Poczułam się dziwnie. Patrzyliśmy się na siebie z ogromnym narastającym zapałem. Jego promienne oczy skierowane były na mnie. Poczułam mały mętlik w mojej głowie. Tak bardzo tego chciałam, a wręcz pragnęłam jak małe dziecko lizyka. Pragnęłam jego zbliżenia. Zrozumiałam, że oszalałam na jego punkcie i tu nie ma nic do kwesionowania.
Po chwili Piotrek spuścił dłoń, a kilkanaście sekund później nasze usta coraz bardziej się do siebie zbliżały. Trzy centymetry, dwa, jeden... I o to w tym momencie nasze usta się połączyły. Był to pocałunek niepewny, ale jakże czuły i namiętny. Trwał niecałe kilka sekund. Po oderwaniu się znów nasze spojrzenia były skierowane na siebie. Patrzyłam teraz na niego z ogromną kipiącą miłością... Tak miłością! Pierwszy raz sama sobie to uświadomiłam i pozwoliłam dopuścić to pozytywnych myśli.
- Ja chyba... - zaczęłam drżącym głosem, a on spojrzał na mnie z jeszcze większym zapałem - chyba się zakochałam - dokończyłam niepewnie. Co jeśli... Co jeśli mnie wyśmieje? Nastąpiła kilkusekundowa przerwa, którą przerwał Piotrek.
- Ja też... - uśmiechnął się, a ja od razu wyśpiewałam swoje wszytskie szczęśliwe emocje, w jego usta - w głębokim o wiele zachłanniejszym pocałunku. Ta chwila trwała by wiecznie, jednak kiedyś musiał skończyć się nam tlen. Nic nie mówiąc usiedliśmy na ławce. Nie mogłam się ośmielić, aby wypuścić z moich słów choć jedno słowo. Na moją korzyść to on zaczął.
- Myślisz że to ma prawo wyjść? - powiedział, a ja na niego spojrzałam z niepokojem... Tak jakbym obawiała się, że to może być koniec amorów. - Ty - dziewczyna z bogatego domu, a ja zwykły chłopak? - spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem
- Wiesz... - zaczęłam z ogromnie drgającym głosem - Ja nie zwracam na to uwagi... Ja, jeśli darze kogoś uczuciem... Po prostu nie biorę to na pierwszy stopień... Dla mnie najważniejszy jest charakter człowieka - zakończyłam chyba ze strachem w oczach. Jak zareaguje?
- Mhm... - uśmiechnął zbliżając do mnie swoją twarz. Nie mogło się to inaczej skończyć. Musnął delikatnie moje wargi, a ja zamknęłam oczy, aby sobie wyobrazić te ogromne pulsujące uczucie, które z każdym zbliżeniem się jego do mnie stawało się o wiele większe.
- Powiesz mi... Powiesz co się dzieje takiego z twoją rodziną? - spytałam, a on po tym spojrzał w jeden punkt
- Martyna.. Ja... - zaczął
- Wiem. Nie będziesz chciał powiedzieć, ale naprawdę jestem godna zaufania... - uśmiechnęłam się delikatnie, a on wyprostował się i zaczął patrząc w odbijający się blask księżyca.
- Moja rodzina, a raczej pozostałości rodziny nie są najlepsze, delikatnie mówiąc. Ojciec był alkoholikiem i tyranem w domu. Katował mnie, matkę jak i moich braci bez jakichkolwiek skrupułów. To była ogromna patologia... Matka starała się jak mogła, ale szczerze to za dużo nie mogła. Wszystko byłoby jakoś do wytrzymania... Chociaż... Co ja mówię? To było nie do wytrzymania... - patrzyłam na niego z tak ogromnym współczuciem i smutkiem. - Sześć lat temu... Wyszedłem z domu jedynie na godzinę. Jak wróciłem. Otworzyła mi matka... Miała ogromnego sińca pod okiem, a w kącikach ust miała przyschniętą krew. Nie wytrzymałem. Z ogromną furią zacząłem szarpać ojca. Był wtedy bezwładny. W tamtym momencie to ręku wziął butelkę i uderzył nią o moją głowę. Jednak przed utratą przytomności... Wszystko... Widziałem cały przebieg wydarzeń. Matka, jak to matka zaczęła mnie bronić i zadzwoniła na policję i pogotowie. Nie przeszło to jej płazem... Ojciec bez żadnych skrupułów bez żadnego zahamowania wbił jej nóż w okolicach serca. Ona bezwiednie opadła, a ja? Chciałem jej pomóc, jednak zanim się podniosłem straciłem przytomność. To był koszmar... Trafiłem do szpitala... Po przebudzeniu się do sali wszedł lekarz... Pamiętam dobrze te ostre jak nóż słowa... 'Przykro nam. Pańska matka nie przeżyła operacji.' Te słowa absolutnie zmieniły moje życie... Zacząłem patrzeć na wszystko o wiele bardziej realnie... Ojciec trafił do więzienia, a ja po kilku latach do Banacha do stacji ratownictwa - uśmiechnął się na koniec, ale nie na długo, bo nawet nie zauważył, gdy po jego twarzy spłynęła łza. Nie wiedziałam co powiedzieć. Żadne słowo nie było tu odpowiednie. Żadne słowo współczucia. To było tak ogromnie dla mnie, tak dla mnie, smutne. Nie wyobrażałabym sobie nigdy takiej tragedii... To było także dla mnie ogromnie bolesne. Nie potrafiłam patrzeć jak osoba cierpi i to jeszcze tak bardzo cierpi.
Po chwili zaczęłam się wahać nad jedną czynnością, ale w końcu się odważyłam. Dotknęłam delikatnie jego ciepłej obdarowanej czułością dłoni. On obrócił się w moją stronę i wtulił moją głowę w swoje umięśnione ramię. Czułam się tak bezpiecznie. Był on niezwykłym chłopakiem. Nigdy takiego kogoś nie poznałam - że względu na przeżycie, jak i dziwny charakter. Zaczęłam sobie uświadamiać co miłość może zrobić z organizmiem. W moim przypadku - bardzo dużo.
CZYTASZ
//Nadzieja nie umiera\\ ~ Martyna i Piotrek
Ngẫu nhiênMartyna - mądra, utalentowana dziewczyna próbująca zacząć nowe, samodzielne życie Piotrek - dobry ratownik, chłopak po przejściach zakręcający wokół siebie dziewczyny jak pozytywki