23. Pamiętasz kto wsadził twojego ojca do więzienia?

459 18 9
                                    

Martyna

Minęło kilka dni od zaistniałej sytuacji. Niby wszystko się wyrównało, jednak czasowe zaczepki naprawdę bardzo uderzają. Nie będę, jednak przerabiać tego na nowo. Powiem tyle : to uczucie nie znikło i ciągle boli go, jak i coraz częściej mnie. Właśnie wychodzę ze swojego mieszkania i zanim zdążyłam do końca otworzyć drzwi klatki na moich ustach są składane pocałunki. Naprawdę się wystraszyłam. Zerknęłam na osobę stojacą przede mną i się gwałtownie oderwałam.

- Piotr! Oszalałeś?! Wystraszyłam się! - krzyknęłam nabierając głęboko powietrza, a następnie widząc łobuzarski uśmiech na jego twarzy pokiwałam głową z ironią. - Czy ty jesteś normalny?

- Oczywiście - rzucił, a następnie objął mnie w tali i zaczął delikatnie całować. Nie umiałam się oprzeć, więc oddałam się jego silnej woli. - Kocham cię - uśmiechnął się biorąc mnie za dłoń, a chwilę później znaleźliśmy się w jego samochodzie.

- A ty co tu robisz? Przecież nie masz dzisiaj dyżuru - uśmiechnęłam się patrząc na niego pytająco. On natomiast podniósł brwi nie wytrzymując od śmiechu.

- Widzisz jakiego masz dobrego chłopaka? Wstanie wcześnie i odwiezie do pracy choć sam nie ma dyżuru... - zaczął mówić czujnie patrząc na mnie, jednak ja spojrzałam na niego kątem oka - Ej? - zaczął niedoczekając się odpowiedzi - Nie podziękujesz?

- No dziękuję, dziękuję - delikatnie musnęłam jego policzko, a chwilę później wyjechaliśmy z parkingu.

- Na prawdę to łyknęłaś? - uśmiechnął się zakrywając ręką usta, jednak nie patrząc na mnie, a skupiając się na drodze - Wziąłem dyżur za Adama

- Ty...! - zaczęłam uderzając go w ramię, on natomiast spojrzał na mnie kątem oka

- No dokończ, dokończ... - pośpieszał mnie jeżdżąc po zranionej wewnętrznie ręce. Ja już nic jednak nie mówiłam, jednak nabrałam głęboko powietrze i oparłam głowę o swoją dłoń - Przynajmniej zyskałem darmowego buziaka - uśmiechnął się w moją stronę, jednak nic nie powiedziałam tylko pokiwałam głową z niedowierzaniem. Jego humor naprawdę był imponujący. - No co? Nic nie powiesz? - uśmiechnął się poraz kolejny w moją stronę chwytając za wolną rękę

- Czy ty nie możesz być choć przez chwilę spokojny? - spytałam, jednak z parschnięciem śmiechem. Zerknął na mnie i moment później miał już w objęciu moją dłoń. Złożył na niej pocałunek, a następnie kontynuował jazdę. Będąc w bazie przebraliśmy się i usiadliśmy na kanapie w socjalnym. Nasze szczęście tryskało w każde strony świata. Nie mogłam uwierzyć, że można być aż tak bardzo zakochanym i zauroczonym. Boję się jednak innego przypadku. Co z moimi rodzicami? Nie mam ochoty z nimi rozmawiać, a zwłaszcza z matką, jednak... Mam tak do końca żyć? Ten ból jest okropny. Dziwna jest sytuacja typu : Bliska osoba zniszczyła życie bliskiej dla mnie osobie. Co mam zrobić? To jest wiadomo. Stoję po stronie Piotra... I że względu co nas łączy, jak i strony tego, że po prostu takich rzeczy się nie robi. Po prostu... To jest ohydne i jakże bardzo dotykające. Czego mogłam się dowiedzieć z bliskiej atmosfery i zachowania mojego ukochanego, które czasami naprawdę jest strasznie przytłaczające i bolące.

- Ej? No już... Nie gniewaj się - przysunął się do mnie jak najbliżej i delikatnie chwycił za dłoń.

- Co? - zareagowałam pytająco nie skupiając się na tym co powiedział

- Kocham cię - uśmiechnął się tylko i delikatnie mnie pocałował - Co cie gnębi, co? Kochanie? - zapytał patrząc na mnie szczerym wzrokiem. Nie miałam pojęcia czy to będzie dobra decyzja, aby mu to powiedzieć. Bałam się, że się obwini za to, bo w końcu jest to z nim bezpośrednio i silnie związane. Jednak postanowiłam to powiedzieć. Nie chciałam nic przed nim ukrywać.

