29. To najwyraźniej był napad, który pogrążył mnie...

368 25 12
                                    

Jadąc na wezwanie nie było chwili, w której nie myślałabym o Piotrku, czy tym cholernym zakrwawionym nożu. Myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, a jednak... się zdarzyło i to jeszcze w moim otoczeniu. Myślałam jak teraz będę żyć... W końcu ciągle będę czuć presję wychodząc w z domu. Podobną do tej, co czuł Piotrek po tej całej sytuacji z artykułami... Czemu każda sytuacja mojego życia się z czymś łączy? I jeszcze czymś tak łączącym się z Piotrem, który jeszcze kilka dni temu był moją najbliższą osobą. 

- Martyna! Sprzęt! - krzyknął Banach przy tym mnie karcąc. Nie zorientowałam się nawet kiedy dojechaliśmy. Wykonałam pośpiesznie polecenie i chwilę później byłam przy drzwiach pewnego ślicznego domu, który swoją drogą znajdował się na obrzeżach miasta. 

- Jak tak nadal będzie to kończysz na dziś - spojrzał na mnie, podczas gdy czekaliśmy na otworzenie drzwi. Ja natomiast nie wyraziłam żądnych emocji. Wszystko było mi teraz obojętne. Jedyne co chciałam to to, aby przy mnie był Piotrek z swoimi czułymi słowami. Tego jednak nie mogłam się spodziewać. Przynajmniej na pewno nie na ten czas. Tym razem jednak nie zawiniłam i sama się wyciągnęłam z tej zawieszki, która coraz częściej mnie pochłaniała. Ruszyłam przed siebie, gdy kobieta, która otworzyła nam drzwi zaprosiła nas do środka do przestronnego i nowoczesnego salonu. Na ogromnym narożniku leżał może dwunastoletni chłopczyk. 

- To niech teraz powie co się dzieje, bo za dużo się nie dowiedzieliśmy - zwrócił się do kobiety Wiktor, a ja zaczęłam się rozglądać dookoła. Było naprawdę pięknie.

- Mój syn się czymś zatruł, a nie mam potrzebnych lekarstw i dlatego państwa wezwałam. - uśmiechnęła się do nas siadając koło najprawdopodobniej swojego synka, który aktualnie spał wtulony w puszystą pościel. To był tak cudowny widok, że zupełnie nie skupiłam się nad tym o czym prowadzili dyskusję obecni. Zawsze chciałam mieć synka. Przerwałam jednak swoje marzenia wtedy, kiedy Rafał mnie zgwałcił. Zaczęłam się wtedy przeokropnie bać wszystkich mężczyzn. Odpędzałam wszystkich, którzy chcieli zaprosić mnie na randkę, czy nawet zwykłe spotkanie przy kawie. Aż do ostatnich czasów, kiedy poznałam Piotra i zakochałam się w nim bez jakikolwiek granic. Wtedy pomyślałam, że to ten właściwy mężczyzna, z którym chcę spędzić resztę swojego życia i z którym chcę wychować dzieci. Wszystko jednak się rozmyło tak jak kiedyś... Tyle że teraz to była moja wina. To ja go zraniłam... I to dwa razy... 

- Czy Pani nie rozumie, że teraz moglibyśmy ratować ludzkie życie? - wybudził mnie z zamyślenia Banach, który zaczął podnosić głos. Ja jednak nie wiedziałam za bardzo o co chodzi, więc wolałam się nie wtrącać. 

- Płacę podatki, więc wymagam. Czy to jest takie trudne do zrozumienia?! - krzyknęła kobieta wskutek czego maluch się przebudził i zaczął się rozglądać dookoła widocznie zaskoczony naszym widokiem. 

- Mamo? Czemu wezwałaś pogotowie? - spytał wstając i zbliżając się do matki

- Połóż się synku... a Państwu dziękuję. Zaraz wezwę inny zespół ratowników, bo jak widać tym już się odekciewa pracować. - rzuciła oburzona, a Banach rzucił gest ręką, który oznaczał ulotnienie się. 

- Mamo... Przepraszam okłamałem cię. Nic mi nie jest. Nie chciałem po prostu iść do szkoły. - uśmiechnął się delikatnie na koniec, a Banach się zatrzymał widocznie czekając na rozwój sytuacji.

- Co ty mówisz? Zwariowałeś? - zdziwiła się, a następstwie gdy chłopiec odszedł zrobiła krok w stronę Banacha. - Przepraszam Pana, Panie... Jest mi strasznie przykro i żałuję, że po was zadzwoniłam. Przepraszam... - Banach odpuścił wypuszczając głośno powietrze. Zawsze miał miękkie serce. Chociaż poznałam go niedawno wiem, że jest człowiekiem o ogromnym sercu. Nigdy się na nim nie zawiodłam, a zrobił w moim życiu przez te kilka tygodni sporo. Wyszliśmy na zewnątrz i weszliśmy do środka karetki. Ja jednak przypomniałam sobie, że przez to wszystko zapomniałam torby, którą odłożyłam za fotelem.

- Doktorze... Zapomniałam torby... Muszę na chwilę wrócić - wysunęłam się szybko prze okienko, zanim rudowłosa odjechała.

- Renata ty pójdź, bo zaraz zgubimy samą Martynę - zwrócił się w jej stron, a dziewczyna wyszła z karetki najwidoczniej idąc wykonać polecenie. Banach spojrzał na mnie, a ja nabrałam głęboko powietrze. Wiedziałam, że był na mnie mocno wkurzony, bo w końcu ciągle opóźniam naszą pracę. 

- Przepraszam... Po prostu sobie  z tym wszystkim nie radzę. - wydusiłam z siebie czując, że się rozklejam. On natomiast przełknął głośno ślinę chcąc oznajmić, że zaraz coś powie, jednak się mu nie udało, bo do karetki ktoś wsiadł. Nie była to jednak dziewczyna, a ktoś zupełnie inny o przeciwnej płci. Nie mogłam ogarnąć co się dzieje,  jednak sobie wszystko uświadomiłam, gdy z tyłu do mnie dosiadł się jakiś mężczyzna i zaczął mi machać pistoletem przed twarzą. To najwyraźniej był napad, który pogrążył mnie jeszcze bardziej...

//Nadzieja nie umiera\\ ~ Martyna i Piotrek Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz