35. Rozmyślałam, jak jedno dramatyczne, tragiczne wydarzenie może pobudzić w...

413 22 17
                                    

Zerdzewiałe drzwi znów wydały głośny dźwięk, a my znów wyobrażając sobie jak najgorsze scenariusze, drgnęliśmy ze strachu. To było wiadomo, że kiedyś ta walka o przetrwanie musi się skończyć i mogą być tego tylko dwa skutki. Oba zupełnie odmienne. Ratunek lub śmierć. Do drzwi wparował znów ten sam chłopak, który kilka godzin wcześniej pozbawił nas jakiejkolwiek nadziei.

- Przyniosłem bandaże. Myślę, że dopóki przyjadą odpowiednie służby starczy. - chłopak pośpiesznie i ze strachem w oczach przekazał Wiktorowi niewielką torbę. Zdziwienie sięgało najwyższego stopnia. Czy właśnie... Czy właśnie jesteśmy na drodze do ratunku? Być może. Od razu, bez zawahania, obróciłam się w stronę Piotrka i delikatnie pogładziłam jego ramię. Jego mimika twarzy poza cierpieniem zaczęła wyrażać coś innego, coś czego naprawdę podczas naszego wspólnego życia, nie doznałam. Była to radość, jednak nie tak duża, aby miała rozpierać duszę, jak było w moim przypadku. Zostawiając jednak ten temat zaczęłam spoglądać na działania ratownicze Wiktora, a następnie stojącego nad nami wystraszonego chłopaka.

- Postępujsz naprawdę dobrze. Stawimy się za tobą w sądzie, słowo - wycedziłam przez zęby. Mimo tego, co dla nas robił, nadal nie mogłam odezwać się do niego, jako do osoby, która stoi po naszej stronie. Nie mogłam. Ciągle wyobrażałem sobie, co nam zrobił, zrobili. Nie mogłam tak po prostu wybaczyć i zapomnieć.

- Mam taką nadzieję. Byłem naiwny... - wypalił ze skruchą młody blondyn, a następnie spojrzał na mnie i na Wiktora z gestem przepraszającym. Wiktor natomiast nawet nie wiem, czy zauważył tą małą gestykulacje, bo był zajęty bandażowaniem ciągle krwawiącej rany brzucha Piotrka. Szczerze mówiąc, sama już nie wiedziałam, czy Piotrek kontaktował z rzeczywistością czy nie. Jedyne na co tymczasem zwracała uwagę to na chłopaka stojącego obok.

- Gdzie oni są? - Wiktor nie zważając na jego poprzednie słowa zapytał o najważniejsze dotychczas informacje.

- W gabinecie szefa. Właśnie mieli planować, co z wami zrobić. Ja miałem pójść do innego pokoju. Wtedy zorientowałem się, że tak, jak Pan powiedział, tak jest. Jestem piątym kołem u woza i prędzej, czy później się mnie pozbędą. - dokończył, a następnie kucnął obok nas i przyglądnął się najbardziej poszkodowanej ofiarze.

- Ja nigdy bym się nie wplątał w takie długi... - głosem szeptu zaczął mówić sam do siebie, a my spojrzeliśmy na niego z niepokojem.

- Jakie długi? - zapytał Wiktor, a chłopak spojrzał na nas z kompletnym oszołomieniem.

- No przecież on miał u nich długi i chcąc odzyskać pieniądze, porwali go. - wytłumaczył, a Wiktor parschnął śmiechem.

- Widocznie o powodzie porwania też nie zostałeś poinformowany. - Chłopak niespokojnie usiadł na podłodze i schował głowę w dłoniach.

- Jaki byłem głupi.... - dodał, a po chwili słysząc odgłosy, gwałtownie wstał. Wszystkim nam strach wyskoczył poza jakąkolwiek miarę. Wiedzieliśmy, że ci mężczyźni są nieobliczalni. Posiadali broń, a więc mieli ogromną przewagę, a my czuliśmy się przy nich, jak ogromne mniejszości. Nie mogliśmy się opierać. To było iwafome, że gdyby choć jedna osoba z nas się sprzeciwiła tym ludziom, to jedyne co moglibyśmy sobie szykować to grób.

Moja przepowiednia, a raczej wszystkich przepowiednia się sprawdziła i do pomieszczenia wpadły trzy osoby. I być może wszystkie. Wystraszona podniosła wzrok i zauważyłam zdenerwowaną mimike twarzy mężczyzny.

- Co ty tu do jasnej cholery robisz?! - wycedził przez zęby główny organizator tej zbrodni. - Obyś miał dobre argumenty, bo skończył, jak on - w czasie konwersacji wskazał na Piotrka, a on nawet nie drgając nadal patrzył się w punkt swojego świata.

- Ja... Ja... Ja musiałem. Przyniosłem tylko opatrunki, nic więcej. - chłopak zaczął się bronić, jednak wszystko, a raczej wszyscy działali przeciw niemu.

- Mówiłem, aby mu nie ufać. Jest zbyt młody, aby zrozumieć sprawiedliwość - mówił jeden z mężczyzn.

- Pierwszy lepszy, zawsze najgorszy. Z takimi najwięcej problemów. Ci zbuntowany nastolatkowie... Powiem jednak, że...

- Zamknijcie się! - przerwał ich rozmowę szef tej całej zgraji i zbliżył się do mnie. Byłam zniszczona psychicznie i wszystko przyjmowałam teraz z wielkim bólem, więc wiedziałam, że nie wytrzymam tej presji jaka się do mnie zbliżała.

- A może to ty zmanipulowałaś moim podwładnym, złotko? - podniósł mój podbródek, a ja chamując swoje wszystkie zawachania powstrzymałam się od dania mu z liścia. - Tak, jak to zrobiłaś z moim bratem, suko! - popchnął mnie, a ja wylądowałam bezpośrednio na podłodze. Moje oszołomineie trwało kilka sekund, a przez ten niewielki skrawek czasu zdarzyło się bardzo dużo gwałtownych wydarzeń. Piotr złamując swoje bariery zdołał się na tak wielki, jak dla niego teraz wysiłek i kopnął schylającego się już nade mnie chłopaka. Mężczyzna z furią próbował wylądować na nim swoje emocje, jednak tym razem w obronie przyszedł Wiktor i powstrzymał własnymi dłońmi napór gangstera. Podwładni bossa po krótkim opamiętaniu ruszyli do ratunku i bezwzględnie z największym okrucieństwem, siłą zatrzymali Banacha i trzymając spluwę przy głowie poczęli grozić śmiercią. Wtem czas usłyszałam policyjne syreny i poczułam niesamowity napór energii, jednak nie na szczęście.

- Ty gówniarzu! - krzyknął wolny z mężczyzn i rzucił się nie chłopaka - Zadzwoniłeś po psy! - krzyknął, a blondyn uwalniając się z rąk gangstera zaczął uciekać, jednak nadaremno, bo w grę wkroczyła broń. Usłyszeliśmy jedynie głośny stłumiony strzał. Wiedzieliśmy, co się stało, jednak żaden z nas nie dopuszczał do myśli, że był świadkiem tego zdarzenia.

- Jasna cholera, nie oddycha - usłyszałam i jakby obudzona z amoku próbowałam ogarnąć co się dzieje. Spojrzałam na Wiktora, a następnie... Na Piotra i uświadomiłam sobie, że ta chwila mojej nieobecności ogromnie zaskutkowała na wydarzeniach, które się wydarzyły.

- Boże, nie... Co się dzieje... - zbliżyła się do brunetka i spojrzałam na jego bladą twarz i wszystko sobie uświadomiłam.

- Bardzo szybko się teraz wykrwawia. Musi natychmiast trafić do szpitala. - Wiktor reanimując chłopaka na jednym tchu wytłumaczył mi ogromną powagę sytuacji. Koszmar ten, jednak się nie skończył. Boss tej całej afery wziął mnie pod ramię i siłą wyprowadził z pomieszczenia. Wsyztsko działo się gwałtownie i choćbym się szarpała, czy płakała - zero ratunku. Usłyszałam za sobą głosy Wiktora, jednak po chwili runęłam na podłogę. Co się stało? Nie mam pojęcia. Straciłam przytomność. Ciemność. Ciemność ta, jak nigdy do bólu uspakajała.

*

- No co ty robisz dziciaku... Cholera jasna, Piotrek... - Banach wciąż masując nieprzytomnego, nie zwracał uwagi na policjantów zabezpieczających zwłoki młodego blondyna, który uratował im życie. Szczał w serce był celnym. - Kiedy będzie karetka?! - wykrzyczał doktor, a policjant ogłaszając coś przez radio, po chwili wypowiedział kilka słów 'dwie minuty'.

I tak też było. Ambulans po chwili wydał dźwięki i zaparkował przed opuszczonym budynkiem.

*

- To już koniec, spokojnie... - usłyszałam nad sobą kilka słów. Gwałtownie się podniosła i próbowałam rozpatrzyć, gdzie się znajduje, jednak nic to miejsce mi nie mówiło.

- Gdzie jestem, gdzie ja jestem? - zapytałam, a po chwili moim oczom ukazał się obraz Wiktora. - Czy to był sen? - zapytałam, jednak zalowlaam teho pytania, bo zauważyłam na głowie Wiktora opatrunek.

- Niestety nie... Leż spokojnie. Kolejna karetka przyjedzie za kilka minut... - położył moją głowę, a następnie przejechał delikatnie i łagodnie po włosach. Jego oczy były zaszklone, a ja czułam ogromnie tętniące współczucie. Rozumieliśmy się po tej sytuacji doskonale. Każdy z nas wyjawiał takie same złe emocje. Nie tylko dla mnie był ważny Piotrek..... Właśnie, Piotr!

- Piotrek! Boże, co z nim? - zapytałam gwałtownie i niecierpliwie. Jego zaszklone oczy spuściły łzę, a ja... Rozmyślałam, jak jedno dramatyczne, tragiczne wydarzenie może pobudzić w człowieku zastałe żywe emocje...

//Nadzieja nie umiera\\ ~ Martyna i Piotrek Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz