36. Raczej na kogo chciałaś mnie wychować.

381 21 14
                                    

Gdy się przebudziłam dostrzegłam białą pościel i białe ściany. Gdybym nie pamiętała co się stało ostatnimi czasy to poczułabym się jak w najgorszym horrorze. Tak jednak nie było, ponieważ obok zauważyłam coś, a raczej kogoś znajomego. Banach.

- Obudziłaś się już... Zemdlałaś w karetce - wytłumaczył, a ja delikatnie się podniosłam i poczułam natarczywy ból głowy. Syknęłam z bólu. - Leż. Miałaś wstrząśnięcie mózgu.

- Gdzie Piotrek? - wydukałam od razu, gdy moja prawowita świadomość wróciła. Strasznie się bałam. Bałam się, że już go nigdy nie zobaczę i ten okropny widok był widokiem ostatnim. Tak bardzo się do niego przywiązałam. To on sprawił, że moje życie stało się lepsze i pełne energii. Gdy go nie było czułam się jak najgorsze dno. Nie było dla mnie żadnego sensu życia. - Co z nim? - udoskonaliłam pytanie, gdy ten nic nie powiedział.

- Chyba wszystko dobrze, pomimo tego, że stracił dużo krwi. - wyjaśnił, a ja wypuściłam głośno powietrze. - Niedawno skończyła się operacja i tylko tyle wiem. - dodał.

- Idę do niego - wyprzedziłam samą siebie, a następnie zaczęłam się podnosić, jednak mężczyzna przytrzymał moje ramiona.

- Nie ma sensu, nie wpuszczą cię.

- Powiem, że jestem jego siostrą. Proszę, niech pan mnie puści... - proszącymi gestami próbowałam wymusić łaskę na Wiktorze, jednak on był nieugięty.

- Nawet tak cię nie wpuszczą. To nie Leśna Góra, Martyna. - podał kolejny argument, jednak ja byłam gotowa zrobić wszystko, aby spotkać się na chwilę, na tę małą chwilkę z moim największym pragnieniem. - Podałem się za jego ojca. Nie wpuścili mnie. - na koniec jeszcze dodał, a ja odpuściłam. To ostatnie jednak dużo wytłumaczało. Musieliśmy czekać. - Zadzwoniłem do twoich rodziców i poinformowałem ich, że jesteś w szpitalu. Za niedługo będą - po chwili ciszy wypowiedział te słowa, a ja nabrałam głęboko powietrza. Prawdę mówiąc, o wiele bardziej wolałam siedzieć tu z Banachem lub sama niż z nimi. Nasza kłótnia ciągle nie została zapomniana i się to nie skończy dopóki, dopóty moja matka nie zrozumie swojego wielkiego błędu. Na to się jednak zupełnie nie zapowiadało.

*
Minęła może godzina i obok zjawili się moi rodzice. Wiktor natomiast postanowił się ulotnić i pójść coś załatwić w sprawie Piotrka. Ja jednak byłam teraz w najgorszym na świecie miejscu, które mogłoby mi się przytrafić.

- Tak się martwiłem - Tata przejechał po mojej skroni, a ja delikatnie drgnęłam. Mama patrzyła na mnie pokornie, jednak od wejścia się do mnie nie odezwała. Po chwili zauważyłam nieme gesty mojego ojca w stosunku do matki. Pospieszał ją. Pewnie do tego, aby się odezwała, wydała skruchę. Ona jednak zmieniła zupełnie mój pogląd na tę sytuację.

- Mówiłam ci, że przez niego będziesz miała same kłopoty. Mówiłam, ale ty wiedziałaś lepiej. Gdybyś mnie posłuchała...

- Ewa! - przerwał jej mężczyzna, jednak ona się do mnie zbliżyła i nachyliła na przeciwko mojej głowy.

- Czemu sobie marnujesz życie. Najpierw nieodpowiednia praca, teraz nieodpowiednia miłość... Na kogo ja cię wychowałam? - wysyczała jadowicie, a ja wstrząśnięta tymi słowami, zaczęłam desperacko ruszać głową.

