W drzwiach stanęła moja była sąsiadka. Spoglądała na mnie, lekko zdezorientowana.
-Ktoś dzwonił?- Spytała.
-Nikt nie dzwonił. Zdawało mi się.- Odpowiedziałam, dyskretnie chowając do torby zniszczoną książeczkę.
- Aha. Ale za to do mnie ktoś dzwonił.- Staruszka usiadła obok mnie, sadowiąc się w szerokim fotelu.Wiedziałam, że coś nie gra. Ona chciała mi o czymś powiedzieć. Coś, co nie bardzo mnie ucieszy.
Odrazu miałam w głowie tylko jedną myśl.
- Dzwonili z sierocińca.- Zaczęła.
-Już wszystko uregulowane, dokumenty podpisane i za dwa dni...- westchnęła.- Róża, nic nie mogę na to poradzić. Mam bardzo niską emeryturę, nawet gdybym chciała, a bardzo chcę, to nie mogę cię adoptować. Przepraszam cię, Różyczko...Schowała twarz w drżących dłoniach. Byłam pewna, że płacze.
Doskonale wiedziałam, że za niedługo nadejdzie taki dzień, kiedy będę musiała opuścić spokojny, przytulny domek Ofelii i zamieszkać w domu dziecka, sama, jak zawsze...
Zostawię szkołę, przyjaciółkę i resztki mojego dotychczasowego życia.
Poznam nowe, samotne jak ja, osoby i będę czekała, aż jakaś "szczęśliwa" rodzinka mnie zechce. To więzienie. Ja nigdy nie powinnam się znaleźć w takim miejscu. Ono nie jest dla mnie. Wolę uciec, jak najdalej stąd.
Roni coś o tym wie. Ona przecież też była adoptowana, ale czy potrafiłaby mnie zrozumieć?- Niech pani nie płacze. Poradzę sobie. Wszystko będzie dobrze. Zobaczy pani, jeszcze będziemy się z tego śmiać.- Próbowałam ją jakoś pocieszyć.
Ofelia przetarła powieki rękawem bluzki i spojrzała na mnie. Jej szare oczy były lekko zaczerwienione.- Smutno mi patrzeć, jak czyjś świat powoli rozpada się na coraz drobniejsze kawałki... jak czyjeś życie jest coraz bardziej bez sensu. Jak to jedno nastoletnie dziecko traci po kolei wszystkich, których kocha. - Nagle wybuchnęła.
Jej słowa trafiały mnie w samo serce, kłuły, niczym setki ostrych szpilek. Czy właśnie teraz wylało się z niej wszystko, co do tej pory w sobie trzymała? Czy tak właśnie o mnie myśli?
Przecież ona ma rację. To jedna, wielka prawda.Po chwili do pokoju wbiegła zdezorientowana Roni. Spojrzała na mnie, a potem na Ofelię.
- Co się stało? Dlaczego pani płacze? Pomóc w czymś?- Zadawała pytania.
- Weroniko, bardzo bym chciała, żeby ktoś mógł tu teraz jakoś zaradzić.- Odparła Ofelia.Szybko zabrałam torbę i wybiegłam z domu. Zaraz potem leżałam już we łzach w pobliskim lesie. Nie chciałam od nich uciekać, ale pragnęłam przez chwilę pobyć zupełnie sama.
Po raz kolejny moje życie straciło dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Być może cały ten czas było niczym? Ofelia ma mnie za niechciane, przegrane dziecko z ciężką przeszłością. Wsunęłam dłoń do torby w poszukiwaniu chusteczek, ale pierwsze co znalazłam to ta nieszczęsna książeczka. Ciekawość była większa ode mnie. Na widok dedykacji;"Dla mojego Niko. Twoja Różyczka", serce zabiło mi mocniej.
- Co się ze mną dzieje?
- Zakochałaś się w kimś, w kim nie powinnaś, tak myślę. - Usłyszałam znajomy głos.
Znów chciałam uciec, ale tym razem nie miałam dokąd. Rozejrzałam się, lecz nikogo nie widziałam.
Schowałam książkę do torby, szybko wstając.
Nie wiem dokąd biegłam, byle jak najdalej od niego, od jego słów i od dziwnego uczucia, które sprawia, że nie mogę sklecić prostego zdania.
- Znam to miejsce...- Stwierdziłam i odsłoniłam widok spod zasłony liści.
Znajdowałam się na skarpie, którą jeszcze dziś pokazała mi Roni. Widok był piękny... cudowny. Upuściłam torbę, powoli wchodząc na szczyt wielkiej góry. Czułam wiatr we włosach i nieograniczoną wolność. Rozłożyłam wysoko w górę ręce, chciałam oddać wiatru wszystkie swoje problemy i zmartwienia. Być wolną, to moje marzenie. Nie chcę więzienia, nie przeżyłabym tego.
- Ja zakochana?! Bzdury! - Wykrzyknęłam światu to co wciąż mnie dręczyło.
Nie byłam pewna, czy moje słowa się nie różnią od tego co czuję.
Zbliżyłam się do skarpy, jeszcze trochę...- Nie podchodź bliżej. - Gwałtownie się odwróciłam.
Około dwóch metrów ode mnie stał Nikolas. Wiatr zdmuchnął mu kaptur z głowy. Zanim znowu go założył, zdążyłam spojrzeć na jego wyraźnie zarysowaną twarz i zajrzeć w te ciemne, duże oczy.
- Bo znów będę musiał cię ratować.- Dodał po chwili.
Milczałam, nie wiedziałam co powiedzieć.
Niespodziewanie odwrócił się na pięcie i odszedł.- Nigdy nie prosiłam cię o pomoc. Po co mi wciąż pomagasz? Przecież ty mnie nie znasz.- Wydusiłam z siebie, z czego byłam dumna.
Nagle się zatrzymał. Miałam wrażenie jakby i czas stanął w miejscu.
- Widziałam cię ostatnio nie raz. Dlaczego mnie śledzisz? I czemu wygadujesz takie bzdury?! - Podniosłam głos.
Pragnęłam wyrzucić z siebie wszystkie słowa, które do tej pory chowałam. Miałam tego dosyć.- Róża, trzymaj się ode mnie z daleka. Ja już tak zrobiłem. Zapomnij o wszystkim...- Jego łagodny głos sprawiał, że chciałam go słuchać w nieskończoność. - Nie śledziłem cię, musiałem tylko sprawdzić parę rzeczy.
Dostrzegałam w nim pewien smutek. W jednej chwili chciałam go przytulić i spojrzeć mu w oczy. Zrobiłam krok do przodu, a on jeden krok w tył. Ja następny, on też. Nie mogąc wytrzymać już dłużej stałej odległości, podbiegłam do niego. Nikolas jakby zastygł, czekając, aż się zbliżę.
Nie wiedziałam do końca, co właściwie robię. Nie chciałam go stracić, znowu. Wiedziałam, że mogę go więcej nie zobaczyć.
Żałowałam swoich słów.
Byłam teraz bardzo blisko niego, za blisko... Dotknęłam ramienia chłopaka, czując jego napięte mięśnie. Powoli sięgnęłam ku jego twarzy, ściągając czarny kaptur, a jego piękne oczy patrzyły prosto w moje.
- Różyczko...- Z ogromnym bólem zrozumiałam, że nie widzi we mnie mnie samej, tylko inną osobę.
Patrzył w moje oczy, ale zdawał się mówić do innej "Różyczki".
Nie do mnie...

CZYTASZ
UWIERZ WE MNIE
FantastikJa zakochana?! Bzdury! - Wykrzyknęłam światu to co wciąż mnie dręczyło. Nie byłam pewna, czy moje słowa się nie różnią od tego co czuję. Zbliżyłam się do skarpy, jeszcze trochę... - Nie podchodź bliżej. - Gwałtownie się odwróciłam. Około dwóch metr...