- Po prostu... - zaczęłam, jednak nie dokończyłam ponieważ nerwowo do bazy wszedł Banach i od razu zjawił się obok.

- Piotr... Mam do ciebie sprawę - rzucił szybko, a Piotrek zagestykulował, aby ten mówił, jednak on był cicho. Zrozumiałam o co chodzi, więc wstałam.

- To ja będę czekać w karetce - uśmiechnęłam się na koniec i po chwili już mnie nie było. Zastanawiałam się o co chodzi, jednak miałam małą nadzieję, że się tego prędzej czy później i tak dowiem.

Piotrek

Usiadliśmy oboje na kanapie i zerknąłem na niego

- Więc? - pośpieszyłem go poprawiając rękawy

- Słuchaj, wiem że to strasznie źle, że zaczynam ten temat, jednak... - przybliżyłem się trochę czujnie nasłuchując - Pamiętasz kto wsadził twojego ojca do więzienia? - spytał, a ja zupełnie się rozproszyłem. Nie spodziewałem się takiego pytania. W ogóle... Ale jednak? Nastąpiło niemożliwe.

- Czemu Pan pyta? - zapytałem wstając i opierając się o blat w naszej bazowej kuchni.

- Krzysztof Droński? - zapytał ignorując moje pytanie. Zupełnie mnie to zbiło z tropu. Wstanął, a ja przeszedłem na miejsce, które znajdowało się na przeciwko niego

- Tak, skąd... Skąd pan wie? - spytałem poraz kolejny w połowie zdania połykając ślinę.

- Nie, po prostu pytam... - zakończył i za nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć zniknął za drzwiami swojego gabinetu, jednak nie na długo, bo chwilę później było nam przydzielone wezwanie do wypadku samochodowanego, jednak ja nadal myślałem nad jego słowami. Co to miało znaczyć? Dłużej nie myślałem, bo nie miałem czasu. Po chwili byłem w karetce, jednak myśli te mnie nadal nie opuściły. Całe skupienie znajdowały się teraz w sektorze niepewności.

- W porządku? - spytał Banach, a ja obróciłem się w jego stronę

- Myśli Pan, że byłoby w porządku po tym co Pan powiedział? - spytałem z ironią i wróciłem do dobrej jazdy, która nie na pewno nie doprowadzi do wypadku.

- Nie przyjmuj tego na poważnie. Przyjmij to jako zwykłe pytanie - rzucił obracając się w przeciwną stronę, a ja pokiwałam głową.

- Żartuję Pan? - na tym się zakończyło. Martyna patrzyła nieświadomie na tę rozmowę, o której nie miała najmniejszego pojęcia. Wezwanie zakończyło się dobrze. Osoby uczestnicząc emialy jedynie niewielkie wstrząsy mózgu, więc jak na powagę wypadku było dobrze. Potem mieliśmy jeszcze kilka wezwań i kilka godzin później zakończył się mój dyżur.

- Piotr - zatrzymał mnie j Martyne przed wyjściem z naszego wspólnego miejsca pracy - Uważaj, uważajcie na siebie - zakończył i chwilę później już go nie było. A my? Staliśmy i nie wiedzieliśmy o co chodzi.

- Co się stało? - spytała kilka minut później

- W sumie to nie wiem. Banach jest dzisiaj jakiś dziwny. Pytał o mojego ojca, a raczej o kolesia, który wsadził go do więzienia.

- Nie pytałeś o co chodzi?

- Pytałem, ale nic z tego - wziąłem głęboki oddech - Idziemy do mnie? - zapytałem zmieniając temat

- Dzisiaj nie... Jestem trochę zmęczona... - uśmiechnęłam się, gdy zatrzymał się samochodem pod moim blokiem

- Na pewno?

- Mhm... Dobranoc kochanie - uśmiechnęła się i złożyła na moich ustach pocałunek.

- Jeszcze. Choć tu... - chwyciłam rękoma jej twarz, a następnie namiętnie pocałowałem

- Idę... - wyszła z samochodu obracając się po chwili i jeszcze mi machając. Ja natomiast odjechałem.

//Nadzieja nie umiera\\ ~ Martyna i Piotrek Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz