Pamiętam tylko karetkę, lekarzy podbiegających do zemdlałego chłopczyka, którego bicie serca czułam na własnych dłoniach.
Pamiętam pielęgniarki wyciągające mnie z wozu policyjnego wprost do karetki.
Pamiętam swój strach o małego chłopca, którego skrzywdziłam. Nie chciałam tego. Nigdy.
Pamiętam jak pielęgniarki wstrzykują mi w rękę zimny płyn. Rozmazane postacie pochylające się nade mną. Ktoś krępuje moje ciało do tego stopnia, że upadam nie widząc już kompletnie nic.
*Leżę na metalowym łóżku pod białym kocem, a do ręki mam podłączoną rurkę doprowadzającą jakiś płyn. Mam wrażenie, że on pogarsza mi wzrok. Wszystko jest zamazane.
Próbuję odłączyć rurkę, ale do sali ktoś wchodzi. Nigdzie nie widzę okien, a jedynym światłem jest żarówka wisząca na suficie.
Ciemna postać podchodzi bezgłośnie do mojego łóżka.
-Odłącz rurkę...- szeptam, bo nie mam pojęcia kto to jest, a nikomu nie ufam.
- Przez nią nic nie widzę.- dodaję cicho.
-Pomogę ci. Zaufaj mi.- ten głos znam chyba już od dawna.
Odłącza rurki i podaje szklankę wody. Wypijam kilka łyków i czuję, że wyostrza się mój słaby wzrok.
To Flora.
Dziewczyna stoi przy łóżku, ale unika mojego wzroku. Ma na sobie fartuch pielęgniarski, przez który przebijają bandaże.
Całe jej ciało od stóp do szyi obwiązane było grubą warstwą materiału.
-Flor...- nie dokańczam, bo znów tracę przytomność.
Słyszę gdzieś w oddali szklankę roztrzaskującą się o podłogę.
Morze, woda tak rozległa i bezkresna, migocząca setkami świateł. Promienie słońca sięgają najgłębszych sfer wód, powietrze przenika do samych roślin na dnie morza. Wiatr otula je dookoła delikatnie, nadając morzu nowy kształt. Wszystko zaczyna się i kończy na piaszczystej plaży. Kiedy świat wydaje się być zbyt przytłaczający, plaża to jedyne schronienie przed rzeczywistością. Morze, uznawane niegdyś za koniec świata, w pewnym sensie nadal nim jest. Woda nie spływa w dół ku nicości, lecz krąży, opływa cały świat tylko po to, by znów powrócić w to samo miejsce. Tak, to jest koniec świata, mój skrawek Ziemi i kosmosu jednocześnie. Czy właśnie tam się teraz znajduję? A gdzie jest moja troskliwa mama, która nie pozwoliłaby mi wejść do wody bez kamizelki? Czy tata nauczy mnie pływać i oglądać ten przepiękny, podmorski świat? Gdzie się podział mój starszy brat, który miał szukać dla mnie najpiękniejszych muszli?
-Ich już nie ma, Różo. Zostałaś sama.- obok mnie siedzi Nikolas.
Niko...ten sam co zawsze, o czarnych, dużych oczach i ciemnych włosach, targanych podmuchami wiatru. Uśmiecha się i mruży oczy ku słońcu. Jego biała koszula lśni wśród promieni równie mocno co jasne spodnie.
-Dlaczego tak mówisz? Bawi cię to, że jestem sama?- jego spojrzenie pełne kpiny zastępuje odpowiedź.
W moich oczach zbierają się łzy. Wiatr natychmiast je wysusza, jednak coraz bardziej czuję jak rozpadam się na kawałki.
-Zostawili cię. Zdrajcy.- mówi dalej.
-A ty nie?- odparowuję.
-Jestem tutaj, widzisz?- poważnieje i patrzy wprost w moje oczy.
-Okłamałeś mnie! Nic nie powiedziałeś o wojnie, swoim pochodzeniu, a zwłaszcza o walce na śmierć i życie, którą mamy ze sobą stoczyć! Nikolas, jak mogłeś?- wykrzykuję.- To ty jesteś zdrajcą!
Trafiłam go w czuły punkt. Jego oczy zabłysły z wściekłości. Popchnął mnie tak mocno, że upadłam i sturlałam się po piaszczystych wydmach do lodowatej wody. Słona woda wlewała się do moich oczu, gardła i nosa. Nie zdążyłam się podnieść, bo Niko był już obok. Ściskał moje ręce, nie pozwalając się wynużyć. Brakowało mi powietrza, następnego oddechu, wolności...
Kopnęłam go kolanem w brzuch i wyswobodzona wynużyłam się. Zaczęłam biec, biorąc oddechy chaustami, jakby ponownie miało mi ich zabraknąć. Piasek utrudniał szybki bieg, ale strach dodawał mi sił. Wbiegłam do ciemnego lasu, który wydawał się dziwnie znajomy.
-Róża, to wszystko nie istnieje, to tylko sen.- usłyszałam za sobą głos Nikolasa.
Brunet był zaraz za mną. Nie miałam szans.
Gdy tylko chciałam przyspieszyć, brunet gwałtownie złapał moją dłoń. Nie mogłam już uciec.
-Puszczaj!- warknęłam.
-Nigdy cię nie wypuszczę, utkniesz we własnych snach na zawsze.- grozi głosem ostrym jak brzytwa.
Im dalej byliśmy od morza, tym bardziej las przypominał mi ten, do którego codziennie chodziłam. Stroma ścieżka, znajome drzewa, to moje okolice.
-Nie wierzę ci!- krzyczę i niespodziewanie potykam się o kamień.
Słyszę chrzęst własnej kostki i ogromny ból po upadku. Zamykam oczy, a gdy je otwieram, orientuję się, że jestem blisko skarpy Roni.
Mogę zaciągnąć tam Nikolasa i raz na zawsze się go pozbyć, myślę.
-Nie, Róża...- Brunet na widok nogi, nieruchomieje.
Próbuję wstać, ale kostka mi na to nie pozwala. Skręciłam ją.
-Nadal mi nie wierzysz?- patrzy na mnie z wyciągniętą, pomocną dłonią.
Podnoszę się sama i kuśtykam jak najdalej od niego, opierając się o sąsiednie drzewa. Nikolas podąża za mną, jestem coraz bliżej celu. Po chwili gałęzie ustępują miejsca nisko rosnącej trawie, która okrywa skarpę.
Pokonuję samodzielnie kilka metrów, kiedy nagle się orientuję, że wokół są tylko głazy skalne i nie mam o co się oprzeć. W panice rozglądam się za Niko.
Jest obok, zawsze gdy go potrzebuję.
-Nie ufasz? Nie wierzysz, że to sen?- dopytuje i chwyta mocno moje ręce, żebym nie musiała korzystać z niesprawnej nogi.
-Nie, bo ty jesteś prawdziwy. To nie sen.- mówię.
Zatracam się w jego błyszczących oczach.
-Skoro to nie sen, to co?- pyta nadzwyczaj spokojnie.
-Nie wiem.- odpowiadam.
-"Koszmar i piękny sen jednocześnie."- myślę.
-Tak.- kiwa głową.
Patrzę na niego zdezorientowana, on słyszał moje myśli.
Idę, powoli, trzymając się jego dłoni, ku niebezpiecznemu zboczu.
Teraz mam szansę. Odwracam się na zdrowej nodze i popycham go ze wszystkich sił ku przepaści.
Widzę zaskoczoną minę Nikolasa i żal w jego oczach, gdy wie, że za chwilę spadnie.
Znów spoglądam w jego czarne tęczówki i żałuję swojego czynu. Natychmiastowo zaciskam palce na jego ramieniu. Jeśli on spadnie, ja się zachwieję na jednej nodze i rzucę ku przepaści razem z nim.
-Jesteśmy sobie potrzebni, nie uważasz?- spytał z tak ogromnym bólem, że muszę się powstrzymywać od płaczu.
-Jeśli spadnę...
-Trzymam cię.- przerywam mu.
-Nie utrzymasz mnie ani ja ciebie.- mówi dalej.
-Nie pozwolę.- Łzy zamazują mi pole widzenia.
-Więc dlaczego?- Nikolas zadaje bardzo dziwne pytanie, ale ma rację.
-Bo nie potrafiłabym cię inaczej skrzywdzić, chcąc przeżyć w walce na śmierć i życie.- wyznaję.
Drżąc jeszcze bardziej pogarszam sytuację. Odłamki skarpy kruszą się i spadają w dół. To samo czeka za kilka sekund nas.
Widzę lekki uśmiech na twarzy Niko. To on sprawia, że jestem w stanie rzucić się za nim w przepaść.
-Każdy zadany tobie cios, byłby moim.- dodaję w panice przed skrzywdzeniem Niko.•••••••
Witam w rozdziale, który pisałam ponad dwa tygodnie❤
Mam nadzieję, że nikt nie pogubił się w akcji, i że rozdział był choć troszkę ciekawy❤ Przepraszam za wszelakie błędy.
Piszę następny rozdział, więc tym razem pojawi się on nieco szybciej❤
Dziękuję za każdy komentarz i gwiazdkę❤
CZYTASZ
UWIERZ WE MNIE
FantasyJa zakochana?! Bzdury! - Wykrzyknęłam światu to co wciąż mnie dręczyło. Nie byłam pewna, czy moje słowa się nie różnią od tego co czuję. Zbliżyłam się do skarpy, jeszcze trochę... - Nie podchodź bliżej. - Gwałtownie się odwróciłam. Około dwóch metr...