- Boże Piotrek... Co oni ci zrobili... - wydusiłam zbliżając się do przywiązanego do jakiejś deski mężczyzny. Wyglądał okropnie. Był cały zakrwawiony i ledwo rozpoznawalny. Jego resztki ubrań zupełnie zmieniły barwę na krwistą czerwień, która ciągle była świeża. Spojrzałam na jego twarz, po której niedbałymi strumieniami spływała krew. Podniosłam delikatnie dłoń i, co prawda z zawahaniem delikatnie przejechałam po jego policzkach. Po moich oczach spływały już nieograniczone ilości łez, które bezwinnie opadały na moją koszulkę. Nie mogłam się pozbierać i uwierzyć, że wszystko co go, nas spotkało miało tylko jedną przyczynę - mnie. Banach obecny z drugiej strony mechanicznie i natychmiastowo odwiązał przywiązanego do drewna Piotra. Ja jednak patrzyłam jedynie na Piotrka i cały czas cicho powtarzałam:
- Błagam... Obudź się - myślałam, że to się nie spełni, jednak jak na zawołanie mężczyzna otworzył delikatnie powieki i zaczął śledzić mój wzrok i Wiktora swoimi brązowymi oczami.
- Martyna... Martyna, co ty tu robisz? - ledwo co udało mu się wydusić, a ja spojrzałam na niego z wielkim poczuciem winy. Znów rozejrzał się niespokojnie dookoła. Miałam ochotę się w niego przytulić i namiętnie pocałować, co dodałaby mi niemożliwie cudownych uczuć, jednak... w końcu NAS już nie ma i najwidoczniej po tym co go przeze mnie spotkało nic nie będzie.
- Przepraszam, nawet nie wiesz jak bardzo mi przykro... - wyszeptałam cicho, a on zaniepokojony dotknął mojej dłoni i delikatnie, praktycznie bez sił przyciągnął ją do siebie i czule pocałował. - To co zrobiłam tamtego ranka... Bardzo tego żąłuję... To zaważyło na kresie naszego zwiążku... ja... Nie chciałam... - spojrzał na mnie pytająco
- Martyna... Ja ciebie kocham bez względu na to co się stało... - wypowiedział, a ja nieświadoma jego słów zbliżyłam się do niego zamykając oczy i próbując wyżebrać choć jeden malutki pocałunek... Nie miałam na to okazji... Mężczyzna podniósł słabo głowę i chwilę później byliśmy połączeni w namiętnym spotkaniu naszych ust. Wtedy zrozumiałam, że to co przeżywałam przez noc i dniem okazało się być fałszywym. Chciałam tak bardzo nigdy nie wyjść z jego czułej atmosfery, jednak z każdym jakikolwiek małym wysiłkiem męczył się coraz bardziej, co powodowało najprawdopodobniej ogromne cierpienie, czego można było zauważyć gołym okiem. Oderwałam się i spokojnie odłożyłam jego głowę na podłogę. On natomiast gwałtownie się podniósł i wydał głośny jęk. Rozglądnęłam się niespokojnie i zauważyłam Wiktora, który uciskał krwawiącą ranę na brzuchu.
- Co się stało? Bo to nie wygląda jak rana od uderzenia... - rzucił Banach patrząc na Piotrka, który uformował oddech. On przewrócił delikatnie głowę w stronę zakrwawionego noża leżącego nieopodal. - Jasna cholera... Kiedy Piotrek, kiedy do cholery? - znów na niego spojrzał, a brunet połknął głośno ślinę.
- Nie wiem... - odpowiedział, a gdy Banach chciał znowu zacząć wypytywać, Piotrek sam postawił się w cieniu odpowiedzi - Wczoraj... Nie wiem... - popatrzyliśmy na niego zaniepokojeni, a on uśmiechnął się ironicznie - Nie mam szans? - parschnął śmiechem ściskając ręce w pięści.
- Piotrek... - zaczęłam dotykając jego policzka
- Co ty gadasz? Weź się ogarnij i rób to co co przez te dni... Wytrzymaj - przerwał Banach, a potem znów docisnął kawałek tkaniny ze swej bluzki. - Już, już, spokojnie... - próbował uspokoić Piotrka, który zareagował tak samo jak przed chwilą.
*
- Tak bardzo cię kocham... Bez ciebie nie ma mnie. - wyszeptałam cicho schylona nad brunetem. Czułam, że z minuty na minutę było coraz gorzej. Jego oddech spowolniał swój przepływ, a oczy samowolnie chciały się zamknąć, co w jego stanie było niebezpieczne.
- Nie mogę... - wydusił kilka minut później i zaczął próbować nabierać powietrze, jednak mu to nie wychodziło.
- Co nie możesz? Piotr do jasnej choleryy! - rzucił Banach próbując cokolwiek z niego wyciągnąć, jednak zupełnie nie współpracował.
- Oddychać... - wycedził łamliwie, a ja spojrzałam na niego zaniepokojona.
- Coś jest nie tak... - dodał Wiktor, a po chwili wstał i zaczął przeszukiwać pobliską, starą szafkę.
- Co Pan robi? - zapytałam szybko widząc co się dzieje - Wytrzymaj - tym razem zwróciłam się do Piotrka, gdy nie doczekałam się odpowiedzi.
- Jest! Oby była dobra - powrócił szybko znów klekając przy Piotrku. W ręku miał jakiś rurkopodobny plastik. Wiedziałam co zamierzał zrobić. - Za duża... - odsunął się od Piotrka i zaczął się namyślać, jednak przerwał widząc, że Piotr stracił przytomność.
- Proszę... Piotrek, błagam... Nie zostawiaj mnie - delikatnie przejechałam po jego skroni. Bałam się, że to może być koniec... Że Piotrek nie wytrzyma i nie przeżyje tego łamliwego momentu, który może pozbawić go życia.
- Zawsze to miałeś do cholery... Co z tym... - wycedził przez zęby Banach grzebiąc w jego kieszeniach. Chwilę później wyciągnął z niej scyzoryk. On naprawdę zamierzał to zrobić... Przeokropnie się bałam, ponieważ nigdy nie widziałam to na żywo. Nigdy nie miałam z tym styczności i szczerze tego najbardziej się obawiałam w tej pracy. Nie namyślając się mężczyzna zaczął rozcinać miejsce w centrum szyi. Jedyne co teraz było słychać to nasze ciche oddechy, które oznaczał, że jeszcze żyjemy. Nasze, a raczej jego skupienie sięgało najwyższego poziomu. - No dawaj... Teraz twoja kolej - rzucił, gdy 'rurka' została usadowiona w jego tchawicy.
Hejka!
Na początku chciałabym was przeprosić, że nie było wczoraj rozdziału, ale zupełnie o tym zapomniałam. Skleroza boli... ale no drugim powodem jest końcowe poprawienie ocen, no więc... Dziękuję za aktywność pod tamtym rozdziałem, bo był wybuchowy.... Do następnego! Tym razem postaram się, aby pojawił się w dobrym momencie.
CZYTASZ
//Nadzieja nie umiera\\ ~ Martyna i Piotrek
AcakMartyna - mądra, utalentowana dziewczyna próbująca zacząć nowe, samodzielne życie Piotrek - dobry ratownik, chłopak po przejściach zakręcający wokół siebie dziewczyny jak pozytywki