Piotrek
Życie obdarowało mnie naprawdę po raz kolejny następnym szczęściem. Ta miłość, która łączyła mnie i Martynę dorównała dawnej miłości do Asi. Nigdy bym się nie spodziewał. Nie spodziewałbym się, że jeszcze raz się tak zakocham. Że będę aż tak kochał, że będę gotów poświęcić życie za jakąkolwiek dziewczynę. Tak właśnie kochałem Martynę. Byłem gotowy na wszystko, byłem w stanie oddać wszystko co mi jeszcze zostało, aby była szczęśliwa. Aby nigdy już cudowny uśmiech nie zniknął jej z aksamitnych ust. Tyle, czy moje działania są aż tak mocne, aby mógły jej to zagwarantować? Może nie jestem w stanie zapewnić jej tego, czego pragnie i oczekuję?
W nocy dziewczyna musiała niestety opuścić mnie, ponieważ do sali wpadła wściekła pielęgniarka z ogromnymi pretensjami. Trochę byłem temu winien i miałem lekkie wyrzuty sumienia. Był późny ranek, więc na pewno jeszcze spała. Gdybym tylko mógł się podnieść o własnych siłach i do niej pójść. Spojrzeć na nią spokojnie i dokładnie oglądnąć. Wyszukać różnice pomiędzy nią a Joanną. Być może takie w ogóle nie istnieją? Mogłem jednak sobie o tym jedynie pomarzyć. Połamane żebra nie są przyjemnym zjawiskiem, a wszystkie inne siniaki dodawały podwójnego bólu, a nawet gdybym się na to zebrał, to zostałbym poważnie skarcony przez lekarza, a następnie Banacha. O wilku mowa. Mężczyzna wszedł do sali.
- Widzę, że tak nienawidzisz szpitalnego życia, że nie możesz spać - rozpoczął rozmowę, a ja się uśmiechnąłem.
- Masz tu trochę rzeczy. Zosia ci przywiozła - położył małą torbę na szafce, a następnie usiadł na pobliskim krześle.
- Niech Pan jedzie do domu. Poradzę sobie, nie jestem małym dzieckiem - rzuciłem, a on na mnie spojrzał z kpiącym uśmiechem.
- Nie wątpię, ale nigdzie się nie wybieram - powiedział, a widząc, że chce jeszcze coś powiedzieć, postawić się, kontynuował - Słyszałem, jak Martyna kłóciła się z rodzicami.
- Podejrzewam o co...
- Ach... Przepraszam. Przecież to nie twoja wina.
- Kiedy będę mógł wyjść? - zapytałem bojąc się, że będę musiał spędzić w tym szpitalu sporo czasu, a tak najwyraźniej była rzeczywistość.
- Ty żartujesz? - pokiwałem głową, a jego irytacja wzrosła - Za dwa miesiące, może - uśmiechnął się, a ja spojrzałem na niego kpiąco, a następnie wywróciłem oczami. - Żartuję. Zależy jak będzie z tym zakażeniem. Może po czasie wszystko się samo ustabilizuje.
- Mam taką nadzieję - podniosłem się trochę, jednak poczułem przestrzenny ból w okolicach klatki piersiowej, więc odruchowo syknąłem.
- Leż. Musisz teraz dużo leżeć. - rzucił, a ja położyłem się patrząc w sufit - Środki przeciwbólowe przestają działać. Zapytam lekarza o kolejne, jednak może Ci już nie dać
- Dziękuję Panu za wszystko - rzuciłem, gdy Banach był już przy drzwiach.
- Za co? - uśmiechnął się i nim zdążyłem odpowiedzieć ten wyszedł. Pogodziłem się z myślami i jedyne czego pragnąłem to Martyny. Długo się jednak nie zaprzyjaźniłem z samotnością, bo do sali weszły pielęgniarki i oznajmiły, że zabierają mnie na badania.
Martyna
Niedawno chciałam jeszcze, aby świat pędził i momenty mijały jak wiatr, jednak teraz... Teraz jest zupełnie odwrotnie. Sama w sobie pragnę i tego potrzebuje, aby każdy, nawet najmniejszy moment był idealnie i prawidłowo dopracowany. Abym nigdy nie żałowała, że czegoś nie wykorzystałam. Teraz jednak o to się się nie martwię. Mam Piotra, a wiem, że z nim mam ogromne szansę na spędzenie życia w najlepszym wyknanniu.
Tak właśnie myślałam, gdy pakowałam do torby wszystkie moje szparagały, które przywiozła mi Ola - moja siostra. Lekarz powiedział, że za niedługo, a może nawet wieczorem mnie wypuści, bo w sumie już nic mi nie jest. Niekiedy mam jeszcze lekkie bóle głowy, jednak czuje się niesamowicie dobrze jak nigdy. Być może spokój psychiczny wpływał także na zdrowie fizyczne. To dobrze, bo właśnie ten ból męczył mnie przez tak długi czas. Tak bardzo męczył i zajmie ual życie w koszmar, a teraz? Teraz wszystko idzie w dobrą stronę. Tak przynajmniej mi się zdaje.