- Raczej na kogo chciałaś mnie wychować. Pewnie na bezduszną i nie uczuciową osobę, tak? Dobrze jednak, że tak szybko udało mi się nad tym zapanować. - wycedziłam przez zęby, a następnie wskazałam palcem na drzwi. - Wyjdź stąd, wyjdźcie... Myślałam, że choć trochę zrozumiałaś jak wielki błąd popełniłaś, jednak jak widać nic sobie nie uświadomiłaś. - Matka spojrzała na mnie jak nigdy nie patrzyła. To była tak ogromna wściekłość, że ledwo co mogłam ją pojąć. Następnie wyszła z trzaskiem drzwi.

- Wiem, że ona jest nieraz okropna, ale wiesz że cie kocha... - mężczyzna wyszeptał mi nad uchem, ale ja obróciłam się i zanurzyłam głowę w poduszkę. On chyba zrozumiał o co mi chodzi, bo wyszedł.

*

- Lekarz Wiktor Banach. Nie jest Pan spokrewniony z tym chłopakiem, jak Pan mówił, prawda?

- No nie jestem. Ale proszę mi powiedzieć coś na temat jego zdrowia. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi z pracy. - Banach usiadł wygodnie na krześle, a następnie spojrzał na lekarza prowadzącego Strzeleckiego.

- Wiesz jakie jest dla Pana najważniejsze zadanie? Wezwanie rodziny. Nic więcej. Może Pan jechać do domu. - lekarz uśmiechnął się kpiąco, a następnie spojrzał na Banacha i chyba zrozumiał jakiś przekaz, ponieważ powstał. - Strzelecki nie będzie miał do mnie zarzutów, że powiedziałem Tobie o jego zdrowiu? - zapytał, a rozmówca pokiwał przecząco głową. - A więc... Zacznijmy od 'kanikotomii' - zagestykulował w powietrzu - jak można to tak nazwać. Kilka milimetrów w prawo i chłopak straciłby głos. Nie ruszyło to Pana w tamtej chwili? - zapytał robiąc kółko wokół biurka.

- W takich chwilach myśli się raczej o ratunku życia, a inne atrybuty odkłada się na drugi plan. - rozwinął Wiktor, a lekarz spojrzał na niego z irytacją.

- No dobrze. Kilkanaście dni i być może nawet nie zostanie blizna po tej nieszczęsnej rurce. Wie Pan ile się namęczyliśmy to wyciągnąć bez żadnych powikłań? Niech pan uwierzy, że długo. Ale wracając. Rana brzucha była niegroźna. Udało się zatamować obfite krwawienie. Wszystko jest dobrze, jednak wdało się zakażenie. Będziemy czekać. Jeśli wystąpi gorączka, czy inne objawy, to zaczniemy podawać antybiotyk. No i ogólnikowo to wszystko pomijając to, że chłopak jest mocno poobijany. Ma złamane cztery żebra i musi bardzo uważać, aby nie zostało przebite pluco, ale o to już będą musiały dbać pielęgniarki oraz rozum pacjenta. I to wszystko. Może Pan już spokojnie jechać do domu. Powinien Pan odpocząć. Głowa nie wyleczy się bez pomocy snu. - Banach przejechał po opatrunku na głowie, a następnie powstał.

- Dziękuję. Nie wybieram się jednak nigdzie. - powiedział - Ale mam do Pana jeszcze jedną prośbę - dodał

- Chce Pan wejść do pacjenta? Niech już będzie, ale nie dłużej niż dziesięć minut. Sam Pan wie. - wypowiedział na jednym wdechu, a Banach się łagodnie uśmiechnął i podał dłoń mężczyźnie.

*

- Niezłego stracha nam napędziłeś... Nigdy więcej dzieciaku. Jestem za stary na te twoje wybryki. - mężczyzna trzymał zimną rurkę w rękach. Mówił te słowa bardzo cicho, a wręcz ledwo słyszalnie. Chciał, aby ta 'rozmowa' pozostała w tym metrze kwadratowym. - Martyna cię kocha, ja jestem obok. Wszystko będzie dobrze, ułoży się... Zobaczysz... - zakończył, a następnie przejechał po skroni bruneta.

Najlepiej zawsze jesteś jednak rozumiany przez osoby, które są z tobą na co dzień. Oglądają cię, słuchają i rozumieją i z tego wnioskują jakim naprawdę jesteś człowiekiem. Przed nimi nie ma nic do ukrycia.

//Nadzieja nie umiera\\ ~ Martyna i Piotrek Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz