Obudził mnie księżyc za oknem. Jego blask padał prosto na mnie, a ja zorientowałam się, że nawet nie pamiętam jak trafiłam do łóżka. Bezszelestnie podeszłam do okna. Widok był niesamowity; tyle świateł, spacerujących, śmiejących się ludzi i pędzących samochodów, choć był środek nocy. Jednak, w cieniu tego wszystkiego, zobaczyłam postać w ciemnej pelerynie z kapturem, stojącą naprzeciwko sierocińca. Dzieliła nas tylko ulica. Spod ogromnego kaptura wylewały się fale długich, kręconych włosów o złotej barwie. Jej twarz zasłaniał kaptur, ale i tak wiedziałam, że na mnie patrzy.
Imię dziewczyny pojawiło się w mojej głowie natychmiast, to Weronika.
Strach nie pozwalał mi normalnie myśleć. Oddaliłam się od okna, a moje serce miało ochotę wyskoczyć przez gardło. To była ona, teraz wiem to na pewno. Sięgnęłam ręką do włącznika światła, ale mimo wielokrotnych nacisków na klawisz, lampa pozostawała zgaszona. Zaczynałam wpadać w panikę.
-Maja?- szepnęłam, ale w łóżku obok nikt nawet nie drgnął.
-Maja.- zawołałam nieco głośniej, podbiegając do niej.
Odkryłam puchową kołdrę, a moim oczom ukazał się pusty materac.Wybiegłam z pokoju i w szaleńczym tempie dobrnęłam do drzwi za rogiem. Tam chyba mieszkały koleżanki Maii. Otworzyłam drzwi, a troje dziewczynek patrzyło na mnie błagalnym wzrokiem, jakbym je na czymś nakryła. Ania, Wanessa i Maja leżały na łóżku, przeglądając jakiś notatnik.
-Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.- pierwsza odezwała się Maja.
Odetchnęłam z ulgą i kiwnęłam lekko głową.
-Można tak powiedzieć.- uśmiechnęłam się.- A wy co robicie o tej porze?
-To pamiętnik mojej mamy, z czasów, gdy była baletnicą.- powiedziała cicho Wanessa.
-Nie każesz nam iść spać, prawda?- spytała Maja.
Zastanowiłam się chwilę i smutno stwierdziłam, że Maja jest bezpieczniejsza tutaj niż przy mnie, w naszym pokoju.
-Jasne, że nie.- odparłam i mrugnęłam do nich porozumiewawczo.
Ponownie znalazłam się sama na korytarzu. Tutaj chociaż było jasno.Po chwili moje uszy usłyszały dźwięk, za którym tak bardzo tęskniły, serce zabiło mocniej, oczy pragnęły zobaczyć kto wygrywa piękny utwór, a nogi stały się nieposłuszne i skierowały ku schodom.
Dźwięk fortepianu, on najbardziej przywoływał wspomnienia, które tak bolały, bo wiązały się z tylko jedną osobą.
Na dole prawie wszystkie światła pozostawały zgaszone. Muzyka, tak cicha, piękna i pełna uczuć. Uczuć bardzo odmiennych, do tych, z którymi przyszło mi się mierzyć. Muzyka prosto z serca...
Pasja, tęsknota, miłość, smutek i szczęście jednocześnie, to właśnie musi czuć grająca teraz osoba. Ja mam tak samo, gdy maluję albo przypominam sobie obrazy mamy.
Schodzę po lśniących schodach, nie zerkając na lewo, choć właśnie tam stoi fortepian. Moje kroki są niesłyszalne, idę najciszej jak potrafię. Rozum każe wracać, uciekać, lecz serce pcha do przodu, ku dźwiękowi, który daje mu siłę do dalszego bicia. Docieram do końca schodów i wreszcie zerkam na muzyka. Osoba z kapturem na głowie, wygrywa w półmroku piękne utwory na fortepianie, z pamięci. Zbliżam się, niczym przyciągana przez magnes. Stoję tuż za nim, tak blisko, ale czuję się niewidzialna. Wiem kim jest grający chłopak...
Muzyka, emocje, wywołują u mnie łzy. Jednak się powstrzymuję, nie płaczę. Dotykam dłonią jego ramienia, i muzyka cichnie. Czuję jak jego skóra napina się pod wpływem mojego dotyku. Potem chłopak wstaje plecami do mnie i wygrywa ostatnie strofy utworu.
Opuszczam rękę, gdy w tej samej chwili muzyk łapie ją i mocno trzyma. Trzy naciśnięcia klawisza, muzyka ustaje, a on się odwraca. Mam wrażenie, jakby dzielił nas mur, który sami zbudowaliśmy własnymi, błędnymi słowami.
-Róża.- odzywa się nagle.
Patrzę na twarz, którą zasłania kaptur.
On nadal trzyma moją dłoń, a drugą wyciąga i muska nią mój policzek. Próbuję się powstrzymać od płaczu, ale coraz trudniej mi się to udaje. Nie odchodzę, stoję, zawsze stałam tuż obok niego. Wcześniej oboje nie panowaliśmy nad gniewem i źle go wykorzystaliśmy. Ten gniew był efektem niezgody naszych rodów, a jednak to on nas poróżnił. Teraz tak blisko jest walka, której nie sposób ominąć.
-Przepraszam.- szepcze, a z jego głosu wnioskuję, że jest na skraju załamania.
Patrzę z bólem na niego, zwykle silnego i bezwzględnego, teraz tak kruchego jak zrysowane szkło.
-Nikolas...- udaje mi się wypowiedzieć jego imię.
Niko podchodzi bliżej, a ja nie wiem co zrobić ze stale gromadzącymi się łzami.
Mogłabym go teraz zniszczyć, teraz, gdy jest taki bezsilny i uniknęlibyśmy walki. Wiem jednak, że ani tu, ani na oczach Wielkiej Rady, nie zdołam tego zrobić.
-Dlaczego? - szepczę i przytrzymuję jego dłoń na moim policzku.
Jest taka ciepła, rozgrzewa moje serce.
-Nie wiem... - mówi.
Oboje nie jesteśmy teraz w stanie normalnie rozmawiać.
-Przyszedłem tu, do ciebie. - nagle się odsuwa.- To wszystko moja wina, prawda?
-Wina? To przez...- głos uwiązł mi w gardle.
-Powiedz to wreszcie, to moja wina. Wszystko przeze mnie, potwierdź...- siada przy instrumencie ze spuszczoną głową.
-Nadal nie powiedziałeś, dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz. - stoję przed nim, nie wierząc, że to naprawdę on.
-Nigdy nie potrafiłem cię znienawidzić, Różo, jesteś dla mnie jak rodzina. Twój brat był moim przyjacielem, zaufał mi, a teraz nawet nie ma pojęcia, jak bardzo wszystko zniszczyłem.- mówi.Nie mogę oddychać, przez chwilę widzę niebieskookiego blondyna, który tańczy z malutką dziewczynką w ogrodzie.
-Mój brat... miałam brata.- odwróciłam się plecami do chłopaka i ruszyłam przed siebie.
Gabinet dyrektora, jadalnia, piwnica, pokój dziewczynek, nie ważne dokąd pójdę, byle dalej od niszczyciela mojego życia.
-Antonio Merl to twój brat.- przerywa ciszę dziewczęcy, ostry niczym brzytwa głos.
Odwróciłam się gwałtownie, patrząc na stojącą w wejściu dziewczynę.
-Weronika?- Nikolas wstał i nim się zorientowałam, był tuż obok.
-Roni...- poczułam gęsią skórkę na plecach.
-Co ty tutaj robisz? Miałaś zostać w Szklanym Oku.- denerwuje się Niko i złapał moją dłoń.
Byłam przerażona wizytą zdrajczyni, niegdyś przyjaciółki.
-Witaj, drogi kuzynie, nie było tam nic dla mnie, więc postanowiłam cię śledzić. Jak miło cię spotkać, Różyczko.- pomachała do mnie, jak gdyby nigdy nic, ściągając kaptur.
-Nie zbliżaj się.- grożę jej stalowym tonem.
Roni śmieje się serdecznie, ale stoi w miejscu.
-Nikolas, znów będziesz po jej stronie? Przecież usunęli cię z misji. Rozpoczęła się wojna.- patrzy na Niko z kpiną w głosie.
-Nie odzywaj się, jeśli nie masz nic ciekawego do powiedzenia.- odpowiada brunet i ciągnie mnie za rękę ku schodom.
-Na górę.- szepcze i w ułamku sekundy dopada Weronikę.
Biegnę na pierwsze piętro, nawet nie patrząc kto wygrywa. W głowie mam mętlik, nie wiem co robić.
Dobiegam do swojego pokoju, zabieram torbę i wyglądam przez szybę, określając odległość między mną, a ulicą.
Szamotanina robi się coraz głośniejsza, słychać czyjeś kroki na schodach i głośne sapania.
Nagle, na drzwiach rysuje się lśniący znak, który dosłownie spala drewno. Serce podskoczyło do mojego gardła; ogień i dym, z którymi walczyłam podczas pożaru. To właśnie on zabił tatę i konie, a wraz z nimi cały mój świat. Przez dziurę weszła do środka Roni. Uśmiechnęła się do mnie niewinnie. Wiedziała, co tak naprawdę budziło we mnie lęk. Szarpię za klamkę w oknie, ale jak powiedziała Maja, są zamknięte dla bezpieczeństwa.
Bardzo śmieszny żart, myślę.
-Pobawmy się w zgadywankę.- zaproponowała.
-Gdzie on jest? Co mu zrobiłaś? - zapytałam.
-Nie mogłabym skrzywdzić własnej rodziny, Różo.- odpowiada, podchodząc coraz bliżej.
-Ale przyjaciół już tak.- mamroczę pod nosem.
-Przyjaciele to nie moi rywale. To Koronni, z którymi nie muszę walczyć na śmierć i życie.- poważnieje nagle.
-Weronika, nikt z nas tego nie chce. Naszym zadaniem jest obrona ludzi...
-Chociaż to jedno zrozumiałaś w czasie swoich krótkich lekcji życia. Musisz jednak wiedzieć, że są Anioły potężniejsze od ciebie.- opieram się o szybę, a ona siada na łóżku.
Oddycham z ulgą, a może nawet nadzieją.
-Jaki jest mój żywioł, wiesz? - spytała, przerywając kilkusekundową ciszę.
-Ogień?- zgaduję.
-Tak. Wcale mi nie pomaga ta specjalność, żeby cię zniszczyć. Nie lubię zabijać osób tym, co już kiedyś ich prawie zabiło.- wzdycha. - Może najpierw pokażesz mi, co potrafisz?
Głośno przełknęłam ślinę. Zastanawiałam się, dlaczego nikogo tu jeszcze nie ma. Wszyscy pewnie już nie śpią.
-Róża. - Niko dobiega do spalonych drzwi, ale na nasz widok się uspokaja.
-Co tak długo? - Roni spojrzała na niego, a jej oczy zalśniły rubinową czerwienią.
O to samo chciałam zapytać, ale byłam zbyt przerażona.
-Specjalnie oddzieliłaś schody od reszty sali płonącym kołem. Jak miałem się przez niego dostać? Musiałem poczekać, aż zgaśnie.- dopiero teraz spostrzegłam, w jakim stanie jest Nikolas.
-Och, nie bój się, Różo. Przecież cię nie zabijemy, to nie czas na walkę przed Radą.- zwróciła się do mnie Roni.
Nie słuchałam jej, bo byłam zbyt zmartwiona moim niszczycielem życia. Niko miał czarną od dymu twarz i krwawiącą ranę na prawej ręce, tam, gdzie ogień przepalił rękaw jego bluzy. We włosach migotały wiórki spalonych odłamków.
-Weronika, chodź tutaj, teraz.- rozkazał Nikolas do kuzynki.
Roni podeszła do niego i z przerażeniem przyglądała się spalonej skórze.
Kucnęłam przy oknie, chowając twarz w dłoniach.
-Przepraszam, Niko. Nie chciałam cię skrzywdzić, musiałam chwilowo nie zapanować nad ogniem. Jak ja mogłam?!- jej ostry głos zmienia się w płaczliwy.
-Spokojnie, to nic wielkiego, po prostu narysuj mi swój słynny uzdrawiający znak.- powiedział spokojnie.
-Przepraszam, nie mogę...- Weronika płacze, przynajmniej tak wnioskuję po jej głosie.
Przed chwilą była odważną, nieznającą litości osobą, a teraz tak szybko się załamała. Zrozumiałam, że ta Roni, która rozmawiała ze mną na skarpie, naprawdę gdzieś w niej jest. Ona nie potrafi nikogo skrzywdzić, umie jedynie straszyć.
-Róża? - ktoś podchodzi do mnie i odciąga dłonie od twarzy.
Nie płakałam, strach zablokował nawet łzy.
-Roni?- widzę jej duże, naturalnie zielone oczy.
Nagle, objęła mnie i mocno ścisnęła. - Zabieramy cię do Naszych.----------------
CZYTASZ
UWIERZ WE MNIE
FantasyJa zakochana?! Bzdury! - Wykrzyknęłam światu to co wciąż mnie dręczyło. Nie byłam pewna, czy moje słowa się nie różnią od tego co czuję. Zbliżyłam się do skarpy, jeszcze trochę... - Nie podchodź bliżej. - Gwałtownie się odwróciłam. Około dwóch metr...