- Cześć siostrzyczko - usłyszałam za sobą. Była to Ola. Niska blondynka stała za mną i łagodnie się uśmiechała.
- Ile ty tu stoisz? - zapytałam, a ona usiadła obok mnie na łóżku.
- To nieważne. Wczoraj nie chciałaś rozmawiać, ale teraz się nie wywiniesz. Opowiedz mi o wszystkim, o nim. - rzuciła, a następnie odłożyła torbę na podłodze, gdy zauważyła że nie zwrcalam na nią uwagi.
- Ale co chcesz dokładnie wiedzieć? - spojrzała na mnie z irytacją.
- No bo wiesz... Ja na razie wiem, że jest już nieźle 'sławny' - zagestykulowała rękoma - i że pochodzi z kiepskiej rodziny. A więc... Przedstaw mi go w lepszym, na pewno możliwym świetle. - uśmiechnęła się, a na mojej twarzy pojawiło się to samo zjawisko. To z nią miałam najlepsze relacje w dzieciństwie. Chociaż była ode mnie o dwa lata młodsza, zawsze mogłam się na niej wesprzeć i odeprzeć wciezkich chwilach, jaką były ostatnie, jednak... Z nich nie skorzystałam?
- Jest naprawdę dobrym i wrażliwym chłopakiem. Ola... - wyjąkałam próbując powstrzymać się przed uronieniem łez, które teraz tak często przebywały pod moimi powiekami. - ja naprawdę go kocham... Już tyle razy powinien mnie zostawić, obrazić się na mnie, a on? On mnie ciągle akceptuje i mi ciągle wybacza każde okropne, ale nieświadome działania... - zakończyła i poczułam jak spod powieki wycieka łza. Szybko ją otarłam, jednak Ola ją najwyraźniej zauważyła, bo zbliżyła się i we mnie wtuliła jak za dawnych czasów, kiedy to tata skrzyczał nas za nieposłuszne zachowanie.
- Wierzę Ci, naprawdę, ale nie wiń się. To nie twoja wina, że nasi rodzice są tacy, a nie inni i to nie twoja wina, że spotkało cię tak okrutne zdarzenie z Rafałem - zakończyła, a po chwili przejechał po mojej skroni - Czuje, że jest naprawdę niesamowity, że wywołuje u ciebie takie emocje, gdy nawet nie jest obok. - uśmiechnął się, a ja pozostawiłam twarz bez emocji.
- Kocham cię Ola... - wyszeptałam jej do ucha, a po sekundzie otrzymałam zwrot tych samych słów.
*
- O! Tu Pan jest. Tyle Pana szukałem... - Wiktor znudzony bezwiednym chodzeniem poczuł napływ energii po niespodziewanym już teraz spotkaniu.
- Byłem na badaniach pacjenta. Tak się składa, że Strzeleckiego. - przerwał i otworzył pobliskie drzwi - Zapraszam do mnie. Tam się wszystkiego Pan dowie. - zaprosił Banacha do pokoju socjalnego, a ten usiadł na pobliskim krześle, a lekarz na przeciwko niego.
- No więc? Jest jakaś poprawa? Chociaż nie wiem o co dokładnie mi chodzi... - mężczyzna zaczął rozmowę i podał temat, gdy lekarz zajęty ekspresem do kawy, ignorował go.
- Bo powiedzmy, że widać małe postępy. Uszkodzone i trochę poobijane organy wewnętrzne się pomału stabilizują i zaczynają prawidłowo działać. Tyle, że... Płuco. - zakończył spontanicznie i gwałtownie, a Banach wstał widząc kiwnięcie ręki. - Jest bliskie przebicia... I tutaj nie mamy co się oszukiwać. Pogorszyło się. Jak widać Pan Piotr nie lubi leżeć, a najlepiej w bez ruchu.
- No nie... - Banach wyszeptał cicho, a za ten czas lekarz włożył klisz z prześwietlenia do specjalnej maszyny, która ułatwiła jego odczytanie.
- Niech pan sam zobaczy - powiedział, a chwilę później siedział już na biorku bawiąc się długopisem. Wiktor patrzył chwilę oglądając dokładnie klisz, a kilka sekund później obrócił się do lekarza i uśmiechnął delikatnie.
- Kiepsko to wygląda, ale to nie jest jego przeswietlenie. Musiał Pan sobie coś pomylić. - rzekł i usiadł na krześle.
- Co? Jak to nie jego? Po czym Pan to stwierdził? - zapytał zaskoczony lekarz
- Piotr ma dwie nerki - Wiktor uśmiechnął się pozytywnie, zbyt pozytywnie jak na jego.
CZYTASZ
//Nadzieja nie umiera\\ ~ Martyna i Piotrek
De TodoMartyna - mądra, utalentowana dziewczyna próbująca zacząć nowe, samodzielne życie Piotrek - dobry ratownik, chłopak po przejściach zakręcający wokół siebie dziewczyny jak pozytywki