30. Czy to naprawdę znów była moja wina?

363 20 12
                                    

- Co do jasnej? - zaczął Banach, gdy mężczyzna odpalił silnik i odjechał wraz z nami. Ja jednak bałam się cokolwiek z siebie wyrzucić, bo do skroni miałam przyciśniętą lufę broni.

- Mniej pytań, więcej życia - wyrzucił z siebie posiadacz pistoletu 

Byłam przestraszona. Nigdy nie miałam tak bliskiego kontaktu z bronią. I to jeszcze bronią wycelowaną prosto w moją głowę. Banach próbował jeszcze ratować sytuacje, jednak zapłacił za to rozciętą brwią. Wolałam siedzieć cicho. To było dziwne, ale byłam poza strachem bardzo spokojna. I wyglądało to jak co najmniej... Jakbym się spodziewała takiej sytuacji. Ale niby skąd? Chyba, że... Te groźby są z tym związane. Niemożliwe. Wtedy porwaliby tylko mnie, jednak... Może nie było takiej możliwości, bo w końcu ostatnio ciągle przesiadywałam w domu, a jak już wychodziłam to ciągle byłam w miejscu publicznym, gdzie praktycznie cały czas byli obecni jacyś ludzie. To były jednak jedynie przypuszczenia, które w moim umyśle miały tylko trzydzieści procent. 

- Co od nas chcecie? - zebrałam się na te kilka słów składających się w pytanie. 

- Nic wielkiego kruszynko, a może zbyt wielkiego? Wszystko zależy od twoich prawdziwych uczuć - rzekł, a moja mina spoważniała do takiego stopnia, że zaczęłam się bać sama siebie. O co mogło mu chodzić? O jakie chodziło mu uczucia? Chciałabym z tego cokolwiek wywnioskować, ale nie mogłam. Ciągle jedyną rzeczą, a raczej osobą nad którą się skupiałam był Piotrek. Porwali nas... Gdybym była teraz z Piotrkiem w związku miałabym małą, malutką świadomość, że ktoś się o mnie martwi, a tak...

- Młody mamy problem - znów odezwał się mężczyzna, który stał nade mną

- Jaki? - chłopak odezwał się i zwolnił pojazd

- Karetka zapewne jest połączona i ma GPS. Pewnie jeśli zorientują się, że długo nie wracają lub co gorsza już ta ruda zadzwoniła na policję bez problemu nas zlokalizują. - zakończył, a ja się nieco uspokoiłam. W końcu to mógł być nasz jedyny pewny ratunek - Zatrzymaj się - znów się zwrócił do nieco już poddenerwowanego chłopaka 

- Oszalałeś?! Przecież jeśli będziemy stać w miejscu szybciej nas zlokalizują. 

- Rób to co mówię, bo szef nie będzie zadowolony jeśli się dowie o twoich protestach - młody wykonał polecenie i zjechał na pobocze jakiejś leśnej dróżki - I teraz słuchaj... Zostało kilkaset metrów. Pójdę z nimi do kryjówki, a ty przejedź jak najdalej, a następnie wróć taksówką... Chyba, że złapiesz stopa w tym pieprzonym kraju - zakończył, a chłopak błyskawicznie wysiadł z karetki i chwilę później byliśmy wszyscy na jakiejś ścieżce. 

- Wszystko dobrze doktorze? - spytałam widząc jego brew i krew spływającą po policzku.

- Tak, Martyna... Nie wiem co to za ludzie, ale nie wygląda to dobrze i mam podejrzenia, że... - nie dokończył, bo machnął mu spluwą przed oczami mężczyzna, który z nami został. 

- Nie czas na ploteczki, ale będziecie mieli później dużo czasu, aby sobie wszystko obgadać, a może będziecie mieli towarzystwo? - uśmiechnął się do nas złowieszczo - Ale nie wiem czy tej osoby towarzystwo się wam spodoba - zakończył łapiąc mnie za pas i znów przyłożył mi do głowy pistolet. - Idziesz pierwszy. A spróbuj wykonać choć jeden gwałtowny krok, to zeszczelę cię jak zwierzynę. - dodał, a Banach po przejechaniu po mnie wzrokiem wykonał polecenie. 

- Gdzie my idziemy? - zapytałam się, a Wiktor obejrzał się w moją stronę najwyraźniej chcąc sprawdzić, czy nasz oprawca mi nic za te wyrwane słowa nie zrobił. Nic takiego jednak nie nastąpiło.

- Dowiesz się w swoim czasie. Może po tym co dla ciebie, was przygotowaliśmy cię odkupię od szefa. Bo jak widać jesteś ostra, a takie w łóżku są najlepsze. - zatrzymał się i przejechał wolną ręką po mojej szyi. Ja natomiast gwałtownie się odsunęłam, jednak nie za daleko, bo ciągle mnie trzymał. Banach się obrócił, jednak nie widział co się wydarzyło. - Rusz się - powrócił do swojego najwidoczniej oryginalnie groźnego tonu i po zmotywowaniu lekarza poprzez popchnięcie go ruszyliśmy dalej. 

*

Nie miałam pojęcia, gdzie jesteśmy. Byliśmy, co mogę wywnioskować z widoku w jakimś opuszczonym budynku, który był usadowiony w środku jakiegoś najbardziej gęstego lasu jakiego widziałam w życiu. Po chwili byliśmy w środku opisanego przeze mnie miejsca. Było tu dosyć zimno, bo w końcu dom nie był ogrzewany, a był środek zimy. Przy schodach napotkaliśmy jakiegoś mężczyznę, który zaczął się wypytywać o najwidoczniej sytuacje przez którą się tu znaleźliśmy. 

- I jak poszło? Gdzie młody? No nie mów, że nie wytrzymał pierwszego dnia... - zaczął ciekawski blondyn

- Wytrzymał, wytrzymał jednak nadal mam wątpliwości, czy się do tego nadaje... Ale pogadamy wieczór przy browarze. Muszę się zająć naszymi ptaszkami. - uśmiechnął się w naszą stronę, a ja wtuliłam się delikatnie w ramię mężczyzny, któremu jedynemu tu ufałam. 

- Poczekaj. Szef chce z nimi jeszcze pogadać przed tym co zaplanował. Potem już może nie mieć takiej możliwości.

- No dobra. Gdzie on jest? - zapytał , a blondyn wskazał na skrzypiące schody, po których najwidoczniej schodził boss tej całej afery. Gdy go ujrzałam w świetle pochodni przyczepionej na ścianie nie mogłam uwierzyć. Czy to naprawdę znów była moja wina?


------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hejoo kochani! 

Spodziewaliście się rozdziału? Bo tak szczerze to ja nie... Jak się podoba? Mam nadzieję, że wyszedł, bo starałam się go napisać jak najdokładniej i solidniej. Kocham was! Przez to całe zamieszanie ostatnie zapomniałam wam ogromnie podziękować. Nawet nie zauważyłam, gdy liczba wyświetleń mojej książki wybiła 20.000! Dziękuję... Ale tak szczerze i z całego mojego serduszka, które po moich rozdziałach możecie się spodziewać, że jest bezduszne..... Oj nie... Dziekuuję !

Składam już wszystkim wesołych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia. Mam nadzieję, że ten rodzinny czas spędzicie cudownie przy famili. Do zobaczenia!






//Nadzieja nie umiera\\ ~ Martyna i Piotrek Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz