzwiach ujrzałam wystraszoną sąsiadkę z drugiego piętra, która widząc co tu się dzieje prawie zeszła na zawał. Blada jak ściana, ale wyła jak syrena. Zrobiło się takie zamieszanie, że sama nie wiedziałam, co jest co. Wtem rozległy się krzyki, hałasy i huk. Po kilku sekundach poczułam szarpnięcie i przeszywający ból. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i zaczęłam się osuwać na ziemię. Ostatnią moją myślą było: " Boże ratuj moje dziecko!"

Przewinienie (cz.2.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz